Dzisiejszy dzień zapowiadał się wspaniale od wczesnego ranka. Mógłbym śmiało rzec, iż był to jeden z najpiękniejszych dni jesieni w moim życiu, których nawiasem mówiąc pragnę jak najwięcej, gdyby nie jedno małe "ale". Pośród tej pięknej aury czekał na mnie pech i to nie byle jaki! Natrętny pech, który uczepiwszy się mojej osoby drażnił mnie niemiłosiernie, jednocześnie dając o sobie znać na każdym kroku. To właśnie tego piekielnego dnia, podczas polowania, poślizgnąłem się na jakiejś brunatnej substancji po czym z impetem zaliczyłem spotkanie pierwszego stopnia z sosną. Dopiero po kilku minutach byłem w stanie odkleić się od drzewa by z przykrością stwierdzić, iż ta substancja okazała się być resztką błotnej kąpieli dzika. Sam nie wiedziałem czy bardziej denerwował mnie fakt utraty tak pięknej zdobyczy czy może odór wieprza, który skutecznie wyeliminował wszelkie odczuwane przeze mnie zapachy. Później oczywiście okazało się, że zmycie z siebie tej woni jest niezmiernie upierdliwe, więc spędziłem na tym parę godzin- bezskutecznie. Jednak pechowi wciąż było mało. Przez cały dzień wysysał ze mnie cierpliwość w każdy możliwy sposób do tego stopnia, że kiedy wieczorem podczas powrotu do kwatery oberwałem spadającym jabłkiem w obolały łeb, usiadłem czując że za moment krew nagła mnie zaleje. Czułem pulsującą żyłkę na skroni i przyznaję że gdyby ktokolwiek podszedł do mnie w tym momencie i palnął jakąś głupotę to z dużą dozą prawdopodobieństwa tylne łapy powyrywał bym mu przy czubku nosa! Oczywiście nie trzeba było długo czekać. Około półtora kilometra od osady głównej zostałem wręcz zdmuchnięty ze ścieżki przez polującą waderę.
-Oh! Wybacz! Przez ten zapach omyłkowo wzięłam Cię za lochę.- parsknęła samica jednocześnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.
-Nic się nie stało.- odparłem spokojnie, załamując się wewnętrznie. Huraganem, który dobił mnie dzisiejszego dnia była sama Jung Yunge, więc gorzej już być nie mogło.
-Wszystko w porządku?- zapytała wciąż się chichrając się pod nosem.- Wybacz, nie spodziewałam się... Ciebie.
-Tak.- odparłem zdając sobie sprawę z tego, że wyglądam jak półtora nieszczęścia. Cały wymięty, przemoczony, z odstającym futrem, które w chwili obecnej futrem było tylko z nazwy... Za żadne skarby nie chciał bym w takim stanie spotkać alfy a tu proszę. Spełnienie wszystkich przekleństw świata od ręki! - Wiem, wyglądam niczym uosobienie nędzy i rozpaczy w czystej postaci.
-Lepiej szybko wracaj do jaskini, aby ktoś jeszcze Cię nie upolował.- uśmiechnęła się.
Pozdrowiłem serdecznie waderę i zawinąłem się czym prędzej do jaskini. Przez zapach dzika rejestrowałem inne zapachy z wielkim opóźnieniem więc nie miałem pojęcia, że podczas mojej nieobecności w jaskini zadomowiły się wiewiórki. Opadłem bezwładnie na skórę jelenia, która stanowiła moje łoże, po czym warknąłem wściekle z bólu. Skubane pomioty szatana naznosiły pod nią żołędzie! Parsknąłem wściekle przeciągając skórę w drugi kąt pokoju, po czym zmęczony zasnąłem.
Niestety w środku nocy zgraja hałaśliwych nietoperzy dokonała abordażu na moją kwaterę. Gdybym mógł usmażyć je wzrokiem, bez wątpienia zrobił bym to natychmiast, bez zbędnej zwłoki. Małe, skrzeczące, czarne punkty kołowały pod sklepieniem jak opętane. Wstałem więc, mając nadzieję że ruch pod nimi je spłoszy co na szczęście okazało się skuteczne. Kilka minut później hałaśliwe stwory powróciły a ja miałem wrażenie, że jest ich o wiele więcej niż wcześniej.
-Więcej was matka nie miała?!- warknąłem na nie wściekle, po czym wyszedłem z jaskini.
Najwyraźniej tą noc miałem spędzić pod gołym niebem. W tym momencie parszywe nietoperze wyleciały za mną, muskając mnie swymi skrzydłami po czym skierowały się w kierunku Plaży Zachodniej. Przez chwilę myślałem, że to jakaś kpina ale widząc, że nietoperze usiłują wrócić do mej jaskini, udałem się w wyznaczonym przez nie kierunku. Perspektywa dzielenia lokum z tymi krzykaczami nie napawała optymizmem. Pod koniec drogi do mych uszu zaczęły dolatywać dziwne dźwięki, miałem wrażenie, że coś rozmawia z innymi istotami ... pod wodą? Ostrożnie zbliżyłem się w kierunku plaży, by zerknąć cóż to za diabelstwo się na niej zalęgło. Zanim jednak zdążyłem wystawić czubek nosa poza ostatnie drzewo, przybysz zdradził się sam -odgłosem kopyt. Tego się nie spodziewałem. Nie cierpiałem koni jak ogień wody. Wielkie, zarozumiałe, roślinożerne istoty współpracujące z ludźmi... Żaden szanujący się wilk nie oddał by się do niewoli i nie szedł by tak ślepo za człowiekiem jak konie. Jednakże w wielu przypadkach których doświadczyłem na własnej skórze, wiedziałem, że wraz z końmi pojawiają się ludzie a z ludźmi kataklizm dla lasów i wilków. Wystawiłem łeb aby sprawdzić z iloma końmi czy może i również z ludźmi mam doczynienia po czym dostałem szoku. Na plaży stało kilka istot, które zaledwie przypominały konie. Pośród wystających, bielących się w pełni księżyca kości, widać było gnijące mięso oraz roślinność morską, która to stanowiła prawdopodobnie najbardziej żywą tkankę upiora. We wszelkich szczelinach znajdowała się woda, która spajała wszystko w całość. Istoty posiadały także grzywy i ogony z wody, przez co można było zidentyfikować je jako Kelpie- istoty wodne, choć w tym przypadku nie do końca jeszcze przez nią strawione. Nocny wiatr zawiał wprost w moim kierunku, niosąc ze sobą także woń legendarnych istot. Nigdy w życiu nie pomyślał bym że Kelpie tak śmierdzą! Zgnilizna, stęchlizna oraz morskie zielsko niemalże wywabiło moją zawartość żołądka na światło księżyca. Smród był tak intensywny że moja woń dzika była przy tym perfumerią. Cofnąłem się odrzucony pierwszym kontaktem z nowym zapachem po czym usadowiłem się bezpiecznie i czekałem na rozwój wydarzeń.
Po kilku godzinach Kelpie prawdopodobnie skończyły swego rodzaju naradę i skierowały się w kierunku lasu a co za tym idzie, w kierunku osady głównej, co nie wróżyło nic dobrego. Członkami watahy były także szczeniaki, to nasza przyszłość więc zamiast siedzieć dalej w ukryciu i kombinować jak odesłać nieproszonych gości tam skąd przybyli , pomknąłem w kierunku gdzie przed chwilą stały potwory.
-Yhym...- chrząknąłem, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Stwory zwróciły ku mnie swoje szkaradne łby z martwymi, rybimi oczami po czym ruszyły za mną pędem. Mknąłem brzegiem morza ile sił w łapach, jednak o wiele szybsze Kelpie w mgnieniu oka mnie dogoniły. Cudownie, pech nadal mnie nie opuścił! Nie pozostawało nic poza walką z nieprzyjacielem, co w aktualnej sytuacji było kompletnym szaleństwem. Nie mając wyboru skoczyłem do gardła pierwszego lepszego koniokształtnego, jednak zamiast zawiesić się z na nim, wyrwałem jedynie znajdujące się w tym miejscu resztki zgnilizny. Boże! Cóż to za paskudztwo! Wyplułem resztki Kelpie z pyska prawdopodobnie wraz z resztkami goszczącymi w moim żołądku. Nie życzył bym takiej strawy nawet najgorszemu wrogowi... Stwór jednak nie dawał za wygraną. Wyraźnie rozgniewany potrząsnął łbem, na którym zaczęły wyrastać potężne jelenie rogi. Tupnął mocno nogą dokańczając transformację, by następnie zafundować mi darmowe upodobnienie się do durszlaka. W ostatniej chwili użyłem swojej zdolności przyzywania zbroi, co uratowało mnie przed wypatroszeniem, przez co bestia jedynie odsunęła mnie o ładnych parę metrów od miejsca gdzie stałem. Potwór sapnął gniewnie po czym wraz z kompanem przystąpił do ponownego natarcia. Szlak. Spróbowałem zamrozić potwora, a dokładniej część składającą się z wody ale niestety nic to nie dało. Ponownie skupiłem się by przyzwać swą zbroje, przymknąłem oczy by następnie... oberwać z fali zgnilizny, kości i wody? Uniosłem powiekę by zobaczyć co się stało. Wraz z pierwszymi promieniami słońca zostałem na plaży sam z resztkami Kelpie, co w chwili obecnej wyglądało bardziej niczym śmietnisko po sztormie aniżeli plac boju. Niedowierzałem własnym oczom i szczęściu, które uratowało mi skórę.
-Czyżby szczęście do mnie wróciło?- sapnąłem udając, że nic się nie stało po czym ruszyłem w drogę powrotną do domu, pełen nadziei, że szybko spiorę z siebie odór potworów. W końcu nie przystoi aby rycerz tak śmierdział, nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz