Zaraz po posiłku udaliśmy się na spacer przez las, by parę minut później zaklepać miejscówkę pod wielką, starą magnolią, która choć nie mogła się już poszczycić soczyście różowymi pąkami kwiatów; i tak wyglądała całkiem ładnie, a co najważniejsze - dawała przyjemny cień. Ułożywszy się na miękkiej, polnej trawie Levithan przymknął oczy najpewniej oddając się teraz rozkoszom własnych rozmyślań, bądź zwyczajnie ciesząc się chwilą. Po niedługim namyśle uczyniłam to samo. Przekręciwszy się na drugi bok wzięłam głęboki oddech napawając nos i uszy urokami tego niezwykłego miejsca. Zabawne, że ilekroć widzę te drzewa, coś głęboko w sercu karze mi szukać na nich maleńkiego wisiorka Kidy... Tak, moja siostra zawsze miała szalone pomysły, nie tylko będąc dzieckiem. Nigdy nie zapomnę jej pełnego radości pyszczka, gdy oznajmiła całej rodzince, że w końcu znalazła cytuję:
miłość swego życia; a już niecałe dwa tygodnie później nieszczęśnik, któremu dane było się z nią spotykać oberwał nie powiem gdzie i wyżalić przyszedł się wtedy oczywiście do mnie... Koniec końców i tak ich związek (o ile w ogóle można tak to nazwać) nie przetrwał próby czasu, co chyba nie zraziło samej Kidy, która zbyt długo nie rozpaczała po utracie kolejnego partnera. Tia, tych miłości to ona miała w życiu sporo, czasem to nawet zastanawiałam się jak ona właściwie to robiła. Ale wracając do wisiorka; to właśnie od tego partnera dostała ową ozdobę, której skubana strzegła jak oka w głowie. Każdego dnia dumnie eksponowała kryształek na swej szyi niczym prawdziwa królowa. Któregoś słonecznego popołudnia zorganizowaliśmy rodzinną grę w piłkę, a że moja siostra należała do wyjątkowo zaciętych w walce zawodników nieopatrznie zgubiła swój drogocenny naszyjnik, który na domiar złego został elegancko wykopany wraz z piłką między gałęzie magnolii rosnącej nieopodal mego starego domu. Kombinowaliśmy całymi dniami jak odzyskać jej skarb. Hah, może i była momentami trochę próżna, ale zawsze potrafiła na swój sposób poprawić humor. Od jej zaginięcia minęło już tyle miesięcy, a ja wciąż łudzę się nadzieją, iż kiedyś znów ją zobaczę...
Nieświadomie uroniłam maleńką łzę, jednak gdy tylko zorientowałam się w sytuacji szybko starłam ją z pyska. Na szczęście Levithan wciąż leżał z zamkniętymi oczyma, najpewniej postanowił uciąć sobie małą drzemkę, zresztą, nie ma się co dziwić. Po tym wszystkim co dzisiaj przeszliśmy chyba dziwne byłoby gdybyśmy nie odczuwali zmęczenia. Po pewnym czasie również odpłynęłam w objęciach snu.
~•~•~•~
Czując przyjemne ciepło pod głową powoli uchyliłam powieki. Ku memu zaskoczeniu (jak i wielkiemu zażenowaniu) gdy tylko obraz nieco się wyostrzył, mym oczom ukazał się... Levithan. W sumie to nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż mój pysk jakimś niewytłumaczalnym cudem spoczął na jego łapach. Samiec patrzył na mnie z wyraźnym zakłopotaniem, jakby nie wiedział jak powinien w owej sytuacji się zachować. Ba! Ja też nie wiedziałam! Odsunęłam się raptownie posyłając mu przepraszające spojrzenie. W odpowiedzi westchnął tylko cicho, po czym podniósłszy się z trawy wysunął pytanie:
- To co? Wracamy do osady głównej, czy przejdziemy się gdzieś jeszcze?
Levithan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz