- Jak cieplutko... - mruczałem do siebie samego rozwijając się z kulki.
Słońce ogrzewało moje futro swoim blaskiem gdy akurat się obudziłem. Przeciągnąłem się z lubością patrząc na drzewa, które mnie otaczały. Był piękny, słoneczny i bez chmurny dzień. Wręcz idealny, żebym mógł odrobinę się polenić i mieć cały świat głęboko gdzieś. Skierowałem się w stronę dużego płaskiego kamienia, który akurat szczęśliwym trafem leżał dokładnie tam gdzie padały dość spore promienie słońca i był już dobre nagrzany. Położyłem na nim łapę chcąc na niego wejść. Jednak szybko ją stamtąd zabrałem z cichym sykiem bólu.
- To nie kamień tylko jakaś patelnia! Nie będę jak jakieś jajo smażyć się na czymś takim - prychnąłem zły w stronę kamienia chuchając na oparzoną łapę.
Zacząłem się nerwowo rozglądać po okolicy. Miałem, że znajdę inny kamień, nie aż tak nagrzany jak ten tutaj. Niestety takowego nie znalazłem. Westchnąłem ciężko ruszając przed siebie. Muszę teraz znaleźć inne miejsce do spania i wygrzewania się. A to oznacza kolejną wędrówkę przez lasy watahy. Nagle przede mną przemknął dorodny zając. Cóż... Nic nie jadłem więc przydało by się go schwytać. Oblizałem się po pysku i zacząłem skradać się za zwierzęciem.
- Jesteś mój... O tak... Zaraz będzie z ciebie przepyszne śniadanie... - mamrotałem do siebie czując napływającą ślinę do ust.
W pewnym momencie skoczyłem wprost na zająca z otwartym pyskiem gotowy, żeby zacisnąć kły na jego karku. Jednak coś we mnie uderzyło. Coś z naprzeciwka. Przewróciłem się do tyłu koziołkując. Otrzepałem się z trawy i liści patrząc w miejsce gdzie był zając. On oczywiście zdążył już uciec... Szlag. Za to przede mną stał jakiś wilk, który także się otrzepywał.
- Ej ktoś ty? Nie wiesz, że nie można kraść cudzego śniadania?
(Ktoś, coś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz