Już miałam powiedzieć coś w stylu "Jej! Jakie fajne miejsce!" czy inny tekst służący objawom radości, jednak w porę się pohamowałam i całe szczęście, biorąc pod uwagę fakt, iż Levithan wcale nie musi być fanem trajkoczących towarzyszy, a że chcąc nie chcąc podążyłam za nim, tym bardziej poczuwałam się do obowiązku zachowania w jego obecności choć odrobiny spokoju, zwłaszcza że znamy się stosunkowo krótko i nie chciałabym na dzień dobry zaserwować mu sytuacji pod tytułem nachalna papla u boku. Tak czy owak, teraz obydwoje mieliśmy tylko jeden cel - znalezienie czegoś do jedzenia, co raczej nie było specjalnie trudne, bo w okolicy wręcz roiło się od zapachów wszelakiej maści, a jak wiadomo zapewne każdemu dobremu łowcy: tam gdzie zapach, tam również zwierzyna. Swoją drogą, zastanawiało mnie po czym właściwie mój nowy znajomy wywnioskował, iż jestem głodna. Czyżbym wyglądała aż tak źle? Dobra, mniejsza z tym. Grunt że nie ma nic przeciwko wspólnym polowaniom, bo aspołeczni, gburowaci sforzanie to chyba ostatnia rzecz, której w tej chwili mi potrzeba do szczęścia. W sumie to nawet miło z jego strony, w końcu nie każdego bawi oprowadzanie żółtodziobów po terenach watahy, a tym bardziej pokazywanie im swoich miejsc ze zwierzyną łowną.
Uniosłam pysk ku górze i przymknęłam oczy napawając niuch rozmaitymi woniami. Tak, mój nos mnie nie mylił. Gdzieś tutaj musi być jakiś zając. Z wyrazu pyska Levithana wyczytałam, że również go wyczuł.
- To co? Idziemy? - zagaiłam posyłając basiorowi delikatny uśmiech.
W odpowiedzi skinął głową, by po chwili bez słowa zniknąć gdzieś w wysokiej trawie. W zasadzie nie ustaliliśmy żadnego planu, ale przecież i bez tego obydwoje wiemy co robić, prawda? No, ja na pewno wiem, a Levithan na amatora w tej dziedzinie też nie wygląda.
Nieopodal sporego dębu usytuowanego w samym sercu polany siedział sobie całkiem dorodny... Bażant. Niuchu kochany, czyżbyś po tych wszystkich pięknych chwilach tak po prostu zaczął płatać mi figle? Eh, miałam nadzieję na szaraka, ale dobra. Nie narzekam. Zakradłam się powoli i ostrożnie, starając się stawiać łapy jak najciszej. Znalazłszy się zaledwie cztery metry od ofiary wykonałam długi, wysoki sus lądując bezpośrednio na tułowiu ptaka, jednak ten obrócił się raptownie zdzielając mnie skrzydłami po pysku i wsypując kłęby piachu bezpośrednio do oczu, przez co na moment mnie oślepił. Tak, ten moment w zupełności wystarczył, by zwierzyna poderwała się do lotu. O nie! Nie tym razem! Częściowo oślepiona, jednak wciąż gotowa do działania przypuściłam kolejny atak i wybijając się z gleby jednym trafnym kłapnięciem szczęki zahaczyłam zębami o jego ogon, tym samym z powrotem ściągając niedoszłą ofiarę na ziemię. Niestety, udało mi się złapać jedynie końcówki jego sterówek i w efekcie zdobyłam... Tylko jego pióra. Padłam na trawę z pyskiem przepełnionym barwnym pierzem. Wraz z momentem, gdy się ocknęłam ujawnił się cichy chichot, którego najwyraźniej stojący obok wilk nie był w stanie powstrzymać.
- No, no! Ładna akcja, Riley! - parsknął śmiechem, spoglądając na mnie z politowaniem - Elegancki pióropusz sobie załatwiłaś.
Położyłam uszy po sobie odpluwając sterówki - Ha, ha, bardzo śmieszne... - mruknęłam powoli podnosząc się z gleby.
Levithan? ^-^
Uniosłam pysk ku górze i przymknęłam oczy napawając niuch rozmaitymi woniami. Tak, mój nos mnie nie mylił. Gdzieś tutaj musi być jakiś zając. Z wyrazu pyska Levithana wyczytałam, że również go wyczuł.
- To co? Idziemy? - zagaiłam posyłając basiorowi delikatny uśmiech.
W odpowiedzi skinął głową, by po chwili bez słowa zniknąć gdzieś w wysokiej trawie. W zasadzie nie ustaliliśmy żadnego planu, ale przecież i bez tego obydwoje wiemy co robić, prawda? No, ja na pewno wiem, a Levithan na amatora w tej dziedzinie też nie wygląda.
Nieopodal sporego dębu usytuowanego w samym sercu polany siedział sobie całkiem dorodny... Bażant. Niuchu kochany, czyżbyś po tych wszystkich pięknych chwilach tak po prostu zaczął płatać mi figle? Eh, miałam nadzieję na szaraka, ale dobra. Nie narzekam. Zakradłam się powoli i ostrożnie, starając się stawiać łapy jak najciszej. Znalazłszy się zaledwie cztery metry od ofiary wykonałam długi, wysoki sus lądując bezpośrednio na tułowiu ptaka, jednak ten obrócił się raptownie zdzielając mnie skrzydłami po pysku i wsypując kłęby piachu bezpośrednio do oczu, przez co na moment mnie oślepił. Tak, ten moment w zupełności wystarczył, by zwierzyna poderwała się do lotu. O nie! Nie tym razem! Częściowo oślepiona, jednak wciąż gotowa do działania przypuściłam kolejny atak i wybijając się z gleby jednym trafnym kłapnięciem szczęki zahaczyłam zębami o jego ogon, tym samym z powrotem ściągając niedoszłą ofiarę na ziemię. Niestety, udało mi się złapać jedynie końcówki jego sterówek i w efekcie zdobyłam... Tylko jego pióra. Padłam na trawę z pyskiem przepełnionym barwnym pierzem. Wraz z momentem, gdy się ocknęłam ujawnił się cichy chichot, którego najwyraźniej stojący obok wilk nie był w stanie powstrzymać.
- No, no! Ładna akcja, Riley! - parsknął śmiechem, spoglądając na mnie z politowaniem - Elegancki pióropusz sobie załatwiłaś.
Położyłam uszy po sobie odpluwając sterówki - Ha, ha, bardzo śmieszne... - mruknęłam powoli podnosząc się z gleby.
Levithan? ^-^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz