wtorek, 31 lipca 2018

Podsumowanie lipca

Nadszedł czas na pierwszy, comiesięczny post organizacyjny w watasze. 
No więc mamy za sobą pierwszy miesiąc wakacji - lipiec! Ah, działo się troszkę. 
~~~

Podsumowanie w pigułce: 
  • 32 napisane opowiadania
  • 5 wilków dołączyło do watahy
  • 2 wilki opuściły sforę 
  • 3 szczenięcia przyszły na świat
~~~

Najaktywniejszymi wilkami okazali się Riley z Levithanem (po 8 napisanych opowiadań), natomiast tuż po nich - Menace, oraz Theor (po 4 napisane opowiadania). Kolejna jest Lacerta (3), Jung Yunge i Katana (po 2), oraz Daemon (1 opowiadanie).
~~~

Riley dołączyła do grona administracji bloga, wykonała etykiety, oraz bardzo mi pomagała, za co pragnę raz jeszcze podziękować tutaj na forum. Stworzyła także dla nas dwa piękne bannery, które można zauważyć w zakładce "różności".
~~~

Ustaliliśmy kwestię starzenia się wilków - co trzeci miesiąc istnienia watahy, wilk starzeje się o rok. Oznacza to, że następne postarzenie wszystkich wilków w watasze nastąpi 23.09.2018.
~~~

W tym miesiącu zawarliśmy sojusz z Watahą Diamentowych Piór, Watahą Mrocznych Skrzydeł, Slaves of Delta, oraz Stadem Dzikich Wierzchowców.
~~~

Teraz czas na najprzyjemniejszą część podsumowania - wynagrodzenia
Za największą aktywność Riley oraz Levithan otrzymują po 3 FL, Menace i Theor po 2 FL, Lacerta, Jung Yunge, Katana i Daemon - 1 FL
Za dwa piękne bannery, królowanie swą obecnością na chacie, oraz wiele rad, pomocy, miłych słów jak i pomysłów, Riley otrzymuje dodatkowo 2 FL, oraz jeszcze jedne, szczere podziękowania. 
~~~

Ogłaszam też, że jeżeli nastanie taka potrzeba, Fornax, Volans, oraz Sagitta - mogą zostać postarzone w sierpniu, zamiast we wrześniu.
~~~

Nasza droga Katanka ma dziś urodziny! Z tej okazji otrzymuje 1 FL, a my zaśpiewajmy sto lat! :3

niedziela, 29 lipca 2018

Od Riley do Levithana

Zaraz po posiłku udaliśmy się na spacer przez las, by parę minut później zaklepać miejscówkę pod wielką, starą magnolią, która choć nie mogła się już poszczycić soczyście różowymi pąkami kwiatów; i tak wyglądała całkiem ładnie, a co najważniejsze - dawała przyjemny cień. Ułożywszy się na miękkiej, polnej trawie Levithan przymknął oczy najpewniej oddając się teraz rozkoszom własnych rozmyślań, bądź zwyczajnie ciesząc się chwilą. Po niedługim namyśle uczyniłam to samo. Przekręciwszy się na drugi bok wzięłam głęboki oddech napawając nos i uszy urokami tego niezwykłego miejsca. Zabawne, że ilekroć widzę te drzewa, coś głęboko w sercu karze mi szukać na nich maleńkiego wisiorka Kidy... Tak, moja siostra zawsze miała szalone pomysły, nie tylko będąc dzieckiem. Nigdy nie zapomnę jej pełnego radości pyszczka, gdy oznajmiła całej rodzince, że w końcu znalazła cytuję: miłość swego życia; a już niecałe dwa tygodnie później nieszczęśnik, któremu dane było się z nią spotykać oberwał nie powiem gdzie i wyżalić przyszedł się wtedy oczywiście do mnie... Koniec końców i tak ich związek (o ile w ogóle można tak to nazwać) nie przetrwał próby czasu, co chyba nie zraziło samej Kidy, która zbyt długo nie rozpaczała po utracie kolejnego partnera. Tia, tych miłości to ona miała w życiu sporo, czasem to nawet zastanawiałam się jak ona właściwie to robiła. Ale wracając do wisiorka; to właśnie od tego partnera dostała ową ozdobę, której skubana strzegła jak oka w głowie. Każdego dnia dumnie eksponowała kryształek na swej szyi niczym prawdziwa królowa. Któregoś słonecznego popołudnia zorganizowaliśmy rodzinną grę w piłkę, a że moja siostra należała do wyjątkowo zaciętych w walce zawodników nieopatrznie zgubiła swój drogocenny naszyjnik, który na domiar złego został elegancko wykopany wraz z piłką między gałęzie magnolii rosnącej nieopodal mego starego domu. Kombinowaliśmy całymi dniami jak odzyskać jej skarb. Hah, może i była momentami trochę próżna, ale zawsze potrafiła na swój sposób poprawić humor. Od jej zaginięcia minęło już tyle miesięcy, a ja wciąż łudzę się nadzieją, iż kiedyś znów ją zobaczę...
Nieświadomie uroniłam maleńką łzę, jednak gdy tylko zorientowałam się w sytuacji szybko starłam ją z pyska. Na szczęście Levithan wciąż leżał z zamkniętymi oczyma, najpewniej postanowił uciąć sobie małą drzemkę, zresztą, nie ma się co dziwić. Po tym wszystkim co dzisiaj przeszliśmy chyba dziwne byłoby gdybyśmy nie odczuwali zmęczenia. Po pewnym czasie również odpłynęłam w objęciach snu.
~•~•~•~
Czując przyjemne ciepło pod głową powoli uchyliłam powieki. Ku memu zaskoczeniu (jak i wielkiemu zażenowaniu) gdy tylko obraz nieco się wyostrzył, mym oczom ukazał się... Levithan. W sumie to nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż mój pysk jakimś niewytłumaczalnym cudem spoczął na jego łapach. Samiec patrzył na mnie z wyraźnym zakłopotaniem, jakby nie wiedział jak powinien w owej sytuacji się zachować. Ba! Ja też nie wiedziałam! Odsunęłam się raptownie posyłając mu przepraszające spojrzenie. W odpowiedzi westchnął tylko cicho, po czym podniósłszy się z trawy wysunął pytanie:
- To co? Wracamy do osady głównej, czy przejdziemy się gdzieś jeszcze?

Levithan?

Od Levithana do Riley

Za krzewami skubały trawę dwa dorodne zające.
- To co, bierzesz tego z lewej czy prawej? - zapytałem u uśmiechem, podkradając się obok wadery.
- Z lewej - oblizała się. Atak na uszate nie był ciężkim zadaniem i szybko się uporaliśmy. Niosąc zdobycze w pyskach, napotkaliśmy Jung Yunge, wyraźnie ucieszoną. 
- Witajcie, gdzie byliście tyle czasu? - zapytała spokojnie.
- A wiesz.. - odparłem, odkładając zdobycz na ziemię. - na polowaniu, przechadzce... i w jaskini pod wodospadem.
- Słucham? - zdziwiła się - a z resztą, opowiesz mi kiedy indziej. Słyszeliście nowinę?

Oboje z Riley pokręciliśmy przecząco głowami. Cóż mogło się wydarzyć? Nowe wilki w watasze raczej aż tak by naszej drogiej alfy nie rozpromieniły, a nic 'grubego' nie słyszałem aby się działo. 
- W watasze narodziły się szczenięta - ogłosiła. Chwila, co? Czy naprawdę tyle nas ominęło? Kto w ogóle był szczenny. - Nasza towarzyszka, Lacerta, która nie tak dawno dołączyła, wydała na świat potomstwo. Dwójka basiorów, oraz waderka. 

W odpowiedzi oboje się uśmiechnęliśmy. Jung pożegnawszy się, odeszła dalej w stronę w którą zmierzała wcześniej. Po poniesieniu zdobyczy, spojrzałem na Riley. Wadera odpowiedziała porozumiewawczym zerknięciem. Ruszyliśmy dalej, aby w końcu znaleźć się w cichym i przestronnym miejscu. Oboje skonsumowaliśmy tam swe zające, po czym położyliśmy się w cieniu. Ah, odpoczynek...

< Riley? >

piątek, 27 lipca 2018

Od Menace do Lacerty

Nadać dzieciom imiona pochodzące z nazw gwiazdozbiorów? Cóż... Dla mnie to nieco dziwne, ale to jej dzieci i może je nazwać jak sobie chce. Nie mam wpływu na jej decyzję. W milczeniu oboje przyglądaliśmy się maluchom, które co jakiś czas się wierciły.
- Co ci jest? -spytała Lacetra z pewnym przerażeniem.
W pierwszej chwili nie zrozumiałem o co jej chodzi, jednak po chwili w pysku poczułem słodki smak krwi. Sączyła się ona wolno z mojego nosa.
- A... To... Spadłem z sarny a ona jeszcze kopnęła mnie tylnymi kopytami. Ale to nic poważnego - zaśmiałem się cicho z zakłopotaniem.
Wadera położyła uszy po sobie i spojrzała na mnie z lekkim zdenerwowaniem.
- A właśnie. Mam dla ciebie sarnę... - zacząłem się wycofywać z nory.
Kiedy z trudem się z niej wydostałem podążyłem do sarny, która leżała nieopodal. Złapałem ją za kark i przyciągnąłem tuż przed norę. Z uśmiechem i dość nieukrywaną dumą.

(Lacerta?)

czwartek, 26 lipca 2018

Od Lacerty do Menace

Uśmiechnęłam się, słysząc podekscytowany głos Menca, jak zwykłam nazywać w myślach basiora. Nie dziwi mnie jego reakcja, szczenięta są śliczne, wszystkie, bez wyjątku. Popatrzę na basiora, raczej nie stanowił zagrożenia, zafascynowanego szczeniętami. I tym razem mu się nie dziwię.
- Masz jakieś pomysły na imiona? - zapytał cicho wilk, pamiętając moje wcześniejsze słowa.
- Tak - nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości jak chce nazwać swoje dzieci. - Volans, Sagitta i Fornax - wskazałam nosem najpierw na czarno-biało-niebieską kulkę, następnie pokazuje jego ciemną waderkę i rudo brązowego samczyka.
Mance przyglądał mi się, jakbym zwariowała, westchnęłam i zaczęłam tłumaczyć.
- To nazwy gwiazdozbiorów - wyjaśniłam spokojnie. - To tradycja w mojej rodzinie.- Menc pokiwał głową, ale nadal nie był przekonany co do mojego wyboru. Czekaj, czemu ja w ogóle przejmuje się tym reakcją basiora na imiona moich dzieci. Lacerta ty go nawet nie znasz, dla twojego dobra i dobra twoich dzieci, uspokój się. Mój zdrowy rozsądek wreszcie się uruchomił. Nie wiedziałam, że w ciągu doby tak bardzo polubiłam mojego towarzysza podróży. Teraz musiałam być bardzo ostrożna. Nie mogłam ryzykować zdrowia i życia moich dzieci.

[Menace? Ech, to nie jest dobre. Wena mi gdzieś uciekła. Wybacz :( ]

Od Daemona do Lacerty

- Co to jest?
Midori od rana chodziła ze mną po nowych terenach i oglądała zioła. Jako moja "nauczycielka" nie mogła powstrzymać się od sprawdzenia moich umiejętności.
- Żyworódka pierzasta - mruknąłem, oglądając kwiat z bliska - I zanim spytasz. Zawiera dużo witaminy C i soli mineralnych. Ma właściwości regenerujące, przeciwzapalne, bakteriobójcze, wirusobójcze oraz antygrzybiczne.
- Dobrze, już dobrze. Jesteśmy tu dopiero jeden dzień, a ty już marudzisz!
Zaśmiałem się cicho, gdy jej skrzydło otarło się o mój bok w pocieszającym geście. Nigdy nie przypuszczałbym, że ktoś postanowi zaakceptować w swojej watasze uciekiniera. Ale jednak stało się. I znów miałem nową rodzinę, choć jak do tej pory nie odważyłem się by do kogokolwiek się odezwać.
Wszedłem do jednej z jaskiń, która została mi przydzielona przez alphę i położyłem zioła na półce skalnej. Wiedziałem, że znajduje się tu drugi medyk, lecz jak zawsze wolałem zrobić zapasy samemu, by choć na chwilę odsapnąć od tej nowej sytuacji.
- To chyba wszystkie z podstawowych ziół. Na razie wystarczy - smoczyca spojrzała przez szczelinę w skale na zewnątrz i uśmiechnęła się - Ktoś idzie.
Moje uszy poszybowały w górę, gdy z zaciekawieniem spojrzałem w stronę wejścia. Do jaskini nagle wpadła czarno-niebieska kulka, machając puchatym ogonem. Z poślizgiem zatrzymała się przede mną, nasze nosy dotknęły się na sekundę. Chwilę później pojawiła się dorosła wadera z piórami w sierści, a za nią dwie małe wadery. Cóż, może nie wyglądam, jak ktoś kto kocha małe stworzenia, ale szczeniaki są dla mnie najcudowniejszą rzeczą na świecie - zawsze cieszę się, gdy dzieci innych wader są zdrowe.
Uśmiechnąłem się ciepło do szczeniaków, czując te przyjemne ciepło rodzinne rozchodzące się po moim ciele.
- Hej, mały - mruknąłem cicho do samczyka stojącego przede mną
- Nie jestem mały! - mówiąc to skoczył na mnie, a ja sturlałem się na bok z lekkim uśmiechem.
- Przepraszam, wojowniku, poddaje się! - młody zszedł ze mnie rozbawiony i szczęśliwy, że dał radę "pokonać" większego od siebie.
- Przepraszam, twoje młode są bardzo piękne. Czy coś się stało, panienko?

<Lacerta?>

Od Riley do Levithana

- Proponuję abyśmy poszli coś zjeść - rzekł spokojnym głosem samiec, przerywając tym samym długotrwałą ciszę, która dziwnym trafem wcale nie była dla mnie tak irytująca jak zazwyczaj, wręcz przeciwnie - czułam się w towarzystwie Levithana wyjątkowo dobrze (może aż za dobrze? Hm, sama już nie wiem).
W odpowiedzi skinęłam tylko głową, podążając za basiorem w pobliskie krzewy. Mimo iż starałam się z całych sił nie wracać już myślami do zdarzeń w tunelu, przez cały czas leżało mi na sercu, że zachowałam się tak nieodpowiedzialnie. Chcąc nie chcąc, w pewnej chwili musiałam odwlec spojrzenie od wierzchołków drzew, które z niewiadomych przyczyn zdawały się być teraz wręcz idealnym punktem do zaczepienia wzroku; dzięki czemu zorientowałam się, że towarzysz od dobrych paru sekund mi się przygląda.
- Emm... Coś nie tak? - zerknęłam na przyjaciela z lekkim zakłopotaniem przygryzając wargę. Zapewne musiałam już od baaaardzo długiego czasu się nie odzywać, wędrując w otchłani wspomnień.
- N-nic takiego... - pospiesznie odwrócił pysk dla niepoznaki. Najwyraźniej spodziewał się innej reakcji, albo zwyczajnie nie zastanawiał się nad tym co robi.
Nieoczekiwanie dobiegł do nas cichy szelest liści. Uniósłszy pysk ku górze basior zastrzygł brązowymi uszami - Słyszałaś to?
- Tak, chyba tak... - przebiegłam wzrokiem po liściastych kępach. Jeśli mój nos jeszcze nie przeszedł na emeryturę (w co szczerze wątpię, ale cóż, kilka razy już mnie szanowny niuch zawiódł, więc teoretycznie powinnam wziąć pod uwagę takową opcję) to gdzieś tutaj musi być jakiś zając. Po wyrazie pyska wilka mogłam wywnioskować, że obydwoje pomyśleliśmy o tym samym.
- Idziemy? - odruchowo zamerdałam ogonem na myśl o kolejnym polowaniu.
- Panie przodem - Levithan uśmiechnął się szarmancko odsuwając łapą jedną z gałązek bym mogła przejść. Posłałam przyjacielowi delikatny uśmiech zupełnie przypadkowo przejeżdżając czubkiem kity po jego nosie, po czym bezszelestnie przeczołgałam się między krzewy.

Levithan? :3

Od Levithana do Riley

Riley wtuliła się w moje futro.
- Dziękuję... - wyszeptała z nieśmiałym uśmiechem. Oparłem pysk na jej głowie. Była taka ciepła.. momentalnie poczułem się bezpiecznie. Ale żeby ktoś był tak blisko mnie? Ja na to pozwoliłem? Westchnąłem. W sumie, to nie potrafiłem już nawet odmówić przytulenia. Nie jej.
- Zostalibyśmy tam oboje, albo wyszlibyśmy oboje. A myślę, że żyć mamy po co - uśmiechnąłem się. - Nie było opcji, abym wydostał się i nie zabrał Ciebie.

Wadera spojrzała mi w oczy wzrokiem w stylu "jesteś pewien tego co mówisz?". Fakt jest taki, że bez niej bym nie wyszedł, a jeżeli tak by się stało - nie umiałbym z tą myślą żyć. Także spojrzałem Riley w oczy. Myśl o tym, że w tej chwili mogłoby jej tu nie być, nie przechodziła mi przez głowę. Ani krtań, ani żołądek, ani serce. Po prostu innej opcji, niż wyciągnięcie wadery.. nie było.
- Proponuję abyśmy poszli coś zjeść. - odparłem. Wadera zgodziła się. Coś sprawiało, że czułem potrzebę, by była blisko. Ciągle kątem oka sprawdzałem, czy jest. Czyżbym znów nauczył się troszczyć o innych? Tfu, ta myśl była taka niepokojąco ciepła. Mam problem z rozpoznawaniem własnych uczuć chyba, bo jakoś dziwnie zdawało mi się, że wadera stała się mym myślą niezwykle bliska. Potrząsnąłem głową. Niemożliwe...
A jednak znów spojrzałem na waderę, która szła tuż obok mnie i także skierowała swój wzrok na mnie.

< Riley? Wybacz, że takie przemyśleniowe... :'3 >

Od Menace'a do Lacerty

Patrzyłem ze smutkiem jak Lacerta odchodzi.
- Poczekaj! Na pewno jesteś jeszcze głodna! - krzyczałem za nią chcąc ją zatrzymać.
Ale okazało się, że robię to na próżno. Westchnąłem ciężko siadając z rezygnacją. Wydawała się całkiem miłą waderą... A dawno z nikim nie rozmawiałem i miałem nadzieję na taką dłuższą rozmowę o wszystkim i o niczym. Spuściłem smutno głowę i po chwili zwinąłem się w kulkę próbując się jako tako pocieszyć ciepłem i miękkością mojego futra. Jednak to nie pomagało. Nagle rozwinąłem się z kulki.
- Eureka! - krzyknąłem uradowany pędząc w głąb lasu tak gdzie poszła Lacerta.
Wyraźnie czułem jej zapach... Oraz jakiś inny, ale także znajomy, który znajdował się bardzo blisko mnie. Zatrzymałem się i cicho poszedłem za zapachem. Kiedy lekko wychyliłem się zza drzew zobaczyłem dorodną sarnę, która pasła się na polance. Na szczęście koło niej nie było żadnego jelenia, który chciałby mnie stratować za atak, więc... Czemu by nie złapać jeszcze czegoś dla wilczycy? Podkradłem się jak najbliżej do zwierzęcia starając się go nie spłoszyć. Jednak przez przypadek nadepnąłem na gałązkę i sarna uniosła łeb do góry patrząc w prost na mnie. Natychmiast rzuciła się do ucieczki. Nie miałem innego wyboru jak tylko za nią pobiec. Biegła szybko i zwinnie tak, że niemal nie mogłem jej dogonić. Kiedy uznałem, że jestem dość blisko jej zadu skoczyłem na nią wbijając w nią pazury i wgryzając się w kark. Sarna zaczęła wierzgać jak opętana zrzucając mnie z siebie i na dodatek waląc mnie tylnymi kopytami w pysk. Z nosa cienkim strumieniem sączyła mi się krew. Pomimo to wstałem i ruszyłem z powrotem za zwierzęciem, które uciekło. Z trudem znów je dogoniłem. Tym razem złapałem za jej tylną nogę i mocno się w nią wgryzłem, tak że sarna upadła. Korzystając z tego momentu skoczyłem jej do gardła i zacisnąłem na jej krtani kły. Zaczęła wierzgać co jakiś czas waląc mnie kopytem w tułów. Jednak po chwili zamarła w bezruchu. Odetchnąłem z ulgą puszczając ją. Zarzuciłem ją sobie kawałkiem na grzbiet i przytrzymując jej łeb w pysku. Po chwili poczułem zapach Lacerty. Uśmiechając się przyśpieszyłem kroku. W pewnym momencie stanąłem przed jakąś norą, która była przesiąknięta jej zapachem. Widząc obok jakiś strumień nieco obmyłem się z krwi i wsunąłem niepewnie głowę do nory. Uśmiechnąłem się szeroko widząc Lacerte.
- Skąd ty tu?... - zaczęła zdziwiona, ale jej przerwałem.
- W końcu cię znalazłem! Nie masz pojęcia jak się zmachałem w drodze do ciebie...
- Ciszej!... - warknęła na mnie.
Popatrzyłem na nią zdziwiony. Wtedy dostrzegłem obok niej różnokolorowe puchate kulki. Zaciekawiony wsunąłem bardziej głowę, żeby się im lepiej przyjrzeć, ale wadera zdzieliła mnie łapą po głowie.
- Nie ruszaj ich... Jeszcze się obudzą.
- Ich?... - spytałem zaskoczony.
Właśnie wtedy czarno niebieska kulka się poruszyła. Okazało się, że to nie żadna kulka tylko szczeniak. Uniósł delikatnie głowę z brzucha Lacerty i ziewnął.
- O jeju... Jaki słodki szczeniak - powiedziałem podniecony z uśmiechem przypatrując się mu.

(Lacerta?)

Nowy członek watahy - Daemon!


Pragnę powitać nowego wilka w watasze - oto Daemon! Życzę mile spędzonego czasu!

środa, 25 lipca 2018

Od Lacerty do Menace

Zerknęłam na przyniesionego zająca. Kurczę, tego się nie spodziewałam, wiedziałam, że widać hmm mój stan, ale nie spodziewałam się, że dla obcego wilka będzie on na tyle istotny, aby oddać mi swoje jedzenie.
- Dziękuje, ale nie musisz, naprawdę - delikatne przesunęłam ciało zająca, do Menace’a, bo chyba tak miał na imię basior
- No chyba sobie żartujesz- basior wydawał się lekko urażony moim zachowaniem. - To nie ja będę matką. Am, am, no jedz.
-Cóż, z tego, co wiem, samce nie mogą być matkami - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Zjem połowę, a ty drugą, co ty na to?
Nie czekając na odpowiedź mojego towarzysza, odgryzłam część zwierzęcia, a drugą podsunęłam pod nos wilka, który ku mojemu zdziwieniu przesunął ją w moim kierunku.
- Jedz - powiedział tylko.
- Jesteś pewny? - zapytałam, może powinnam bardziej naciskać, aby coś zjadł, ale królik był przepyszny a kawałek, który zjadłam, zaostrzył mój apetyt. Basior skinął głową, a ja w kilku gryzach pożarłam resztę.
- Dzięki - znowu uśmiechnęła się do biało-niebieskiego wilka- odwdzięczę się
- Nie musisz- wilk również się uśmiechnął. - Ale jeśli chcesz, to możemy poszukać czegoś większego do jedzenia?
Już miałam odpowiedzieć, że chętnie, gdy coś poczułam. Co prawda skurcze przepowiadające czułam już od kilku dni, ale to było coś innego.
Właśnie rozpoczynał się poród, który wedle moich obliczeń miał mieć miejsce dopiero za kilka dni. Może ten skok na hazoka, nie był najmądrzejszą rzeczą, którą mogłam zrobić.
- Wybacz Menace, ale muszę iść - nie czekając na jego odpowiedź, ani nie zwracając uwagi na jego wołanie, pobiegłam w stronę lasu.

Po godzinie udało mi się znaleźć norę, w której miały urodzić się moje dzieci. W samą porę, bo skurcze były na tyle silne, częste i bolesne, że miałam problem z ustanie na łapach.
Po kilku godzinach skurczy, pierwszy malec opuścił moją macicę, a po dość długiej chwili dołączyło do niego jego rodzeństwo. Moje dzieci były wreszcie ze mną. Moje maleństwa po pierwszym posiłku usnęły, więc i ja ucięłam sobie drzemkę.
Zbudził mnie znajomy zapach.

[Menace?]

Lacerta urodziła!

Z początkiem tego pięknego, ciepłego dnia przychodzę z nowiną - Lacerta urodziła trzy nowe pyszczki! Powodzenia w odchowaniu potomstwa, oraz aby czuły się u nas jak najlepiej.
Powitajmy!



Volans

~~~

Commission :: Wooxx by Kamirah

Sagitta

~~~


Commission for Wolfvee by VengefulSpirits.deviantart.com on @deviantART

Fornax

poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Riley do Levithana

Przez dłuższą chwilę starałam się ogarnąć co się właściwie dzieje, a zważywszy na to, że jeszcze niedawno leżałam uwięziona gdzieś w ciemnej, wilgotnej jaskini, tym bardziej zaistniała sytuacja nieco mnie zaskoczyła. Jednak nie to było teraz najważniejsze. Spojrzałam z niedowierzaniem na basiora, chcąc się upewnić, iż to nie jest sen, a on faktycznie jest obok.
Nieoczekiwanie przyjaciel przysunął się bliżej przytulając mnie mocno do siebie - Żyjesz... Bałem się, że cię straciłem... - wyszeptał. Ze łzami w oczach wtuliłam głowę w jego szyję od której biło niebywałe, kojące ciepło. Był tu. Naprawdę tu był. Czułam się przy nim tak dobrze, chciałam by ten moment trwał wiecznie... No, ale niestety nie trwał, bo nie byłam w stanie pohamować się z pytaniem.
- Co się właściwie stało? - popatrzyłam pytająco na Levithana, na którego pysku w reakcji na mą wypowiedź wykwitł bohaterski uśmiech. No jasne - O, nie! Tylko nie mów że... - wyjąkałam zmieszana, a głos stanął mi okoniem w gardle.
- Spokojnie, już jesteśmy bezpieczni - rzekł kładąc się na trawie obok mnie, jednak obróciłam pysk starając się uniknąć jego zatroskanego wzroku. Było mi ch*lernie głupio, że to wszystko się tak potoczyło, znaczy się, jestem pełna podziwu dla Levithana i jego odwagi, ale wkurza mnie to, iż ktoś w ogóle musiał mnie ratować, tym bardziej ktoś kto się dla mnie liczy... Wiem, że gdyby coś mu się stało to po prostu bym sobie tego nie darowała i nie chodzi tu tylko o poczucie winy, ale o uczucie, które chcąc nie chcąc towarzyszy mi w jego obecności...
- Narażałeś dla mnie życie, to nie w porządku... - mruknęłam zła na samą siebie, bardzo powoli podnosząc się z gleby.
- A miałem jakiś wybór? - zagaił z cwaniackim uśmieszkiem. W odpowiedzi przewróciłam wymownie oczyma z cichym westchnięciem, po czym przysunęłam się bliżej basiora. Z racji tego, iż dzieliły nas teraz trzy, no, może cztery centymetry; Levithanowi trochę zrzedła mina, jakby obawiał się tego co stanie się dalej. Prawidłowa reakcja.
- Miałeś, miałeś... - spojrzałam w jego oczy, aby po chwili znów wtulić pysk w jego futro - Dziękuję... - wyszeptałam z nieśmiałym uśmiechem.

Levithan? :3

Od Levithana do Riley

- To ślepa uliczka.. - odparłem zaciskając zęby. Coś jednak sprawiało we mnie uczucie.. spokoju? Nie czułem ani strachu, ani.. w zasadzie to czegokolwiek. Niestety, nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, następna skała oderwawszy się od reszty, przebiła podłoże i oddzieliła mnie do wadery. Pułapka.
Sam nie wierzyłem w to co właśnie było przed mną. Ogromny, kurde, głaz, który uniemożliwiał mi drogę ucieczki, do tego pełno pyłu, który tak kuł w oczy, oraz płuca. Usiadłem. Co z Riley.. czy żyje, czy skała jej nie przygniotła? Dźwiękoszczelna bariera, którą stanowiła gruba skała, znacznie utrudniała mi odkrycie, w jakim stanie jest wadera. Oparłem o szorstkość łeb. Cały spokój który posiadałem, jakoś niespotykanie zaczął się ulatniać. Zacisnąłem zęby, a z moich oczu poleciały ciepłe łzy. Poczułem dysharmonię w swoim umyśle, a gdy otworzyłem oczy dostrzegłem te wszystkie spojrzenia dookoła. Obserwowali, cwani, ale nie tym razem. Poziom tlenu spadał, a oni wyglądali na takich pociesznych tą sytuacją. Śmiali się tymi oczami, wyraźnie podekscytowani. O nie... nie pozwolę na to znowu. Uśmiechnąłem się, chociaż wbrew sobie. Łzy dalej leciały, a źrenice zmniejszyły się do minimum. Gwałtownym zerwaniem się na łapy, poczułem, jak cała energia i moc, które od tak dawna tkwiły uśpione, znów powracają. Wraz z mym głośnym rykiem, wszystkie oczy i cienie zniknęły, a z oczu i pyska wyemitowało się rażące światło. Wszystko dookoła zaczęło się unosić. Prócz mnie. 

~~~

Riley lewitowała bezwładnie, lecz wyraźnie nie znajdowała się wcześniej pod skałą. Całe szczęście.. jednakże była nieprzytomna. Tlen. Ruszyłem w stronę wyjścia, a każda skała, ważąca setki ton kilogramów, niczym puch delikatnymi unikami tworzyła drogę przed mną. Szedłem spokojnym krokiem przed siebie, mimo iż całe moje ciało drżało, a wadera unosząc się leciała mym śladem. Konary przy początku jaskini ustąpiły nam drogi, tworząc tunel. Tuż za nimi, między wyjściem z gawry, a ścianą wody spadającej z ogromną siłą tu jeziorze, nakazałem swej mocy aby położyła delikatnie waderę. Za pomocą lewitacji, przyleciałem do nas niewielką kulkę wody, która trafiła na pyszczek wadery. Riley przebudziła się po chwili, a ulga na tyle zawładnęła moim ciałem, że wszystko to, co unosiło się - teraz opadło z impetem, tworząc ogromny huk. Konary drzew wróciły na swe dawne pozycje, a ja znów poczułem dawny spokój ducha i opanowanie wszelkich zdolności nadprzyrodzonych. Samica patrzyła na mnie.
- Żyjesz.. - wtuliwszy się w jej futro, odetchnąłem z ulgą. - Bałem się, że Cię straciłem.

<Riley?>

niedziela, 22 lipca 2018

Od Riley do Levithana

Ku naszemu zaskoczeniu (a może i po części także uldze?) przemierzywszy kolejny zakręt tunelu nie spotkaliśmy... Nikogo. Po prostu nikogo. Żadnej żywej duszy.
- To dziwne... - mruknął Levithan rozglądając się dookoła - Dałbym słowo, że coś słyszałem.
- Czekaj... Czujesz to? - podniosłam łapę czując podejrzane drżenie podłoża jakby coś za chwilę miało się... - Levithan, uważaj! - krzyknęłam odpychając basiora na bok, kiedy jedna ze skał usytuowanych u sufitu opadła zaledwie niecałe dwa metry dalej od nas, a podłoże dosłownie rozstąpiło się pod naszymi łapami.
- Uciekaj, już! - warknął samiec zrywając się na równe nogi.
Nie czekając na ciąg dalszy wydarzeń, pognaliśmy co sił w łapach przed siebie, jednak lawina kamieni z każdym susem zdawała się być coraz bliżej. W dalszym odcinku trasy niestety zabrakło już kryształów, które mogłyby oświetlić nam drogę, przez co byliśmy zmuszeni biec praktycznie na oślep, aż w końcu obydwoje przygrzmociliśmy w coś twardego.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam naprędce, gdy towarzysz otrzepał się z pyłu.
- Nie, ale stanie się jeśli tu zostaniemy... - mruknął przebiegając wzrokiem po wnętrzu jaskini - To ślepa uliczka... - zacisnął zęby odwróciwszy się przez ramię.
Nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić tuż nad nami oderwała się kolejna skała, tym razem jednak przebijając podłoże na wylot, przez co w ułamku sekundy znaleźliśmy się gdzieś w ciemnych głębinach szczeliny.
~•~•~•~
Uchyliwszy powieki ciężko podniosłam się z ziemi, przebiegając spanikowanym spojrzeniem w poszukiwaniu przyjaciela.
- Levithan! Levithan, gdzie jesteś?! - wołałam rozglądając się wokół, jednak nigdzie nie udało mi się dostrzec jego sylwetki, ani nawet wyczuć znajomego zapachu. Wszędzie panoszyły się jedynie kłęby pyłu i niestety jedyne co słyszałam to dźwięczne echo odbijające się gdzieś daleko w mrokach tunelu.
Przedzierałam się przez sterty gruzów całymi godzinami, w nadziei, że w końcu usłyszę jego głos. Gdyby mógł dać jakikolwiek znak, że nic mu nie jest, że żyje...
Czułam dziwny ciężar w płucach, jakby ktoś wbił mi tam kołek, przy czym łapy mimowolnie uginały się pod ciężarem ciała, a oddech stał się bardzo płytki. Ilekroć starałam się wziąć choć maleńki łyk powietrza, klatkę piersiową przeszywał silny, ostry ból. Wiedziałam co się dzieje, już to kiedyś przechodziłam, jednak nie w takich warunkach. Zamknięta przestrzeń to brak tlenu, a brak tlenu to... Nie trudno sobie sobie wyobrazić co dzieje się dalej.
Mimowolnie upadłam na glebę, wciąż ciężko dysząc. A więc to ma być już koniec? Tak po prostu? Że też nie puknęłam się w głowę, nim przyprowadziłam tu Levithana. Gdyby nie moje durne pomysły prawdopodobnie nigdy nie doszłoby do czegoś takiego. I pomyśleć, że to wszystko moja wina...
Powoli przymknęłam oczy, a czas jakby zatrzymał się w miejscu.

Levithan?

sobota, 21 lipca 2018

Od Menace'a do Lacerty

Zacząłem się bardzo uważnie przyglądać waderze. Miała na głowie trzy długie pióra, a jej ogon wydawał się za nią ciągnąć w nieskończoność. Nie odpowiadając na jej pytanie podszedłem do niej biorąc jej ogon w łapy i dalej mu się uważnie przyglądając.
- Co ty wyprawiasz?... - spytała Lacerta patrząc na mnie ze zdziwieniem.
Nadal nie odpowiadałem i owinąłem swoją szyje i nos jej ogonem. Jak ja kocham ciepełko... Wtuliłem się z przyjemnością w jej ogon. Nagle poczułem jak wadera rusza przed siebie i odwija mnie ze swojej kity. Zrobiła to tak nagle, że gdy już jej na mnie nie było wylądowałem pyskiem w trawie.
- Auć... Bolało... - wymamrotałem plując trawą.
Wadera gładziła swój nieco rozstrzepany ogon. Wypluwając ostatnie źdźbła trawy uśmiechnąłem się głupio.
- Wybacz... Mam słabość do miękkich i ciepłych rzeczy... A tak... Jestem Menace.
Nagle zauważyłem dziwną rzecz. Jej brzuch był taki... Dziwnie wypukły. Więc albo miała nadwagę albo...
- Zaraz wracam - powiedziałen skacząc w krzaki tam gdzie myślałem, że chyba poleciał zając. Na szczęście
się nie myliłem. Zwierzak powoli przeżuwał w pyszczu trawę. Zacząłem się składać w jego stronę i w odpowiednim momencie skoczyłem na niego łapiąc go mocno za kark. Po pewnej chwili już się nie ruszał. Triumfalnie poszedłem w stronę gdzie była Lacerta. Położyłem przed nią szaraka.
- Masz. Ja złapie sobie coś innego, a w twoim stanie głodówka to najgorszy scenariusz.

(Lacerta?)

Od Jung Yunge c.d. Theor'a

Ucieszyło mnie, że oba wilki wyraziły chęć dołączenia do watahy. Nowe łapy w szeregach są dla wszystkich członków niezwykle cenne, nie wątpię w to. Spojrzałam na młodą samicę - wyglądała znacznie lepiej, lecz uznałam, że dobrze będzie się upewnić, co do stanu młodej.
- Jak się czujesz Katano? - zapytałam przerywając ciszę.
- Znacznie lepiej, dziękuję. - odparła. Poczułam podświadomą ulgę, że i tym razem mogłam polegać na magii tego miejsca.
- Cieszy mnie to. - uśmiechnęłam się, po czym powoli wstałam. - Proponuję abyśmy ruszyli do jaskiń, pokażę Wam gdzie zamieszkacie, a Katana będzie mogła jeszcze w spokoju poleżeć i doczyścić futro.

Nie minęło dużo czasu, a byliśmy w Głównej Osadzie. Pierw uznałam, że przydzielę jaskinię waderze, więc chwilę później znajdowaliśmy się już u jej wejścia, a młoda leżała spokojnie wewnątrz.
- Jakby coś się jednak działo, daj znać. - nakazałam przed wyjściem z jaskini. Spojrzałam na Theor'a. - Możemy iść?
- Pewnie. - odparł, lecz nim ruszył za mną, spojrzał jeszcze w kierunku Katany.

Gdy przed nami znajdowały się dwie niezamieszkałe jaskinie, zaleciłam basiorowi wybór tej, która najbardziej mu odpowiadała. Pożegnawszy się z Theor'em, wyruszyłam spacerem do własnego siedliska. Gdy już tam dotarłam, położyłam się powoli i pogrążyłam w miłej, kojącej drzemce.

Od Levithana do Riley

Po podniesieniu się z błota, ruszyłem przed siebie. Dziwny dźwięk, którego echo rozbrzmiewało w naszych uszach, znów się powtórzył. Korytarz zaczął robić się wyższy, lecz wciąż dość wąski.
- Myślisz, że jesteśmy wewnątrz gór, czy w podziemiach watahy? - zapytałem towarzyszki.
- Nie mam pojęcia, ale tu jest świetnie.. - odparła idąc tuż za mną.
- Co... - powiedziawszy to, stanąłem jak wryty, a wadera znów na mnie wpadła.
- Co je.. - przerwała. Przed nami rozciągał się jasny korytarz, na którego bokach i 'suficie' usadowione były mieniące się niespotykanym światłem, wystające kamienie. A może bardziej pasuje tutaj określenie "kryształy"? Nie miałem pojęcia, lecz były niesamowite. Podszedłem bliżej.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Wydają się emitować światło.. ze swojego wnętrza..? - przekręciłem głową. To w ogóle możliwe?
- Masz rację. - Riley przysunęła bliżej ich pysk. Dotknęła jednego nosem. - Aj!
- Co się stało? - zapytałem, widząc jak wadera odskakuje.
- Zimne! - krzyknęła. Tak jak wadera - sam sprawdziłem. Faktycznie, zimne.
- Będziemy musieli powiedzieć o tym Jung. - uznałem, lecz dźwięk za którym podążaliśmy znów się rozległ, tym razem dwa razy głośniej niż poprzednio. Spojrzałem na Riley, a ta w odpowiedzi posłała mi potwierdzający uśmiech. Ruszyliśmy więc, by tuż za zakrętem stanąć twarzą w twarz z obiektem naszej ciekawości.

< Riley? :3 >

piątek, 20 lipca 2018

Od Lacerty do Manace

Od odejścia z watahy minęły jakoś z trzy, może cztery dni i od tamtej pory wędrowałam cały czas na południe i dziś o świcie minęłam granice terytorium jakiejś obcej watahy, co akurat mało mi się podobało, bo nawet jeśli sprowadziły mnie tu gwiazdy, to i tak tutejsza wataha mogła mieć coś przeciwko ciężarnej samicy. No tak popatrzyłam na swój już troszkę większy niż normalnie brzuch, w którym rozwijało się życie. Oczywiście w brzuchu nie była tylko macica i jej lokatorzy, ale także pęcherz, który przed chwilą kazał mi się zatrzymać, oraz żołądek, który głośnym burczeniem, informował mnie o tym, że pora na przekąskę. Oczywiście, wewnątrz miała masę innych ważnych, choć nie narzucających się w tej chwili narządów.
Jak na zawołanie poczułam zapach szaraka i niestety innego wilka, no cóż, mam nadzieję, że nieznajomy zrozumie i nie będzie za bardzo zły za podwędzanie mu zdobyczy. Z tymi myślami ruszyłam w kierunku mojej niedoszłej ofiary i niedoszłego myśliwego. Zobaczyłam ich po chwili, nie miałam jednak czasu się przyglądać, bo hazok* przeczuwając się dzieje, zaczął przymierzać się do ucieczki. Trzeba było działać szybko, nie wiele myśląc, skoczyłam więc w kierunku zwierzyny, niestety na taki sam plan wpadł drugi wilk, co poskutkowało odrzuceniem nas do tyłu i ucieczką zająca.
Szybko wstałam i otrzepałam się; takie akrobacje mogły wydawać się niebezpieczne dla ciężarnych, ale przyszła matka też musiała polować i Natura musiała urządzić to w ten sposób, aby płody były bezpieczne podczas łowów; więc nie martwiłam się zbytnio o mój podobno błogosławiony stan.-
- Ej ktoś ty? Nie wiesz, że nie można kraść cudzego śniadania? - usłyszałam z przeciwnej strony. Teraz miałam czas, aby przyjrzeć się mojemu kompanowi, którym okazał się mały, biało-niebieski basior o pysku szczenięcia i błyszczących łajdacko oczach. Coś czułam, że mogę go polubić.
- Nie był podpisany - odparłam po chwili. - Hmm… Nazywam się Lacerta, a ty kumotrze?


[Manace?]


*hazok - po śląsku zając :)

Od Theor’a c.d. Katany

- Ja z wielką chęcią zostanę tutaj na jak najdłużej. A Ty? - Katana patrzyła na mnie z nadzieją.
No właśnie czy chce? Z jednej strony, oczywiście, że tak, życie samotnego wilka, choć może dla niektórych bardzo romantyczne, w rzeczywistości jest bardzo trudne i niebezpieczne. Z drugiej jednak, życie w watasze wymaga zaufania i posłuszeństwa, a ja nie mam ochoty ani za dużo o sobie opowiadać, ani ślepo słuchać kogokolwiek. Westchnęłam w myślach, dobrze wiedząc, co odpowiem waderom. Spodobało mi się to miejsce, spokojne i ciche, poczułem nutkę sympatii do młodej Alfy i jeszcze młodszej Katany, a także byłem ciekawy, kim są pozostali członkowie Watahy Lodowego Księżyca (notabene bardzo interesująca nazwa jak dla watahy). Przypadkowymi wędrowcami, którzy trafili tutaj przypadkiem? Wyrzutkami, uciekinierami lub byłymi omegami? A może rodzeństwem, kuzynostwem Alfy? Która to teraz alfa, przypatrywała mi się z zainteresowaniem. Odwzajemniłam jej spojrzenie.
- Jeżeli nie ma jakiś szczególnych warunków, którym mógłbym nie sprostać, to chętnie dołączę do watahy - odpowiedziałem spokojnie. Starsza z wilczyc uśmiechnęła się, a młodsza wydawała się wniebowzięta. Być może nie tylko ja, w jakiś sposób, po nie całym dniu znajomości poczułem coś na kształt przywiązania do towarzyszki podróży.
- Witajcie więc w watasze - powiedziała po chwili po wciąż uśmiechnięta starsza z wilczyc.- Należą do niej jeszcze Riley i Levithan, którzy jakkolwiek nie wiem, gdzie są, to jednak coś czuję, wystarczająco blisko, aby się o nich nie martwić.
A więc wilki, których zapach czułem, odkąd tylko tu przybyliśmy, należą do watahy. Cóż nie było to coś nie do przewidzenia.
- Jak się czujesz Katano?- zapytała po kilku chwilach milczenia Alfa.

[Katana? Jung Yunge?]

czwartek, 19 lipca 2018

Od Riley do Levithana

Podążając za Levithanem ostrożnie stąpałam po błotnistym podłożu. Z każdym krokiem zawiły korytarz stawał się coraz ciaśniejszy, a gleba coraz wilgotniejsza, jednak żadne z nas nie miało zamiaru się wycofać. Sama nie wiem czy kierowała nami teraz ciekawość, czy też chęć przeżycia prawdziwej przygody, ale zarówno jedna, jak i druga opcja zdawały się być w tym momencie jak najbardziej dobrymi motywami do dalszej wędrówki. Swoją drogą, nawet nie pamiętam kiedy ostatnio w czyjejś obecności się tak dobrze bawiłam. Ta, bawiłam... Chyba powinnam powiedzieć czułam, bo naprawdę dawno nie cieszyłam się tak z czyjegoś towarzystwa. Fakt, trochę za długo byłam sama. Nie wiem czemu, ale coś głęboko w środku podpowiadało mojej zwariowanej łepetynie, że mogę mu zaufać. Ba! Już zaufałam. Tak po prostu? Mimo, że znamy się zaledwie... Hm, pomyślmy. Niecałe dwie doby? No na to wygląda. Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, jednak coraz częściej dochodzę do wniosku, iż jestem potwornie naiwna i kiedyś może mi przyjść zapłacić za ten brak ostrożności. Rzecz jasna nie mam tu na myśli Levithana, bo wygląda na porządnego basiora z całkiem dobrymi rokowaniami na diagnozę pod tytułem najlepszy przyjaciel. Aj, znowu się rozpędziłam...
Nieoczekiwanie dało się słyszeć ciche syknięcie, najpewniej pochodzące z ust Levithana, które skutecznie wyrwało mnie ze zdecydowanie bezsensownych w obecnej sytuacji rozmyślań. Zaskoczona podniosłam wzrok na towarzysza stojącego przede mną.
- Stoisz mi na ogonie...
- Oj, wybacz... - w zasadzie nie wiem czemu, ale rozbawił mnie jego wyraz twarzy, jednak w porę pohamowałam chichot, który usilnie starał się przebić przez zamknięty pysk - Aj! - zacisnęłam zęby przy okazji wgniatając głowę w sufit - A ty na mojej łapie - mruknęłam starając się zrobić krok w tył, jednak korzenie wystające u góry skutecznie mi to uniemożliwiły i w efekcie wjechałam przednimi łapami w basiora, który z kolei poślizgnął się na błotnistym podłożu wywijając eleganckiego fikołka. Tym oto sposobem obydwoje wylądowaliśmy na glebie, lecz nie to było w tej chwili najgorsze, bowiem wylądowaliśmy... Eh, dosłownie jedno na drugim przy czym nasze nosy przypadkowo zetknęły się na moment. Gdy tylko zdążyłam ogarnąć co się dzieje odskoczyłam w przeciwnym kierunku. Spojrzeliśmy na siebie zmieszani. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, które z nas miało teraz lepszą minę, ale z pewnością obydwoje musieliśmy wyglądać wyjątkowo komicznie. Oczywiście tym razem nie zdołałam okiełznać głośnego śmiechu, który udzielił się również Levithanowi. Korzystając z chwili nieuwagi samca, pacnęłam łapą w podłoże ochlapując go wodą. Nasze beztroskie przepychanki w kałuży przerwał dopiero tajemniczy odgłos niosący się dźwięcznym echem przez tunel.
- Co to było? - zastrzygłam uszami starając się zlokalizować źródło owego dźwięku.
- Nie wiem, ale myślę, że powinniśmy to sprawdzić - Levithan posłał mi chytry uśmieszek szybko podnosząc się z błota.

Levithan? :3

Nowy członek watahy - Lacerta!


Pragnę przedstawić nową waderę o ciekawym imieniu - Lacerta. No więc witam cieplutko! 

Od Menace'a

- Jak cieplutko... - mruczałem do siebie samego rozwijając się z kulki.
Słońce ogrzewało moje futro swoim blaskiem gdy akurat się obudziłem. Przeciągnąłem się z lubością patrząc na drzewa, które mnie otaczały. Był piękny, słoneczny i bez chmurny dzień. Wręcz idealny, żebym mógł odrobinę się polenić i mieć cały świat głęboko gdzieś. Skierowałem się w stronę dużego płaskiego kamienia, który akurat szczęśliwym trafem leżał dokładnie tam gdzie padały dość spore promienie słońca i był już dobre nagrzany. Położyłem na nim łapę chcąc na niego wejść. Jednak szybko ją stamtąd zabrałem z cichym sykiem bólu.
- To nie kamień tylko jakaś patelnia! Nie będę jak jakieś jajo smażyć się na czymś takim - prychnąłem zły w stronę kamienia chuchając na oparzoną łapę.
Zacząłem się nerwowo rozglądać po okolicy. Miałem, że znajdę inny kamień, nie aż tak nagrzany jak ten tutaj. Niestety takowego nie znalazłem. Westchnąłem ciężko ruszając przed siebie. Muszę teraz znaleźć inne miejsce do spania i wygrzewania się. A to oznacza kolejną wędrówkę przez lasy watahy. Nagle przede mną przemknął dorodny zając. Cóż... Nic nie jadłem więc przydało by się go schwytać. Oblizałem się po pysku i zacząłem skradać się za zwierzęciem.
- Jesteś mój... O tak... Zaraz będzie z ciebie przepyszne śniadanie... - mamrotałem do siebie czując napływającą ślinę do ust.
W pewnym momencie skoczyłem wprost na zająca z otwartym pyskiem gotowy, żeby zacisnąć kły na jego karku. Jednak coś we mnie uderzyło. Coś z naprzeciwka. Przewróciłem się do tyłu koziołkując. Otrzepałem się z trawy i liści patrząc w miejsce gdzie był zając. On oczywiście zdążył już uciec... Szlag. Za to przede mną stał jakiś wilk, który także się otrzepywał.
- Ej ktoś ty? Nie wiesz, że nie można kraść cudzego śniadania?

(Ktoś, coś?)

Od Katany do Theor'a

Po dość długiej wędrówce dotarliśmy nad wodospad. Czułam tutaj wyraźny zapach dwóch obcych wilków, lecz - ku mojemu zdziwieniu - żadnego nie dostrzegłam. Theor przykucnął, a ja delikatnie ześlizgnęłam się z jego grzbietu. Czułam przypływ sił, lecz na łapach stałam niestabilnie. Jung Yunge kazała mi się położyć, zrobiłam to. Basior usiadł obok mnie. Oboje bacznie obserwowaliśmy, co robi samica alfa. Wadera ze skrytki między kamieniami nieopodal wyjęła miseczkę. Nabrała do niej wody, po czym podeszła do nas.
- Co to będzie? - zapytał Theor.
- Coś, dzięki czemu Katana poczuje się lepiej. - odpowiedziała, po czym zgniotła łapą lawendę i wsypała do miseczki. Gotową miksturę podsunęła bliżej mnie. - Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale musisz wypić.

Spojrzałam na miskę. No dobrze, lepiej się nie spierać. Bez zbędnego robienia min, wypiłam wywar. Nie był taki zły. Nie minęło dużo czasu, a czułam gorące uczucie wewnątrz ciała.
- Więc.. - zaczęła wadera, gdy wszyscy siedzieliśmy obok siebie, wpatrując się w wodospad. - Nie przynależycie do żadnej z watah?
- Na to wygląda .. - powiedział łagodnie Theor, po czym spojrzał na mnie, jakby chciał zaznaczyć, że odpowiada jedynie za siebie samego.
- To prawda. - odparłam szybko. Jung Yunge spokojnie spojrzała w taflę wody.
- Może zechcielibyście dołączyć do Watahy Lodowego Księżyca, na której terenie właśnie przebywamy? - mówiła z takim kojącym spokojem, jakiego nigdy nie słyszałam.
- Ja z wielką chęcią zostanę tutaj na jak najdłużej. A Ty? - spojrzałam z nadzieją na basiora.

< Theor? >

Nowy członek watahy - Menace!

Z dniem dzisiejszym w nasze szeregi dołącza Menace. Życzę Ci, abyś został z nami jak najdłużej i pisał z nami wspólną historię!

wtorek, 17 lipca 2018

Od Theor'a c.d. Jung Junge

- Daleko? - pytam, bo choć Katana jest na tyle szczupła (a może nawet chuda), że mógłbym ją nieść przez przynajmniej pół dnia, to jeśli to faktycznie daleko mógłbym użyć Cienia, chociaż to nieroztropne. Nie znam tych samic, one nie znają mnie, więc pokazywanie swoich mocy i umiejętności jest po prostu głupie.
- Hmm... Dość daleko - odpowiada po chwili Alfa - prawie pół dnia wędrówki. Przy brzegu rzeki zrobimy postój.
- Dobrze- zgadzam się i nic więcej nie mówiąc, kładę się przed młodszą z samic. - Wchodź - zwracam się do młodej, która oczywiście zaczyna protestować.
- Nie trzeba, dam radę - czy ta mała nie ma choć krztyny samoświadomości? Już mam warknąć, coś czego pewnie nie powinienem, ale uprzedza mnie starsza z wader.
- Jesteś ranna i wycieńczona, więc lepiej będzie Theor doniesie cię do rzeki, potem, jeśli będziesz mogła, pójdziesz sama - tłumaczy, a młodsza samica kiwa głową, choć nie wiem czy zgadza się z argumentem, czy, co bardziej prawdopodobne, czy z powodu powagi Alfy. Nie ma to jednak większego znaczenia w obecnej sytuacji i już po chwili czuję, jak młoda przy pomocy wadery pakuje się na mój grzbiet i gdy tylko leży dość pewnie, podnoszę się.
- Możemy iść, Alfa? - pytam dość ulegle, wole nie mieć z nią na pieńku od samego początku.
- Tak, chodźmy - mówi samica i po podniesieniu lawendy kieruje się w stronę lasu, a ja podążam za nią.

[Katana? Jung Yunge?]

Od Levithana do Riley

Miejsce do którego zaprowadziła mnie Riley było dla mnie całkowicie nowe. Nie wiedziałem, że pod wodospadem kryje się takie ciekawe pomieszczenie.
- Pewnie, że idziemy! - Odpowiedziałem waderze, uśmiechając się i rozglądając.

Podbiegłem do samicy i w ślad za nią przeszedłem pod sporym korzeniem. Przed nami była lekka plątanina kłączy, z którą poradziliśmy sobie bez problemu, skacząc to nad jednymi, a nad drugimi przechodząc dołem. Gdy długim susem pokonaliśmy ostatni rdzeń, naszym oczom ukazał się niski, ciemny korytarz.
- Coś czuję, że to będzie wędrówka kilkudniowa. - uznałem, lecz bardzo ciągnęło mnie przed siebie, w głąb ciemności.
- Być może. - odparła, po czym ruszyła odważnie do przodu. Dorównałem Jej kroku, aby iść o łapę bardziej z przodu. No, dla bezpieczeństwa wadery oczywiście.

Wytężyłem słuch. W tym miejscu nie było już nawet słychać szumu wodospadu, czy porannego świegotu ptaków. Panowała tutaj wilgoć, lekki chłód (który był przy obecnej pogodzie naprawdę kojący), oraz taka.. niepokojąco przyjemna cisza. Jedynym dźwiękiem był odgłos naszych łap, oddechu, oraz od czasu do czasu - spadającej kropli, która kończyła swój lot, rozbijając się u podłoża na wszystkie strony. Nim się nie obejrzałem, szedłem już na lekko ugiętych nogach. Wadera zaś jedynie schyliła głowę. Przed nami wiły się zakręty, a po każdym z nich miałem wrażenie, że jest coraz węziej. Coś jednak sprawiało, że pragnąłem iść coraz dalej.

< Riley? :3 >

Od Riley do Levithana

Donośny, piskliwy świergot ptaków, uparcie uderzał w me narządy słuchowe, przez co ściany zamkniętych dotąd powiek, zostały brutalnie wyrwane z oazy ciemności. Niechętnie otworzyłam oczy, przez kolejne parę sekund zastanawiając się, co robić dalej. Ochronny płaszcz ślepi wciąż samoistnie opadał pod wpływem działania grawitacji, namawiając tym samym umysł, by choć przez moment powrócił myślami do krainy marzeń, ale odgłosy dochodzące z koron pobliskich drzew, skutecznie mu to uniemożliwiały. Uniósłszy pysk ku górze, zastrzygłam nerwowo uszami, spoglądając na radosne pierzaki, które zdawały się być kompletnie nieświadome "zbrodni" jaką uczyniły. Cóż za hałaśliwe stworzenia. Że też muszą ćwierkać akurat tutaj, tuż nad moją głową, jakby mało miały miejsca w lesie. Eh, i weź tu się wyśpij... Było mi zostać na noc w jaskini, ale nie - poleżę sobie na zewnątrz i pogapię się na księżyc.
Westchnąwszy cicho przeciągnęłam się rozleniwiona, przez pewien czas obserwując jeszcze sprawców owej pobudki, którzy poszybowali w górę znikając pod osłoną gałęzi. Z racji tego, iż nie miałam teraz nic ciekawego do roboty, postanowiłam udać się na krótki spacer. Ani się obejrzałam, jak biegnąc przez las dotarłam nad niewielki, aczkolwiek wyjątkowo urokliwy wodospad. Sama nie wiem czemu takie miejsca zawsze wzbudzały mą sympatię. Nachyliwszy się nad falującą taflą wody wzięłam parę łyków, zupełnie przypadkowo zaczepiając wzrok na szczelinie między głazami, która na pierwszy rzut oka była zupełnie niewidoczna. Powoli przeszłam pod spływającym, spienionym strumieniem wody, a mym oczom ukazał się... Korytarz. A to ciekawe. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że może tutaj coś takiego być. Już ja wiem kogo to może zainteresować...
Bez chwili wahania pognałam w stronę osady głównej, a konkretniej do jaskini Levithana. Basior leżał sobie spokojnie na jednej ze skalnych półek. Powoli i ostrożnie zbliżyłam się do samca, który najwyraźniej jeszcze smacznie spał.
- Dzień dobry! Wstajemy! - wykrzyknęłam radośnie, lądując łapami na plecach biednego Levithana, który zesztywniał niczym potraktowany prądem. Kiedy tylko zorientował się, iż to ja jestem winowajcą całego zamieszania, westchnął ciężko przewracając oczyma.
- Dzień dobry. Czemuż zawdzięczamy taką poranną wizytę, z budzikiem w gratisie? - uśmiechnął się wciąż trochę zaspany.
- Musisz coś zobaczyć - oznajmiłam naprędce zeskoczywszy z karku wilka.
- Teraz?
- Nie, jutro albo za dwa lata! Pewnie że teraz! - parsknęłam śmiechem - Znalazłam coś, co chyba może cię zainteresować...
- To znaczy? - uniósł brwi, zapewne starając się ogarnąć co się dzieje.
- Oj, nie pytaj, po prostu chodź! - zachęcałam nerwowo przystępując z łapy na łapę, bo kończyny aż rwały mi się do biegu.
Zaledwie kilka, no, może kilkanaście minut później znaleźliśmy się przed wodospadem.
- Gdzie... Gdzie my jesteśmy...? - rozejrzał się oniemiały, lustrując wzrokiem każdy centymetr podziemnego korytarza.
- Ty mi powiedz - wyszczerzyłam się triumfalnie, przemykając pod jednym z korzeni usytuowanych parę metrów od wejścia - Idziemy?

Levithan? Idziemy dalej? :3

poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Levithana do Riley

- Zaczekaj. - Wstałem. Zeskoczywszy z głazu, podszedłem do wadery i stanąłem przed nią. - Twoja obecność jest dla mnie jak dar. To ja dziękuję.

Patrzyłem waderze prosto w oczy, sam nie wiem co zamierzałem, ale widząc wyraz pyska Riley, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Oh.. to miłe.. chyba - odparła. Nastała cisza i wymiana dziwnych spojrzeń. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, chociaż nie mam pojęcia z jakiego powodu tak dokładnie.
- W sumie to zbliża się wieczór. - rozejrzałem się. - Odprowadzę Cię, mamy jaskinie zapewne niedaleko siebie.
- Oo, dzięki.

Po drodze do Osady wpadłem jeszcze na pomysł zabawy w berka, który w wykonaniu wadery jako uciekającej - był bardzo udany. Ze mną gorzej, bo potknąłem się o wystający korzeń drzewa i z impetem zajechałem pyskiem po ziemi. Cóż, Riley miała niezły ubaw. Po godzinie dobrej zabawy dotarliśmy pod jaskinię wadery.
- Jeszcze raz dzięki, pamiętaj, że zawsze gdy nabierzesz ochoty na polowanie, zabawę, spacer, czy w sumie cokolwiek to możesz przyjść. - w moim głosie pojawiło się coś na typ zakłopotania. Oho, co jest, stary, masz taki chaos w myślach, że "ooo panie". Wadera chyba zaobserwowała to, że coś chyba tu nie gra. Uśmiechnęła się lekko i przekrzywiła głowę.
- Też dziękuję, miło się spędza z Tobą czas. - odparła. Przyznam, że Jej słowa jakoś dziwnie sprawiły mi.. radość? Odpowiedziałem Jej uśmiechem i zaczekałem aż zniknie w głębi swojej jaskini.

Moje "mieszkanko" było naprawdę blisko. Wszedłem na ulubioną półkę skalną, nad którą jest szczelina odsłaniająca rozgwieżdżone niebo. Położyłem się na grzbiecie i patrząc w kojący obraz, zacząłem rozmyślać. Chaos myśli był nie do zniesienia, do tego to paranormalne wrażenie czyjejś obecności, dziś wyjątkowo mi dokuczało. Po około trzech godzinach wiercenia się - zasnąłem.
Wczesnym poraniem pobudkę zafundowała mi Riley. Gdy otworzyłem oczy, zbudzony czyimś skokiem na mnie, dostrzegłem właśnie uśmiechnięty, pełny satysfakcji z tego czynu - pyszczek wadery!
- Dzieńdobry, wstajemy! - zaśpiewała. Wydałem z siebie westchnięcie.
- Dzieńdobry. Czemuż zawdzięczamy taką poranną wizytę, z budzikiem w gratisie? - uśmiechnąłem się.

< Riley? :3 >

Od Jung Yunge do Theor'a

Letni, duszny dzień. Wszystko dookoła wydawało się być takie.. spokojne. Właśnie, wydawało. Nie minęło dużo czasu, gdy do mych myśli doleciało wycie. Potrząsnęłam głową, po czym zaczęłam słuchać. W końcu Riley z Levithanem są niedaleko. Może się bawią. Gdy już traciłam poczucie zaniepokojenia, usłyszałam to samo wycie, proszące o pomoc, lecz dwa razy donośniejsze. I nie była to ani Riley, ani Levithan. Odpowiedziałam pewnym siebie zawyciem, ruszając w stronę źródła mego niepokoju. Z oddali dostrzegłam dwa wilki.
Basior, masywnej dość postury, oraz leżąca obok niego, drobna, młoda wadera o jasnej sierści. Podbiegając bliżej zauważyłam u samicy krew. Pierwsza myśl była oczywista - basior jest nieprzyjacielem. Zwolniłam kroku i uniosłam się, gotowa do samoobrony. Lecz z każdym kolejnym krokiem dostrzegałam u większego niepokój, oraz zaczynałam rozumieć całą sytuację. Wadera nie wyglądała na zaatakowaną, on zaś wyraźnie chciał pomóc. Zachowałam jednak ostrożność. Zatrzymując się w odległości dwóch metrów od obu wilków, zapytałam bezpośrednio basiora:
- Witam, co się stało? Wyłeś? 
- Witaj. Wyłem. Tej młodej leci krew z pyska i nie może wstać. - Wyjaśnił. Nie minęła sekunda, a basior wydał się być jeszcze bardziej zaniepokojony niż wcześniej. Mierzył mnie wzrokiem i cofnął jedną łapę.
- Nic mi nie jest, naprawdę. - zaprzeczała młoda i nieudolnie próbowała się podnieść.
- Hm.. leż. - podeszłam bliżej wadery, lecz basior się cofnął. Spodziewałam się takiej reakcji. - Zapomniałam się przedstawić. Nazywam się Jung Junge. Czy coś się stało, panie...?
- Theor. Nazywam się Theor. Wadera zwie się Katana. Yy - zawahał się. - Pani Jung Junge, nie jest pani .. 
- Alfą? - przerwałam sekundową ciszę. - Jestem. A to są tereny Watahy Lodowego Księżyca. Nie obawiaj się, jesteście mile widziani. 

Po tych słowach uśmiechnęłam się lekko i nachyliłam nad waderą. 
- Biegła? - zwróciłam się do Theor'a.
- Owszem. Uciekała. - Odparł odwracając lekko wzrok.
- Przed kim, lub czym?
- Przed mną. 

Nastała ponownie cisza. 
- To nie tak, że chciał mi coś zrobić. Po prostu przestraszyłam się Jego obecności. - przerwała Katana. Zrozumiałam ją. Wiem jak to jest, aż za dobrze. 
- Proponuję przetransportować Cię w nieco bezpieczniejsze miejsce. - oczywiście na myśli miałam Główną Osadę, lecz dwóch nieznajomych wilków nie chciałam wprowadzać w serce watahy. Wybrałam więc wodospad, nie tylko ze względu na lokalizację, a lecznicze właściwości, a sytuacja o tyle sprzyjała, że waderze krew z pyska już nie leciała tak mocno, a sama ona łapała spokojniej oddech. - Mamy tutaj dobre miejsce, gdzie dojdziesz do siebie "raz-dwa". Tylko.. zaczekajcie proszę moment. 

Ruszyłam biegiem w stronę krawędzi lasu. Nie było daleko, ciągle miałam oba (dość zdziwione) wilki na oku. Zerwałam odrobinę lawendy, po czym wróciłam do towarzyszy. 
- Dałbyś radę wziąć waderę na grzbiet? Raczej sama nad wodospad nie dojdzie, a tam się wybieramy. - Zapytałam basiora.

Theor? 

sobota, 14 lipca 2018

Pożegnanie

Z dniem czternastego lipca zmuszona jestem pożegnać Bambi oraz Sheroy'a. 
Powodem jest nienapisanie pierwszych opowiadań, mimo wielu przypomnień. 

Niechaj Wam się wiedzie!

Roy - The White Heir by Ehnala
Sheroy
Young Aerlinn ! by noiresetoiles
Bambi

piątek, 13 lipca 2018

Od Riley do Levithana

- No co? Chcesz trochę? - zwróciłam się do basiora, który od paru sekund bacznie mi się przyglądał. W sumie to głupio wyszło, powinnam była zadać to pytanie nieco wcześniej. Z bólem serca muszę przyznać, iż ten posiłek zawdzięczam tylko i wyłącznie jego doświadczeniu. Tia, pora wreszcie zacząć się ogarniać, bo jak tak dalej pójdzie to skończę na marginesie wilczego społeczeństwa jako bezradna sierota, której we wszystkim trzeba pomagać.
- Nie, nie, jedz sobie - odparł z uśmiechem na pysku, który z niewiadomych przyczyn przybrał teraz rozbawiony wyraz. A temu co? Maniery go ruszyły? A może to moje niestosowne zachowanie? Bądź co bądź, damie raczej nie przystoi tak łapczywie pochłaniać posiłku... Hah, o ile w ogóle mogę się nazwać damą...
- Oj no weź. Wiem, że chcesz być miły, ale sama i tak tego nie przejem, zresztą, głupio mi trochę się tak obżerać, kiedy ty stoisz obok - stwierdziłam, podsuwając pod jego nos zdobycz. Po chwili namysłu basior przewrócił zabawnie oczyma i skusił się na parę kęsów.
- Zauważyłeś coś? - zagaiłam uważnie śledząc wzrokiem pysk towarzysza, który z niewiadomych przyczyn przez cały ten czas obserwował drzewa w oddali. W odpowiedzi zerknął na mnie odrobinę zmieszany, na moment odciągając spojrzenie od wierzchołków iglaków.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Patrzyłeś tak, jakby coś tam było... - odparłam dosiadając się obok.
- Nic. Po prostu lubię czasem tak posiedzieć w ciszy... - westchnął głęboko, odbiegając oczyma gdzieś hen daleko przed siebie. W pewnym sensie nawet byłam w stanie go zrozumieć, też często zdarza mi się zamyślać. Pewnie za dużo teraz gadam. Tak, zdecydowanie za dużo. Pora zamknąć tę nieposkromioną jadaczkę i pozwolić i sobie i innym się zrelaksować.
- Wybacz, pewnie wolałbyś teraz pobyć sam więc... Pójdę już. Dzięki za wspólne polowanie - zeskoczyłam z głazu z zamiarem odejścia, gdy nagle usłyszałam za sobą jego głos.


Levithan? :3

Od Levithana do Riley

Wadera wyglądała komicznie, jednakże technikę wykonania ataku na uskrzydlonego, oraz zawziętość można by podziwiać. 
-Przepraszam - zaśmiałem się, patrząc jak Riley wypluwa pierzę i otrzepuje z niego sierść. 

W odpowiedzi spojrzała na mnie jedynie z oburzeniem. Na głowie zostało jej jedno piórko, które szybkim ruchem zdjąłem z wadery. 
Niedoszła ofiara mojej towarzyszki chwile krążyła w pobliżu, po czym umiejscowiła się w trawie kawałek od nas. 
-To może teraz spróbujemy razem? Pójdę od tyłu, a Ty przyczaj się w trawie obok. -powiedziałem i nie czekając na odpowiedź, zacząłem się zakradać. Gdy byłem pięć metrów od bażanta, zerknąłem w stronę Riley. Była gotowa. Ostrożnie zbliżyłem się jeszcze o kilka kroków do zwierzyny, nastała cisza, napięcie rosło. Z ogromnym impetem i warknięciem wyskoczyłem prosto na ptaka.  Cwaniak zrobił unik, lecz uszkodziłem mu skrzydło podczas ataku. W zasadzie to nie planowałem go nawet od razu łapać, chciałem zostawić tę działkę Riley, a sam się pobawić i spłoszyć zwierzę. Ptak zaczął uciekać prosto w stronę samicy. Nie minęły trzy sekundy od mojego wyskoku, a wadera już trzymała bażanta w pysku. 
-No No, tym razem się udało -uśmiechając się, rozejrzałem się. 

Odszedłem od wadery i wskoczyłem na spory, gładki głaz w pobliżu. Riley podążyła za mną bez słowa i trzymając zwierzynę w pysku, delikatnie wspięła się na kamień. Spojrzałem jak zjada bażanta. Nasz wzrok się spotkał.
-No co? Chcesz trochę?-odparła przegryzając ciepłe mięso. Nie wiedząc do końca dlaczego, rozbawiło mnie to. 
-Nie nie, jedz sobie-powiedziałem w uśmiechem. 


<Riley? :3 >

wtorek, 10 lipca 2018

Od Theor’a c.d. Katany


****

Moja towarzyszka zdecydowanie była realna, choć kiedy ją zobaczyłem, myślałem że mam omamy. Była tak podobna do Kali… Stop! Myślenie o tym nie było ani mądre, ani dobre, ani bezpieczne. Aby zmienić kierunek swoich myśli, dokładnie przyjrzałem się waderze. Była bardzo młoda, dość szczupła i wysoka, a także widocznie wycieńczona. Oddychała ciężko i nierówno… Chwila, czy to krew? Niedobrze, bardzo niedobrze.
- Krwawisz - stwierdziłem patrząc na białą samicę, która stała naprzeciwko mnie lekko drżąc. - Dlaczego?

Wilczyca nie odpowiedziała, co nieszczególnie mnie zdziwiło. Nie była zbyt rozmowna. Zacząłem węszyć aby sprawdzić w jakiej odległości znajdują się najbliższe, potencjalnie niebezpieczne, stworzenia.
Inne wilki znajdowały się kilka, może kilkanaście kilometrów od nas, co dla mnie nie jest jakoś szczególnie daleko, nie byłem jednak pewny czy wilczyca ma wystarczająco dużo sił, aby gdziekolwiek iść, tym bardziej jeśli coś pójdzie nie tak i trzeba będzie uciekać. Mogę, co prawda, zostawić ją tutaj i sam pójść po wilki, ale to potrwa, a jeżeli okolica nie jest aż tak bezpieczna jak mi się wydaje, to może być z nią krucho. Mógłbym też zawyć i czekać, aż wataha nas znajdzie. Chociaż jak to zrobię, a wilki nie będą zbyt towarzyskie to mamy problem. Znaczy ja mam bo teoretycznie rannemu wilkowi, który prosi o opiekę, Alfa powinna pomóc. Gorzej ze mną, zwłaszcza jeśli uznają, że to ja jej coś zrobiłem. Zerknąłem na osłabioną samicę, która teraz leżała obok mnie, i zawyłem. Wilczyca próbowała proderwać się do góry, ale z brak sił nie mogła, więc tylko patrzyła na mnie jakbym stracił rozum. Wiedziałem wtedy, że podjąłem dobrą decyzje.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytała przestraszona wadera. - Przecież teraz wiedzą gdzie jesteśmy i mogą nas znaleźć.
- Właśnie sama sobie odpowiedziałaś - odburknąłem i zawyłem znowu.

Wadera znowu spróbowała wstać, a gdy jej się to nie udało jej oczy zaszły łzami i spojrzała na mnie oskarżycielsko.
- Czemu to robisz? - spytała słabo.
- Ponieważ jesteś ranna i potrzebujesz kogoś, kto zna się na leczeniu.
- Ale, ale…
- Nie! Nie ma żadnego ale - przerwałem. - Krwawisz i nie umiesz ustać na łapach, więc prędzej czy później cię znajdą. Dla ciebie lepiej żeby jednak wcześniej, bo to może być coś poważnego. Jeśli przestrzegają prawa to nic ci nie zrobią. Rozumiesz, dziecko? - znowu zawyłem i tym razem odpowiedziało mi wycie.


[Levithan?/ Riley? lub jakiś chętny]

Od Riley do Levithana

Już miałam powiedzieć coś w stylu "Jej! Jakie fajne miejsce!" czy inny tekst służący objawom radości, jednak w porę się pohamowałam i całe szczęście, biorąc pod uwagę fakt, iż Levithan wcale nie musi być fanem trajkoczących towarzyszy, a że chcąc nie chcąc podążyłam za nim, tym bardziej poczuwałam się do obowiązku zachowania w jego obecności choć odrobiny spokoju, zwłaszcza że znamy się stosunkowo krótko i nie chciałabym na dzień dobry zaserwować mu sytuacji pod tytułem nachalna papla u boku. Tak czy owak, teraz obydwoje mieliśmy tylko jeden cel - znalezienie czegoś do jedzenia, co raczej nie było specjalnie trudne, bo w okolicy wręcz roiło się od zapachów wszelakiej maści, a jak wiadomo zapewne każdemu dobremu łowcy: tam gdzie zapach, tam również zwierzyna. Swoją drogą, zastanawiało mnie po czym właściwie mój nowy znajomy wywnioskował, iż jestem głodna. Czyżbym wyglądała aż tak źle? Dobra, mniejsza z tym. Grunt że nie ma nic przeciwko wspólnym polowaniom, bo aspołeczni, gburowaci sforzanie to chyba ostatnia rzecz, której w tej chwili mi potrzeba do szczęścia. W sumie to nawet miło z jego strony, w końcu nie każdego bawi oprowadzanie żółtodziobów po terenach watahy, a tym bardziej pokazywanie im swoich miejsc ze zwierzyną łowną.

Uniosłam pysk ku górze i przymknęłam oczy napawając niuch rozmaitymi woniami. Tak, mój nos mnie nie mylił. Gdzieś tutaj musi być jakiś zając. Z wyrazu pyska Levithana wyczytałam, że również go wyczuł.

- To co? Idziemy? - zagaiłam posyłając basiorowi delikatny uśmiech.

W odpowiedzi skinął głową, by po chwili bez słowa zniknąć gdzieś w wysokiej trawie. W zasadzie nie ustaliliśmy żadnego planu, ale przecież i bez tego obydwoje wiemy co robić, prawda? No, ja na pewno wiem, a Levithan na amatora w tej dziedzinie też nie wygląda.

Nieopodal sporego dębu usytuowanego w samym sercu polany siedział sobie całkiem dorodny... Bażant. Niuchu kochany, czyżbyś po tych wszystkich pięknych chwilach tak po prostu zaczął płatać mi figle? Eh, miałam nadzieję na szaraka, ale dobra. Nie narzekam. Zakradłam się powoli i ostrożnie, starając się stawiać łapy jak najciszej. Znalazłszy się zaledwie cztery metry od ofiary wykonałam długi, wysoki sus lądując bezpośrednio na tułowiu ptaka, jednak ten obrócił się raptownie zdzielając mnie skrzydłami po pysku i wsypując kłęby piachu bezpośrednio do oczu, przez co na moment mnie oślepił. Tak, ten moment w zupełności wystarczył, by zwierzyna poderwała się do lotu. O nie! Nie tym razem! Częściowo oślepiona, jednak wciąż gotowa do działania przypuściłam kolejny atak i wybijając się z gleby jednym trafnym kłapnięciem szczęki zahaczyłam zębami o jego ogon, tym samym z powrotem ściągając niedoszłą ofiarę na ziemię. Niestety, udało mi się złapać jedynie końcówki jego sterówek i w efekcie zdobyłam... Tylko jego pióra. Padłam na trawę z pyskiem przepełnionym barwnym pierzem. Wraz z momentem, gdy się ocknęłam ujawnił się cichy chichot, którego najwyraźniej stojący obok wilk nie był w stanie powstrzymać.

- No, no! Ładna akcja, Riley! - parsknął śmiechem, spoglądając na mnie z politowaniem - Elegancki pióropusz sobie załatwiłaś.

Położyłam uszy po sobie odpluwając sterówki - Ha, ha, bardzo śmieszne... - mruknęłam powoli podnosząc się z gleby.



Levithan? ^-^

niedziela, 8 lipca 2018

Od Katany do Theor'a

Biegłam przez las. Pędziłam ledwo robiąc uniki przed drzewami. Mimo iż czułam, że mój oddech stał się szybki, niestabilny i ciężki, a łapy bolały z każdy krokiem - dalej gnałam. Chociaż w zasadzie przed czym? Czy wilki których zapachy czułam chociażby pomyślały o ataku na mnie? Czy alfa, której woń unosiła się tutaj tak wyraźnie - skrzywdziłaby? Głupia, uciekasz przed szansą. Szansą na dom i znajomych. Zaparłam się łapami, robiąc ślizg po szosie. Stałam chwiejąc się, z otwartym szeroko, opuszczonym pyskiem. Między śliną płynął delikatny strumyczek krwi. Oj, niemądra.
Lecz co to? Nieco przed lasem dostrzegłam wilka. Znacznie masywniejszy od mnie, zapewne silniejszy. Złapałam oddech, wytarłam strugę czerwieni z pyska i wyprostowawszy się zrobiłam kilka kroków w przód. Przystanęłam gdy wilk mnie dostrzegł. Był to basior, widocznie starszy od mnie. Odetchnęłam raz jeszcze ciężko, a samiec powoli odwrócił się w mą stronę. Biłam się z myślami o uciecze. Oj nie, nie tym razem. Nastała chwila której nie lubię najbardziej. On patrzył na mnie, z nisko opuszczonym łbem, a ja na niego. Oboje bez słowa i gestów. Oh, dlaczego.
Nie wytrzymałam, szybkim skokiem ruszyłam w szaleńczą ucieczkę. Czułam, że znowu popełniam błąd. Ale chwila, dlaczego słyszałam, że ktoś też biegnie? No i tu poczułam, że to co robię jest bezsensowne. Zwolniłam do kłusa, a każdy krok zdawał się być coraz powolniejszy. Niespodziewanie basior wyskoczył przed mną. Wystraszyło mnie to lekko, a jedynym odruchem w tej chwili było odchylenie do tyłu. Straciwszy równowagę - usiadłam.
-Dokąd to? - zapytał podchodząc.
Milczałam.
-Nie ładnie podchodzić do kogoś od tyłu, a potem uciekać. - powiedział rozmówca.
Milczałam.
-Ekhm.. to może inaczej. Jak się nazywasz? - odwrócił wzrok, zapewne z lekką irytacją spowodowaną moim osłupieniem.
-Katana.. - odparłam cicho i ostrożnie. - A Ty?
-Theor. - gdy to powiedział, wstałam.
- Przepraszam za ucieczkę. - mówiłam niespiesznie i łagodnym tonem. Delikatnie drżałam.
- Należysz do tutejszej watahy? - zapytał. W jego głosie pojawiła się lekka.. niepewność?
- Nie. Ale zbieram się do tego. - za to ja mówiąc to, poczułam, że przestaję się tak spinać.
- Jeżeli zbierasz się tak samo jak do rozmowy ze mną to powodzenia. - uśmiechnął się arogancko.
- Hah, masz rację. - na moim pysku pojawił się lekki uśmiech, choć nieśmiały. Znów nastała chwila ciszy.

< Theor? >

Nowy członek watahy - Katana!


Do watahy w dniu dzisiejszym dołącza do naszych skromnych szeregów Katana!

wtorek, 3 lipca 2018

Od Levithana do Riley

Postanowiłem podążać za waderą, w sumie to czekałam aż zareaguje.
-Dlaczego za mną idziesz? - zapytała z lekką irytacją w głosie.
-Jesteś głodna - stwierdziłem. Nie czekając na reakcję wadery, wyminąłem ją. - Chodź.

Ku mojemu zdziwieniu faktycznie po chwili zaczęła podążać moim śladem.
-Dokąd chcesz abym szła? - Odparła. - I kim w ogóle jesteś?
-Ah, przepraszam - Zatrzymałem się i odwróciłem w stronę samicy.- Nazywam się Levithan. A pani?
-Riley - odparła.
-Odpowiadając na pytanie wcześniej zadane.. chcę Ci pokazać ciekawe miejsce do polowań - powiedziawszy to, znów ruszyłem w stronę w którą wcześniej szedłem.
-Dałabym sobie radę sama -wadera wbrew temu zdaniu powoli zaczęła iść obok mnie. Uśmiechnąłem się.


Dotarliśmy na południowe części lasu. Zdecydowanie nie ma lepszego miejsca w watasze jeżeli chodzi o polowania, a co jest jeszcze dużym plusem tego miejsca - rośnie tu pełno różnorodnych owoców leśnych, ziół, oraz kwiatów o ładnych zapachach. Moja towarzyszka przez cały czas jednak była czujna.

-Oto jesteśmy - odparłem z uśmiechem. Długo nie było trzeba szukać, zapach zwierzyny unosił się dookoła.


<Riley? Coś weny nie mam ;c >

poniedziałek, 2 lipca 2018

Od Theor'a

Uwielbiam to uczucie, gdy poza odpowiednim przebieraniem łapami nic więcej się nie liczy, a ty zaczynasz bawić się w berka z wiatrem. To uczucie, gdy serce przyspiesza po to abyś miał wystarczająco tlenu, by biec szybciej i szybciej. Gdy gdzieś w twoim ciele zaczyna się budzić endorfina a wycie samo wychodzi z gardła. Chociaż ja akurat rzadko mu na to pozwalam, bieg i rozkoszowanie się biegiem samym w sobie nie jest zbytnio niebezpieczne, no chyba że się zagapisz i wpadniesz na coś lub kogoś, ale wycie a co za tym idzie oznajmianie innym istotom swojej obecności może skończyć się tragicznie. Tym bardziej jeżeli wyczułeś zapach innych wilków, w tym alfy.Watahy nie lubią innych na swoim terytorium, tym bardziej takich jak ja. Gdy masz już połowę swojego życia za sobą, a mimo to nie masz watahy, to znaczy że coś z tobą jest nie tak. Wilki to zwierzęta stadne, a wataha to rodzina, rodzina związana więzami silniejszymi niż krew, silniejszymi niż wszystko. Dlatego odejście z wilka z watahy jest takie rzadkie, a wyrzucenie go z niej jest dla niego największą karą. Wilk bez rodziny jest słaby, wataha to siła… Powtarzali mi to od szczenięcia, i choć nie cierpię się do tego przyznawać, mieli rację. Właśnie dlatego czując coraz mocniejszy zapach jakiegoś mojego krewniaka nie zmieniam drogi, owszem zwalniam do wręcz ślimaczego tempa, opuszczam głowę i ogon, a także skulam się, aby wydawać się mniejszym niż jestem, ale nie zawracam. Czeka mnie jeszcze około kilometra, aż poznam swojego przyszłego rozmówcę.
Wlokąc się gorzej niż mucha w smole, dochodzę do łąk, teraz ukwieconych lawendą, trzeba przyznać, że to miejsce ma swój urok, chociaż góry bardziej mi się podobały. Hmm... Może dlatego, że tam biegłeś kretynie, a nie smażyłeś się w słońcu, pomyślałeś o tym? Ech, głos w mojej głowie często kwestionuje moje poczynania, ale dopóki to ja mam kontrolę nad moim ciałem i umysłem, nic nie może zrobić. Ignoruje go, zastanawiając się czy góry również należą do terytorium tutejszych wilków. Pewnie tak, skoro już tam wyczułem zapach alfy. Słaby bo słaby, ale jednak. Pogrążony w myślach, słyszę szmer kilkanaście metrów ode mnie. A więc zaczęło się. Jeszcze bardziej opuszczam pysk i zaczynam szybciej oddychać. Przedstawienie czas zacząć. Odwracam się, aby stanąć oko w oko z moim już-nie-tak-bardzo-przyszłym rozmówcą.


[do kogoś chętnego]

Nowy członek watahy - Theor!

Male Wolf by SheltieWolf
Nowy miesiąc.. nowe łapy na naszych terenach. Serdecznie witam w watasze nowego basiora - Theor!
Netka Sidereum Graphics