*uwaga mogą występować lekko straszne, brutalne sceny i opisy*
Obudziłam się. Ten dzień wydawał się inny niż wszystkie.
~Niebo jest czarne? Przecież ranek..., a może to tylko coś z pogodą?~ - pomyślałam, ale nie przejęłam się tym aż tak. Obudziłam szczeniaki i wyszliśmy z jaskini. Dzieci poszły bawić się w liściach, a ja poszłam na polowanie. Kiedy złapałam jelenia, usłyszałam jakieś szepty za mną. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam jakiś czarny dym. Ten dym zaczął lecieć w kierunku szczeniaków! Szybko rzuciłam się i stanęłam pomiędzy dymem a dziećmi. Zaczęłam wyć i najwidoczniej ogłuszyłam to coś, bo uciekło.
- M-mamo co to było? - zapytał Elver przerażony.
- Nie wiem skarby, ale to na pewno nic groźnego.
- To chciało nas zabić, ja to wiem! - krzyknęła Oriabi.
- Już cichutko, wszystko będzie okej. Przecież chyba nie boicie się zwykłego, czarnego dymu co? - uśmiechnęłam się lekko sztucznie. Opatuliłam je ogonem i rozpatrywałam się, czy coś jeszcze do nas nie biegnie. Zagoniłam dzieciaki do jelenia i zjedliśmy. Postanowiłam, że pójdziemy gdzieś się przejść. Wyruszyliśmy na spacer po lesie. Znowu wszyscy zaczęliśmy słyszeć szepty i głosy. Przechodziliśmy przez most i pod tylną łapą Elvera zawalił się kawałek mostu.
- Mam cię! - chwyciła go Ori.
- To nie jest woda... - zobaczyłam na rzekę, która stała się zielona. Było czuć... kwas!
- Uciekajmy! - chwyciłam Elvera kłami za kark i Oriabi na plecy i zaczęłam biec. Cienie znowu się pojawiły i widać było u nich białe ślepia. Śmiały się z nas... Byłam przerażona, a co miały czuć szczeniaki w takiej sytuacji? Jak matka nie jest spokojna, to nic nie jest dobrze. Nagle poczułam, jak zaczyna mnie strasznie boleć głowa. Był to taki ból, jakby ktoś wbijał mi kołek w czaszkę. Zachwiałam się i upadłam. Poczułam, jak z moich pleców znikają maluchy. Odwróciłam głowę i zobaczyłam zjawy, które trzymały małe w pyskach za kark. Miały uśmiechy do samego końca głowy, naciągniętą skórę, że cały czas się uśmiechały i śmiały psychicznie. Na moich oczach rozszarpały je z okrucieństwem, jakiego jeszcze nigdy nie zobaczyłam.
- NIEEEE! - krzyknęłam i zaczęłam płakać.
Wstałam i rzuciłam się z zębami na jednego przeciwnika. On chyba lekko zdezorientowany w ostatniej chwili teleportował się obok mnie. Odgryzł mi lewe ucho i szepnął do prawego.
- Oblivon będzie następny. - popchnął mnie na ziemię i uciekł we mgłę razem z drugą zjawą.
- N-nie. Ocknijcie się, błagam! - podeszłam do tego, co zostało z dzieci.
Wokół nich była krew. Ich biedne, małe ciała nie były do końca kompletne. Przytuliłam je i polizałam ostatni raz.
~Muszę iść ostrzec innych!~ - pomyślałam i szybko pobiegłam w kierunku osady głównej.
To, co tam zobaczyłam to istne piekło. Wszędzie leżały ciała i wszyscy toczyli walkę z upiorami i cieniami.
~Spóźniłam się.~ - płakałam coraz mocniej i zaczęłam szukać Oblivona.
Nigdzie go nie było, a ja popadałam w coraz większy stres i strach. W końcu zobaczyłam go w górze jak... jak jakiś duch odrywa mu ogon i puszcza na dół. Upadł tuż przede mną.
- Oblivon! Proszę nie! Już straciłam dwoje dzieci. Chociaż ty mnie nie opuszczaj! - krzyczałam do niego ze łzami w oczach, lecz on spadł z dużej wysokości i zmarł chwilę potem.
Uciekłam w Góry Gwieździstej Nocy i byłam tuż przy krawędzi. Zobaczyłam wodę na dole od strony, gdzie stałam. Nagle zobaczyłam mroczne postacie, które stanęły przede mną.
- Ahh twój strach jest taki pyszny. Chcemy go więcej. - odparł jeden z cieni, które miały białe ślepia.
- T-tak? To chodźcie i s-sobie mnie weźcie! - krzyknęłam i nagle rzuciłam się za siebie.
Czas zaczął wolno lecieć. Spadałam przez długi czas. Przypomniałam sobie, jak mało czasu spędzałam z Oblivonem i nawet moimi dziećmi. Łzy odlepiły się od moich oczu i tak leciałam w dół. Przez ten krótki czas straciłam wszystko: Rodzinę, znajomych i całą watahę. Chciałam umrzeć. Poczułam się przez chwilę lekką jak piórko. Kiedy pochłonęły mnie fale, jednak zrobiłam się ciężka. Zobaczyłam w wodzie nawet te potwory. Zaczęły mnie szarpać za różne części ciała. Jednak prędzej utonęłam i już nie czułam bólu. Wyleciałam z mojego ciała i różne stwory pociągnęły mnie za dolne łapy i zaczęły się ze mnie śmiać. Zaciągnęły mnie do nicości i tak dręczyły, zanim nie zniknęłam stąd na zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz