Widok basiora przygniecionego przez drzewo wprawił mnie w kompletne osłupienie, zaś głębokie smugi z których sączyła się delikatnie krew, a sam samiec wyglądał niezwykle marnie - w lekką panikę. Sitri zaproponował odpoczynek, a czyste sumienie nakazało mi spełnić prośbę starszego. Po chwili jednak basior przymknął oczy i odpłynął na jawę. Przypuszczałem, że może się to źle skończyć, więc postanowiłem zaryzykować. Samiec był od mnie znacznie większy, a my byliśmy daleko od watahy. Prędzej przeniósł by się na inny świat, niż dotarłbym z nim na plecach bliżej centrum watahy, gdzie mógłby ktoś doświadczony w tej dziedzinie udzielić mu pomocy.
Położyłem się obok i skupiłem jak tylko mogłem. W mej głowie pojawił się okrąg świateł, podobnie, gdy uwalniałem Riley spod głazów. Dostrzegłem mięśnie basiora, kolejno żebra, płuca, oraz inne organy, aż po pojedyncze nici nerwów. Odpłynąłem z tym co robię, widziałem w tej głowie jak samca żebra wracają na swe miejsca, podobnie jak płuco, które zalało się delikatnie krwią, przez co odpadło do dołu. Krwiak... krew znalazła ujście przy gardle, zaś z całego stanu, który jest mi wciąż niezmiernie obcy, wybudził mnie delikatny jęk. Basior unosił się z pięć centymetrów nad ziemią, po czym opadł. Z pyska sączyła mu się krew, co wprawiło go w delikatny szok po otwarciu oczu. Podniósł się ociężale.
- Coś Ty, tfu - wypluł mieszankę krwi i śliny - zrobił?
- Wydaje mi się, że pomogłem. - stwierdziłem z pewnością w głosie. Spojrzałem na Jego bok. Z głębokich wcięć pozostały blizny.
Postanowiliśmy powoli udać się w kierunku watahy. Sitri delikatnie kulał, oraz momentami pluł krwią, choć z każdym kwadransem dostrzegałem, że częstotliwość wykonywania tego czynu przez basiora zdecydowanie zmalała.
Po dotarciu do watahy oddałem Sitri'ego alfie, która postanowiła zabrać samca dalej do szamanów, medyka i zielarza. Dalszych losów basiora nie znam obecnie niestety, lecz wierzę, że niebawem się spotkamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz