czwartek, 7 lutego 2019

Od Riley do Levithana

Z ciężkim westchnieniem opadłam na twardą glebę, przyglądając się spod przymrużonych powiek otaczającym mnie drzewom, których pokryte mlecznobiałą warstwą puchu wierzchołki, z bliżej nieokreślonych przyczyn, zdawały się być w obecnej chwili najlepszym punktem do zaczepienia wzroku. Czułam się źle, wracając na tutejsze tereny. Przez całą długą, zawiłą drogę z każdym następnym krokiem serce łomotało mi coraz bardziej, co gorsza, nawet nie wiedziałam czemu tak się dzieje. Tak bardzo boję się powrotu do przeszłości? Nie powinnam, przecież było mi tu tak dobrze... no właśnie, było. A jak będzie teraz, po tym wszystkim? Czy po tych miesiącach rozłąki ktoś w ogóle będzie mnie tutaj pamiętać? Szczerze wątpię, aczkolwiek to chyba nie to przerażało mnie najbardziej, problem tkwił znacznie głębiej. Wyrzuty sumienia? Uczucie pustki? Sama już nie wiem. Jak zwykle za dużo przemyśleń. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, zdążyć się pożegnać, albo przynajmniej po części wytłumaczyć Levithanowi, czemu opuszczam watahę. Niestety, co się stało, to się nie odstanie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po tym wszystkim będzie w stanie mnie wysłuchać (o ile w ogóle zechce ze mną porozmawiać). Najgorsze w tym wszystkim było to, iż odchodząc ze stada miałam nadzieję, że to coś zmieni. Że w końcu odnajdę siostrę. Że w końcu po latach rozłąki wreszcie będziemy mogły być razem. Że będzie tak jak dawniej...
Przełknęłam ślinę, czując drapanie w gardle, któremu od pewnego czasu towarzyszył dość nieprzyjemny, nachalny kaszel. Um, właśnie dlatego nie przepadam za zimą. Wraz z nadejściem zmroku niebo przysłoniła już szarobura warstwa chmur, raczej nie zapowiada się na poprawę pogody. No super. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję na bardziej sprzyjające wędrówkom warunki, w końcu nie od dziś wiadomo, że światło księżyca to najlepszy wyznacznik drogi. No nic, mówi się trudno. Jakoś muszę dotrzeć do osady, bo tutaj na pewno nie będę nocować.
Wciąż dręczyły mnie rozmyślania nad tym, co powinnam powiedzieć Levithanowi. Z jednej strony czułam niewyobrażalną tęsknotę i jedynym o czym marzyłam było wtulenie się w niego na tak długo, jak tylko mogłabym to sobie wyobrazić (jakkolwiek banalnie miałoby to zabrzmieć); z drugiej zaś przemawiał przeze mnie niewyobrażalny wstyd i poczucie winy, że zdecydowałam się odejść tak nagle...
Z litanii rozmyślań zdołał wyrwać mnie dopiero chłodny powiew wiatru, przy czym przez moje ciało przeszedł lekki dreszcz. Wzdrygnęłam się, rozejrzawszy się dookoła, jednak ku memu zaskoczeniu (jak i rozczarowaniu) okolica wcale nie wydawała się znajoma, przynajmniej nie taka jaką ją zapamiętałam. Dziwne. Przecież wiem gdzie jestem, mój niuch nie płatałby mi takich figli... prawda?
Nie czekając ani chwili dłużej pomknęłam w leśne gęstwiny, chłonąc wszystkie możliwe zapachy. Tak, to tutaj, nie mam wątpliwości. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już znalazłam się nad rzeką. O tak, pamiętam to miejsce i to bardzo dobrze. Przystanąwszy przy samym brzegu, spuściłam wzrok przypatrując się skutej lodem, jasnej tafli wody, obserwując odbijające się w niej korony świerków, delikatnie poruszane przez wiatr. Nagle w lustrzanej otchłani dostrzegłam coś jeszcze, a raczej kogoś. Nie dowierzając własnym oczom popatrzyłam na sąsiedni brzeg. Czy to się dzieje naprawdę?
- Le... Levithan...? - spojrzałam na basiora ze łzami w oczach, jednak ten wciąż pozostawał w bezruchu, jakby ktoś przemienił go w kamienny posąg. Wyraz pyska wilka nie wyrażał totalnie nic, ani smutku, ani radości, ani nawet zaskoczenia. Po prostu stał i patrzył.
W pewnej chwili emocje wzięły górę i nie myśląc zbyt wiele ruszyłam biegiem w stronę samca, nim jednak zdążyłam do niego dopiec, w tym całym rozpędzie wywinęłam eleganckiego koziołka na lodzie, który na moje szczęście, okazał się być wystarczająco twardy, by nie zarwać się bezpośrednio pod mymi łapami.

Levithan? :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Netka Sidereum Graphics