Chociaż Absolem był zmęczony całodzienną podróżą (z przerwą na herbatkę, oczywiście) i była to dopiero jego pierwsza noc w roli członka Watahy Lodowego Księżyca, los skazał go na pobudkę w środku nocy. Smacznie sobie spał, gdy nagle do jego jaskini wpadło stado niezwykle głośnych nietoperzy, wrzeszczących na cały głos. W pierwszej chwili basior starał się zignorować niezapowiedzianych gości, ale trzepot skrzydeł i ciągłe nerwowe rozmowy nie pozwoliły mu na powrót do snu. Wilk przeciągnął się niechętnie, ziewając szeroko, a potem wstał i spojrzał z naganą na grupę nietoperzy. Większość znalazła już sobie miejsce u stropu groty, ale kilka nadal krążyło w powietrzu ze zdenerwowania.
– Co się stało? – zapytał Absolem, nie ukrywając irytacji.
– Konie wyszły z wody – oznajmił jeden ze skrzydlatych ssaków.
– Idź na zachód, a się przekonasz – dodał drugi.
– Co? – Tylko tyle zdołał z siebie wydusić Absolem. Nie dostał jednak żadnej odpowiedzi, więc po prostu wyszedł z jaskini. Chłodne powietrze skutecznie go rozbudziło, więc szybko wydedukował, że owe konie powinny znajdować się na Plaży Zachodu. To miejsce zdążył już poznać – znajdowało się blisko Osady Głównej, gdzie mieszkali wszyscy członkowie watahy. Jednak nadal pozostawało jedno pytanie: co to za konie, które "wyszły z wody"?
Przez całą drogę nad morze Absolem zastanawiał się nad odpowiedzią, ale nie mógł nic wymyśleć. Dodatkowo rozpraszały go nieznane, melodyjne głosy, posługujące się językiem, z którym wilk nigdy wcześniej się nie spotkał. Ich właściciele rozmawiali o sprawach związanych głównie z wodą, zmiennokształtnością i... nie, nie mógł się przecież przesłyszeć... atakiem na wilki.
– Konie atakujące wilki? – mruknął do siebie popielaty basior, bo przecież nie mogli być to inni przedstawiciele jego gatunku. Nie pozwalało na to położenie terenów watahy. – Hm... To mi się podoba! – dodał po chwili z uśmiechem. Mina nieco mu zrzedła, gdy przypomniał sobie, że przecież sam jest wilkiem. Natychmiast zatrzymał się, nagle niepewny, czy chce się znaleźć na plaży z nieznanymi kopytnymi istotami, o ile stworzenia naprawdę nimi były. Po dłuższej chwili wahania doszedł do wniosku, że przynajmniej sprawdzi, co to za kreatury. Jeśli rzeczywiście chcą zaatakować watahę, lepiej zrobić rozpoznanie w sytuacji i w razie potrzeby ostrzec inne wilki.
Skulony i drżący, Absolem ponownie ruszył w kierunku morza, stąpając najciszej, jak mógł. Minęło zaledwie kilka minut, a znalazł się na skraju lasu. Od strony plaży dochodził go cichy stukot kopyt. Basior ostrożnie wyjrzał na otwartą przestrzeń spomiędzy liści i gałązek krzewów. Jego oczom ukazały się stąpające po wilgotnym piasku białe konie. Rumaki poruszały się z niezwykłą gracją i mogłyby sprawiać wrażenie łagodnych, gdyby nie kły, które dostrzegł Absolem. Ich sierść w niespotykany sposób odbijała księżycowy blask – zupełnie, jakby były zrobione z nieprzezroczystej wody.
– Kelpie – mruknął do siebie, nie odrywając wzroku od wodnych istot. Nieustannie docierał do niego szmer ich rozmów. Sprawiały wrażenie wrogo nastawionych do wilków i chętnych na zatopienie jakiejś ofiary. Do Absolema dotarło, że jeśli nie zawiadomi watahy o obecności białych koni, ktoś może zginąć – i nie będą to niezapowiedziani goście z oceanu. Ale... może jednak nie są wrogo nastawione? Słabo słyszał ich głosy, gdyby tylko mógł podejść trochę bliżej...
Jeden mały kroczek okazał się dla szarawego wilka zgubny. W mroku nie zauważył on, że teren opada i nie utrzymał równowagi. Wpadł w krzaki, robiąc sporo hałasu, a potem wyturlał się na plażę. Od razu wzbudził uwagę kilku koni, które zagrodziły mu drogę do lasu. Absolem podniósł się szybko i cofnął trochę, a potem otrzepał futro z piasku.
– No proszę, kogo my tutaj mamy – odezwał się cicho jeden z koni; Lemmy po głosie poznał, że ma do czynienia z ogierem. – Nawet nie musieliśmy wchodzić do lasu.
– Byłbym wdzięczny, gdybyście mnie nie topili – odpowiedział basior w języku Kelpie, kuląc się nieco.
– Cóż to, wilczek mówi w naszym języku? – zdziwiła się stojąca obok ogiera klacz.
– To takie dziwne? – zapytał Absolem, unosząc nieco głowę z większą pewnością siebie.
– Szczerze powiedziawszy, mało kto poza Kelpie zna ich język – odpowiedział śnieżnobiały ogier. – Może z tego powodu damy ci możliwość przeżycia... Co wy na to, przyjaciele?
Inne konie ochoczo pokiwały głowami, co ucieszyłoby basiora, gdyby nie ich złowieszcze uśmiechy. Absolem nerwowo przełknął ślinę i cofnął się o krok. Kelpie w odpowiedzi przesunęły się o krok bliżej niego.
– Propozycja, wilczku, brzmi następująco – zaczął ogier. – Możesz dołączyć do naszej społeczności i stać się jednym z nas, jednym z Kelpie.
– Czy wtedy mówiłbym w tak wyrafinowany sposób jak wy? – zapytał basior, mając nadzieję, że gdy zwróci uwagę na charakterystyczny dobór słów, odwlecze trochę swój wyrok.
– Niewątpliwie szybko byś się tego nauczył – zapewnił biały rumak. – Jeśli odrzucisz tę propozycję, puścimy cię wolno pod jednym warunkiem... albo utopimy.
– Co to za warunek? – zadał kolejne pytanie wilk.
– Wsiądziesz na mój grzbiet i przetrwasz przejażdżkę – oznajmił Kelpie. Pozostałe białe konie zaczęły gromadzić się wokół odgradzającej basiora od lasu grupki.
– Hm... a może upoluję wam jakąś sarenkę i wspólnie ją utopimy? Mogę nawet przygotować herbatkę do popicia – zaproponował Absolem, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić w tej dość beznadziejnej sytuacji. U Kelpie jego słowa wywołały salwę upiornego śmiechu.
– Jesteś zabawny, wilczku – oznajmiła klacz, gdy już się uspokoiła. – Szkoda będzie cię utopić.
– Ale przecież nie musicie mnie topić – zaprotestował basior. – Możemy się zakolegować.
– Wilczku, my się nie kolegujemy z innymi. My ich topimy. Odrzucasz naszą propozycję?
Absolem nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał zostać jednym z Kelpie, ani tym bardziej wsiadać na grzbiet któregokolwiek. Oba rozwiązania niechybnie skończyłyby się śmiercią jakiegoś wilka – nieważne czy jego, czy członków Watahy Lodowego Księżyca. Trzecie rozwiązanie również wiązało się z utratą życia, tylko w bardziej bezpośredni sposób...
– Nie możemy się jakoś dogadać? – zapytał.
– Nie. Masz do wyboru tylko trzy rozwiązania – odpowiedział ogier. Absolem nie odzywał się przez dłuższą chwilę, cofając się o kolejny krok. Kelpie ponownie zaczęły się do niego przybliżać...
– Wybieram deltę! – wrzasnął nagle ile sił w płucach, a potem zaczął wykrzykiwać zdania w kilkunastu różnych językach. Wodne konie na chwilę zatrzymały się, zbite z tropu. Potem ponownie zaczęły spychać Absolema w kierunku wody, ale nim przebyli chociażby dwa metry, coś innego przykuło ich uwagę. Z lasu na linii kilkudziesięciu metrów zaczęły wybiegać i wylatywać najprzeróżniejsze leśne stworzenia. Zaatakowały one Kelpie, które próbowały się bronić. Kilka ptaków skończyło w usianej ostrymi kłami końskiej paszczy, parę zajęcy oberwało kopytami. Dwie czy trzy wiewiórki wdrapały się na grzbiet jednej z potwornych istot, której sierść szybko zamieniła się w klejące się błoto. Futerkowe zwierzątka chwilę później zniknęły wśród niespokojnych fal wraz ze swoim wierzchowcem.
Absolem skorzystał z nagłego braku zainteresowania jego osobę i otworzył swój poza przestrzenny schowek. Chwilę w nim grzebał, po czym wyciągnął czajnik z gorącą herbatą. Szybko zamknął skrytkę i ruszył z wrzaskiem do ataku. Przez kilkanaście sekund krążył wśród wierzgających i biegających koni, polewając je wszystkie parzącą cieczą.
Jak się po kilku minutach okazało, to właśnie mali przyjaciele Absolema i jego herbata stanowiły największe zagrożenie dla Kelpie. Konie miały problem z atakowaniem niedużych stworzeń, a polewanie ich naparem sprawiało, że doznawały oparzeń i zaczynały przybierać swoją wodną formę. Nie minęło więcej jak dziesięć minut, a wszystkie Kelpie albo zniknęły pod wodą, albo stały na jej granicy, z nienawiścią spoglądając na Lemmy'ego i niewielkie istoty, którzy właśnie ich pokonali.
– Miałeś szczęście, wilczku – wysyczała do basiora klacz, z którą wcześniej rozmawiał. – Zaskoczyłeś nas. Armia twoich pobratymców mogłaby nie dać nam rady... Imponuje nam to, ale zasługujesz na karę...
W następnej chwili jeden z Kelpie stanął dęba i trącił głowę Absolema kopytami. Wilk upadł na piasek bez przytomności.
>>> <<<
Absolem obudził się o poranku w miejscu, którego nie poznawał. Jęknął, gdy spróbował się podnieść. Głowa bolała go tak bardzo, że ciężko mu było nawet myśleć.
Pochyliła się nad nim jakaś nieznajoma wadera i kazała mu wypić jakąś miksturę. Wkrótce ciepło rozlało się po całym ciele Absolema, a ból nie był aż tak dokuczliwy.
– C-co s-się sta-o? – zapytał słabym głosem.
– Znaleźli cię nieprzytomnego na plaży. Nieźle oberwałeś czymś w głowę. Poza tym, trochę się też poobijałeś i pokaleczyłeś – odpowiedziała medyczka.
– T-to... K-k-k-kelpie – oznajmił basior, przypominając sobie zdarzenia poprzedniej nocy. – C-całe sta-stado.
– Kelpie? – zdziwiła się wilczyca. – Musiałeś mieć halucynacje albo jakiś koszmar. Raz pojawiły się tu te stworzenia, ale samotnie nie mógłbyś spotkać się z nimi i przeżyć. To raczej nie są miłe stworzenia.
– A-ale ja mówię prawdę – zaprotestował Absolem.
– Odpocznij lepiej – odpowiedziała wadera, kończąc dyskusję. Widocznie nie chciała wierzyć wilkowi. Ale przecież on z pomocą innych zwierząt naprawdę zmusił stado Kelpie do wycofania się. A może to był tylko sen? Bardzo, bardzo realistyczny sen?
Absolem nie miał tamtego dnia więcej siły, żeby się nad tym zastanawiać. Szybko zapadł w sen, w którym ponownie spotkał się z Kelpie.
– Znajdziemy cię, wilczku – szepnęła do niego znajoma mu klacz. – Znajdziemy cię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz