Donośny, piskliwy świergot ptaków, uparcie uderzał w me narządy słuchowe, przez co ściany zamkniętych dotąd powiek, zostały brutalnie wyrwane z oazy ciemności. Niechętnie otworzyłam oczy, przez kolejne parę sekund zastanawiając się, co robić dalej. Ochronny płaszcz ślepi wciąż samoistnie opadał pod wpływem działania grawitacji, namawiając tym samym umysł, by choć przez moment powrócił myślami do krainy marzeń, ale odgłosy dochodzące z koron pobliskich drzew, skutecznie mu to uniemożliwiały. Uniósłszy pysk ku górze, zastrzygłam nerwowo uszami, spoglądając na radosne pierzaki, które zdawały się być kompletnie nieświadome "zbrodni" jaką uczyniły. Cóż za hałaśliwe stworzenia. Że też muszą ćwierkać akurat tutaj, tuż nad moją głową, jakby mało miały miejsca w lesie. Eh, i weź tu się wyśpij... Było mi zostać na noc w jaskini, ale nie - poleżę sobie na zewnątrz i pogapię się na księżyc.
Westchnąwszy cicho przeciągnęłam się rozleniwiona, przez pewien czas obserwując jeszcze sprawców owej pobudki, którzy poszybowali w górę znikając pod osłoną gałęzi. Z racji tego, iż nie miałam teraz nic ciekawego do roboty, postanowiłam udać się na krótki spacer. Ani się obejrzałam, jak biegnąc przez las dotarłam nad niewielki, aczkolwiek wyjątkowo urokliwy wodospad. Sama nie wiem czemu takie miejsca zawsze wzbudzały mą sympatię. Nachyliwszy się nad falującą taflą wody wzięłam parę łyków, zupełnie przypadkowo zaczepiając wzrok na szczelinie między głazami, która na pierwszy rzut oka była zupełnie niewidoczna. Powoli przeszłam pod spływającym, spienionym strumieniem wody, a mym oczom ukazał się... Korytarz. A to ciekawe. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że może tutaj coś takiego być. Już ja wiem kogo to może zainteresować...
Bez chwili wahania pognałam w stronę osady głównej, a konkretniej do jaskini Levithana. Basior leżał sobie spokojnie na jednej ze skalnych półek. Powoli i ostrożnie zbliżyłam się do samca, który najwyraźniej jeszcze smacznie spał.
- Dzień dobry! Wstajemy! - wykrzyknęłam radośnie, lądując łapami na plecach biednego Levithana, który zesztywniał niczym potraktowany prądem. Kiedy tylko zorientował się, iż to ja jestem winowajcą całego zamieszania, westchnął ciężko przewracając oczyma.
- Dzień dobry. Czemuż zawdzięczamy taką poranną wizytę, z budzikiem w gratisie? - uśmiechnął się wciąż trochę zaspany.
- Musisz coś zobaczyć - oznajmiłam naprędce zeskoczywszy z karku wilka.
- Teraz?
- Nie, jutro albo za dwa lata! Pewnie że teraz! - parsknęłam śmiechem - Znalazłam coś, co chyba może cię zainteresować...
- To znaczy? - uniósł brwi, zapewne starając się ogarnąć co się dzieje.
- Oj, nie pytaj, po prostu chodź! - zachęcałam nerwowo przystępując z łapy na łapę, bo kończyny aż rwały mi się do biegu.
Zaledwie kilka, no, może kilkanaście minut później znaleźliśmy się przed wodospadem.
- Gdzie... Gdzie my jesteśmy...? - rozejrzał się oniemiały, lustrując wzrokiem każdy centymetr podziemnego korytarza.
- Ty mi powiedz - wyszczerzyłam się triumfalnie, przemykając pod jednym z korzeni usytuowanych parę metrów od wejścia - Idziemy?
Levithan? Idziemy dalej? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz