Od odejścia z watahy minęły jakoś z trzy, może cztery dni i od tamtej pory wędrowałam cały czas na południe i dziś o świcie minęłam granice terytorium jakiejś obcej watahy, co akurat mało mi się podobało, bo nawet jeśli sprowadziły mnie tu gwiazdy, to i tak tutejsza wataha mogła mieć coś przeciwko ciężarnej samicy. No tak popatrzyłam na swój już troszkę większy niż normalnie brzuch, w którym rozwijało się życie. Oczywiście w brzuchu nie była tylko macica i jej lokatorzy, ale także pęcherz, który przed chwilą kazał mi się zatrzymać, oraz żołądek, który głośnym burczeniem, informował mnie o tym, że pora na przekąskę. Oczywiście, wewnątrz miała masę innych ważnych, choć nie narzucających się w tej chwili narządów.
Jak na zawołanie poczułam zapach szaraka i niestety innego wilka, no cóż, mam nadzieję, że nieznajomy zrozumie i nie będzie za bardzo zły za podwędzanie mu zdobyczy. Z tymi myślami ruszyłam w kierunku mojej niedoszłej ofiary i niedoszłego myśliwego. Zobaczyłam ich po chwili, nie miałam jednak czasu się przyglądać, bo hazok* przeczuwając się dzieje, zaczął przymierzać się do ucieczki. Trzeba było działać szybko, nie wiele myśląc, skoczyłam więc w kierunku zwierzyny, niestety na taki sam plan wpadł drugi wilk, co poskutkowało odrzuceniem nas do tyłu i ucieczką zająca.
Szybko wstałam i otrzepałam się; takie akrobacje mogły wydawać się niebezpieczne dla ciężarnych, ale przyszła matka też musiała polować i Natura musiała urządzić to w ten sposób, aby płody były bezpieczne podczas łowów; więc nie martwiłam się zbytnio o mój podobno błogosławiony stan.-
- Ej ktoś ty? Nie wiesz, że nie można kraść cudzego śniadania? - usłyszałam z przeciwnej strony. Teraz miałam czas, aby przyjrzeć się mojemu kompanowi, którym okazał się mały, biało-niebieski basior o pysku szczenięcia i błyszczących łajdacko oczach. Coś czułam, że mogę go polubić.
- Nie był podpisany - odparłam po chwili. - Hmm… Nazywam się Lacerta, a ty kumotrze?
[Manace?]
*hazok - po śląsku zając :)
Jak na zawołanie poczułam zapach szaraka i niestety innego wilka, no cóż, mam nadzieję, że nieznajomy zrozumie i nie będzie za bardzo zły za podwędzanie mu zdobyczy. Z tymi myślami ruszyłam w kierunku mojej niedoszłej ofiary i niedoszłego myśliwego. Zobaczyłam ich po chwili, nie miałam jednak czasu się przyglądać, bo hazok* przeczuwając się dzieje, zaczął przymierzać się do ucieczki. Trzeba było działać szybko, nie wiele myśląc, skoczyłam więc w kierunku zwierzyny, niestety na taki sam plan wpadł drugi wilk, co poskutkowało odrzuceniem nas do tyłu i ucieczką zająca.
Szybko wstałam i otrzepałam się; takie akrobacje mogły wydawać się niebezpieczne dla ciężarnych, ale przyszła matka też musiała polować i Natura musiała urządzić to w ten sposób, aby płody były bezpieczne podczas łowów; więc nie martwiłam się zbytnio o mój podobno błogosławiony stan.-
- Ej ktoś ty? Nie wiesz, że nie można kraść cudzego śniadania? - usłyszałam z przeciwnej strony. Teraz miałam czas, aby przyjrzeć się mojemu kompanowi, którym okazał się mały, biało-niebieski basior o pysku szczenięcia i błyszczących łajdacko oczach. Coś czułam, że mogę go polubić.
- Nie był podpisany - odparłam po chwili. - Hmm… Nazywam się Lacerta, a ty kumotrze?
[Manace?]
*hazok - po śląsku zając :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz