- Witaj w domu, Riley - rzekł basior, nachylając się nade mną. Sprawiał wrażenie równie zagubionego w zaistniałej sytuacji co ja, a może nawet bardziej.
- Levitan, j-ja... ja... Przepraszam! - wyłkałam wtulając się w jego szyję, przy czym samiec na moment zesztywniał, jednak po niedługiej chwili poczułam ciepło jego głowy na swym barku.
Czas jakby znów się zatrzymał. Byliśmy tylko my. Mogłabym pozostać tak już na zawsze... no tak, mogłabym, gdyby nie wyrzuty sumienia, świadomość tego, iż zostawiłam osobę tak mi drogą. Ku memu zaskoczeniu, a może i po części uldze, przyjaciel nawet nie był na mnie zły, a jeśli tak, to najwyraźniej dyskretnie starał się tego po sobie nie pokazywać.
Powoli odsunęłam się od Levithana, dość niezgrabnie podnosząc się ze śliskiej powierzchni.
- To było... mocne wejście - skomentował samiec, najwyraźniej chcąc nieco rozluźnić napięcie, które od dobrych paręnastu sekund kłębiło się w powietrzu.
- Prawda? - zaśmiałam się, przystępując nerwowo z łapy na łapę - Too... Um, skoro już się spotkaliśmy może się gdzieś przejdziemy?
Basior spojrzał na mnie z lekka zaskoczony.
- Tylko przejdziemy? - w jego głosie wyczułam nutkę rozczarowania, jednak postanowiłam nie wnikać w to zbytnio.
- Cóż, jeżeli nie masz teraz czasu, to oczywiście... - nie dokończyłam, gdy Levithan wyskoczył mi na przeciw, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotów do drogi.
Bez słowa podążyłam więc spokojnym krokiem obok niego, przez dłuższą chwilę koncentrując rozlatany wzrok na białym puchu chrupiącym z każdym krokiem pod mymi łapami. Dlaczego tak trudno było mi spojrzeć mu teraz w oczy? Przecież marzyłam o tej chwili od tak dawna, tak bardzo ucieszyliśmy się na swój widok. Hm, no właśnie, ucieszyliśmy... Spodziewałam się trochę innej, gorszej reakcji z jego strony.
- A więc, o czym chciałaś porozmawiać? - odezwał się w pewnym momencie towarzysz.
Przełknęłam ślinę, czując, że poziom możliwych emocji w moim małym móżdżku zaczyna sięgać już zenitu, jednak miałam świadomość tego, iż jeśli nie odpowiem, później mogę już nie mieć ku temu okazji. Teraz albo nigdy.
- O wszystkim. - odparłam, patrząc mu prosto w oczy - Wiem, że nie powinnam była odchodzić, nie bez słowa wyjaśnienia, ale... Nie miałam wyboru. Tamtego wieczoru, kiedy zniknęłam, byłam na polowaniu, szukałam zwierzyny nieopodal polany. Chcąc nie chcąc wyczułam jakiś nieznany zapach i postanowiłam zbadać jego źródło, niedługo potem napotkałam Nevrę i dowie...
- Nevrę? - zielonooki zmierzył mnie pytającym spojrzeniem. No tak, nie wie o kim mówię.
- Taki jeden lis, stary przyjaciel rodziny - wyjaśniłam naprędce - A więc kontynuując; zdziwił go mój widok, dowiedziałam się też czegoś jeszcze. Moja rodzina, ona... Ona żyje. W każdym razie tak twierdził Nevra. Co prawda nie wiedział gdzie obecnie wywędrowali, ale rozmawiał z nimi jeszcze kilka tygodni temu.
- Rodzina czyli? O kim dokładnie mowa?
- Mama, siostra i jej partner. O pozostałych nic nie wspominał. - westchnęłam. Właściwie to nie wiem czemu, ale wypowiedziawszy ostatnie zdanie poczułam swego rodzaju ulgę.
- To co zamierzasz? - odezwał się po dłuższym milczeniu przyjaciel, wyrywając mnie ze stanu rozmyślań.
Dobre pytanie.
- Nie wiem, ale skoro po tylu miesiącach poszukiwań nie trafiłam na żaden ślad... Płonne nadzieje, że kiedyś ich zobaczę... - co prawda sama nie wierzyłam w wypowiadane słowa. Bolało mnie, iż znów stoję w martwym punkcie - ...ale chciałabym wrócić do watahy, o ile alfa się zgodzi i... o ile ty się zgodzisz... Bo poza tobą, nic mnie tutaj tak naprawdę nie trzyma. - wyszeptałam, spoglądając na Levithana ze skruchą.
Levithan? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz