Nie wiem co mnie napadło by atakować tego wilka. Przecież mogłam poczekać, aż sam się przedstawi, podejdzie lub ewentualnie na mnie skoczy. Chodź ta ostatnia opcja nie jest zbyt pozytywna, wole ją od tego, co stało się później się stało. Kiedy Arles zniknął w krzakach westchnęłam cicho. Szczęście w nieszczęściu podczas pod czas obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Wróciłam do – jak od teraz miałam ją nazywać – własnej jaskini i zwinęłam się w kłębek na posłaniu. Zamknęłam oczy, ale sen nie nadchodził. No, przynajmniej nie w swojej pierwotnej postaci. Wizja to coś czego nikt nie chciałby doświadczyć. Przychodzi nagle, jak grom z jasnego nieba, uderza błyskawicznie, a zawsze towarzyszy jej wielki ból. Byłam w Próżni. Nie pierwszy raz odwiedzałam to miejsce, ale dalej zadziwiało mnie jak z niczego pojawia się Coś. Cierniste pędy pojawiły się nagle, rzucając swój cień na wszystko co mnie otaczało. Taką wizję miewałam już kilka razy – zawsze to samo. Duszące mnie rośliny, tworzące zaciskającą się kopułę. Lecz tym razem było inaczej. Nim ciernie na dobre zacisnęły się na mojej szyi zobaczyłam Cień. Kształt niezidentyfikowanego wilka, walczącego z nacierającymi pędami. Moja żywa obroża znikła, a ja padłam na ziemię łapczywie łapiąc powietrze. Cierń zaatakowały samotnego wilka, a ja zdołałam tylko krzyknąć „Nie…!”.
Arles?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz