czwartek, 28 lutego 2019

Podsumowanie lutego

Kolejny miesiąc nowego roku już za nami. Słonko powoli wychodzi zza chmur, upominając się, że już niebawem wiosna.

W minionym miesiącu, którym był luty, powitaliśmy w watasze dwa wilki - Kaze, oraz Riley, która niegdyś już była w naszych skromnych szeregach. Pożegnała nas zaś Sagitta, która narodziła się w naszej watasze.

Nastąpiło sporo zmian... regulamin delikatnie uległ zmianie, podobnie jak spora część sklepiku (i kolejno ponownie się może pozmieniać, ale tym razem pod względem estetyki). Do bloga doszedł nowy współtwórca, którym jest właścicielka Riley. Pojawiły się planowane zmiany z wyglądem zakładek z wilkami, które w życie wejdą już niebawem... a może nawet i dziś?

Sytuacja z opowiadaniami nie ma się znakomicie, lecz znacznie lepiej niż bywało. Najwięcej opowieści napisali Riley oraz Kaze (3), Levithan zaś zajmuje kolejne miejsce (2), a Oriabi, Teneko, Lupo i Jung Yunge napisali po jednym opowiadaniu.
Niestety pozostałe wilki milczą, co jest niepokojące (martwię się o Was no :c ) i niestety narusza nowe zasady w regulaminie, związane z aktywnością i obowiązkiem napisania jednego opowiadania podczas miesiąca (bądź wysłania pracy na podstronę z humorem). Na tę chwilę przymknę na to oko, lecz wszelkie nieobecności proszę zgłaszać, a świadomość niechęci do aktywności dobrze przemyśleć i w razie czego dać znać o odejściu.
Powyższe słowa oczywiście  nie dotyczą osób, które zgłosiły nieobecność, bo dobrze rozumiem czym jest brak czasu, czy nawet chwilowa niechęć do bloga/wilków/internetu/pisania...

Myślę, że zawarłam w poście wszystko co potrzebne, a więc małe rozliczenie na koniec:
Riley i Kaze otrzymują po 2 FL za aktywność.
Teneko i Absolem mieli zaś urodziny w lutym, więc z tej okazji pragnę życzyć Wam duuuużo szczęścia, zdrówka, weny i spełnienia marzeń! Do Waszych kont przypisuję po 2 FL, oraz 3 punkty umiejętności do rozdzielenia między wybranymi cechami.

ps. Ten post jest równo dwusetnym w watasze :)

Pozdrawiam serdecznie,
Jung Yunge.

środa, 27 lutego 2019

Od Kaze c.d Oriabi

Spojrzałem na niebo. Choć na niebie nie było niemal żadnej chmury i choć słońce mogło w pełni dzielić się z ziemią swym blaskiem, to dzień nie należał do najcieplejszych. Ostre podmuchy mroźnego wiatru co rusz powodowały u mnie lekkie drżenie. Nie mogłem liczyć na żadną ochronę ze strony drzew, gdyż te same nie miały się jak obronić. Postanowiłem więc zrezygnować z kręcenia się po tym czarno-białym labiryncie i przyjrzeć się nieco wszystkiemu z góry. Pech jednak chciał, że miejsce, z jakiego postanowiłem wzbić się w powietrze, było dość gęsto otoczone ogołoconymi z liści gałęziami, o które nieumyślnie zawadziłem. Natychmiast wylądowałem z powrotem, czując, że ostry koniec rozciął skórę na jednym z moich skrzydeł. Z wąskiej rany zaczęła sączyć się krew, której natychmiast się pozbyłem. Poczułem się jednak nieco uziemiony, gdyż każda próba poruszenia skrzydłem kończyła się ponownym krwawieniem z rany. Choć niechętnie, byłem jednak zmuszony obrać pieszy sposób wędrówki. Pamięć na szczęście mnie nie zawiodła i dość szybko udało mi się dotrzeć nad rzekę, z której mogłem się napić. Pijąc, zdałem sobie jednak sprawę, że prócz odgłosów brnącej przed siebie wody słyszę coś jeszcze. Coś, co przypominało nucenie, lecz nie tylko. Zastrzygłem uszami i zacząłem iść w stronę źródła dźwięku. Miałem wrażenie, że jestem coraz bliżej, lecz nic nie pojawiało się na horyzoncie. Nieco zdezorientowały, uniosłem wzrok, gdy nagle coś, a raczej ktoś, przygwoździł mnie do ziemi. Odruchowo warknąłem ostrzegawczo. Wilk natychmiast zszedł ze mnie.
- Ups. Przepraszam. - Zaśmiała się wilczyca, siadając na śniegu. - Sorka, nie chciałam się zaśmiać.
Spojrzałem na nią skołowany. Samica była biała, z niebieskimi elementami na łapach i ogonie. Całości jej obrazu dopełniały oczy w kolorze dojrzałych jabłek oraz szeroki uśmiech. Na pierwszy rzut oka wydawała się niegroźna, jednak coś sprawiało, że czułem się w jej pobliżu trochę niekomfortowo. Jakby aura, która zdawałą się kłócić z moją. Nabrałem ochoty, aby jak najszybciej wydostać się z tej sytuacji.
- Nieważne. - Mruknąłem i wzbiłem się ponad ziemię, gdy nagle poczułem, jak wadera chwyta mnie za łapę.
- Zaczekaj! - Zawołała, ściągając mnie na ziemię. - Jesteś nowy, prawda? Jak masz na imię? Ja to Oriabi.
- Kaze. - Odpowiedziałem krótko.
Wilczyca chwilę przypatrywała mi się, machając ogonem na lewo i prawo. Wydawała się zadowolona, może nawet szczęśliwa, choć nie byłem w stanie rozszyfrować z jakiego powodu. Nie potrafiłem jej do końca zrozumieć i dość szybko doszedłem do wniosku, że być może nawet nie powinienem próbować. Kto wie, czy to nie zakończy się dla mnie jedynie migreną.
- Cóż, skoro to wszystko to ja już pójdę. - Powiedziałem, chcąc wyminąć waderę, ta jednak ponownie mnie zatrzymała.
- Jesteś ranny. - Stwierdziła, przyglądając się ranie na moim skrzydle.
Odsunąłem się o krok. Moja strefa komfortu została już przez nią wystarczająco naruszona, kiedy ta nagle na mnie spadła. Spojrzałem na ranę, z której ponownie zaczęła wyciekać krew, która barwiła śnieg na czerwono.
- To nic takiego. - Odparłem, odwracając wzrok i zastanawiając się, czy kiedykolwiek dane mi będzie po prostu sobie pójść.
- Mój brat może to opatrzyć. Chodź, zaprowadzę cię do niego. - Powiedziała wesoło Oriabi, machając łapą, bym za nią podążał.
Przewróciłem oczami i ruszyłem za waderą, zastanawiając się jednoczenie, dlaczego tak właściwie się na to godzę. Po drodze samica sporo mówiła, a uśmiech niemal nie schodził z jej pyska. Było to trochę męczące, a zarazem nieco odświeżające, gdyż dawno nie spotkałem nikogo równie żywego. Z czasem ta jej wesoła aura przestała być tak przytłaczająca i zdecydowałem, że być może warto zamienić jej dotychczasowy monolog w faktyczną rozmowę.
- Więc... twój brat jest medykiem? - Zapytałem, aby upewnić waderę w tym, że słucham jej słów.
- Mhm. - Potwierdziła ze skinieniem głowy Oriabi.
- A ty? Czym się zajmujesz?

<Oriabi?>

niedziela, 24 lutego 2019

Od Jung Yunge do Absolema

Mroźny powiew wiatru po raz chyba setny rozwiał mą grzywkę, przez co ponownie na chwilę straciłam widoczność przed oczami. Zima zdecydowanie nie należy do moich ulubionych pór roku, lecz co począć - trzeba ją przejść. Zbliżyłam się do zamarzniętej rzeki, po czym postukałam lekko w lód, z zamiarem rozbicia mroźnej tafli. Niestety, bez skutku. Rozejrzawszy się w około, mój wzrok przykuła spora gałąź. Przyciągnęłam ją do rzeki, po czym rzuciłam w lodową okrywę, która pękła na dziesiątki, a nawet i setki kawałków. Ostrożnie zsunęłam się ku wodzie i napiłam. Woda była na tyle lodowata, że aż odskoczyłam do tyłu. Patrząc z lekkim oburzeniem w niewielką kałużę, westchnęłam. Niedaleko mnie usłyszałam cichy śmiech.

- Witaj Jung. Widzę, że zima Ci nie na łapę... - westchnął z uśmiechem samiec, który wyłonił się zza ośnieżonych krzaków.

< któryś z panów? //Zaklepane dla Absolema >

Od Levithana c.d Riley

Sam nie wiem co w tedy czułem. Szczęście, przecież Riley wróciła... stała tutaj, przed mną... mnóstwo pytań walających się po mojej chorej głowie, troskę, bo  wzruszenie słowami Riley było o tyle silne, że to już nawet nie kwestia faktu, iż rodzina wadery żyje, a same jej słowa, jej ton głosu, jej... głos. Po prostu... taki piękny. No i te nieuniknione, gorące uczucie w klatce piersiowej. Podszedłem bliżej samicy, po czym przytuliłem ją. Po prostu. Tego w tej chwili potrzebowałem najbardziej.

- Oczywiście, że ja bym chciał abyś została, Riley. Tęskniłem do Ciebie przez cały ten czas, myślałem gdzie jesteś, co robisz... czy jeszcze się zobaczymy.. - westchnąłem, po czym przestałem tulić waderę i spojrzałem jej w oczy. - Chodźmy do Jung. Myślę, że się ucieszy.

< Riley? Przepraszam, że tak długo i krótko, ale to kompletnie nie jest "moja" pora na pisanie :/ >

Od Oriabi do kogoś

Wstałam sobie rano. Mróz opatulił moje ciało. Zrobiłam się trochę głodna, więc poszłam na polowanie. Odwiedziłam jeszcze brata, a potem pobiegłam na patrol. Pogadałam sobie trochę z Volans'em, a potem rozeszliśmy się w różne kierunki. Rozglądałam się i nie było nic specjalnego. Wspięłam się na drzewo i stamtąd też obserwowałam, ale urwała się gałąź i spadłam w zaspę śnieżną. Szybko z niej wyskoczyłam i otrzepałam się ze śniegu. Rozejrzałam się, czy nikt mnie nie zobaczył i lekko się zawstydziłam. Masakra normalnie. Mroźny wiatr nie ułatwiał też sprawy. Za bardzo się chciałam przed kimś popisać czy co? W każdym razie jednak postanowiłam się przejść. Nie zrezygnowałam jednak z wchodzenia na drzewa. Kto to widział, żeby wilk skakał po drzewach? A jednak. Nuciłam sobie jakąś piosenkę. Elver mówił mi, że ładnie śpiewam. Trochę się wstydzę przed kimś śpiewać. To jakby takie niezręczne, szczególnie kiedy kogoś nie znam. Wracając do skakania po drzewach, to skoczyłam i było zbyt ślisko, więc zsunęłam się i upadłam na kogoś. Poczułam lekki warkot pod sobą i futro. Otrzepałam z pyska śnieg i szybko i zwinnie zeszłam z wilka.
- Ups. Przepraszam. - lekko się zaśmiałam. - Sorka nie chciałam się zaśmiać. - usiadłam na śniegu.

<Ktoś?>

Od Kaze c.d Riley

Rozejrzałem się na boki, przez chwilę wahając się z odpowiedzią. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak się prezentuję i nie sposób było odmówić jej racji. Właściwie nie miałem powodu, by odmówić takiej propozycji, a jednak gdzieś z tyłu mojej głowy wciąż gnieździła się wątpliwość. Gdyby miała zamiar mnie zaatakować, równie dobrze mogłaby to zrobić teraz. Byłem w tym momencie niemal tak samo bezbronny, jak podczas snu. Nie miałem pewności czy miałem dość siły, aby uciec, a co dopiero się bronić.

- Jeśli to nie będzie problem, chętnie skorzystam z oferty. - Odparłem po chwili.

- W takim razie chodźmy. - Powiedziała wilczyca, ponownie racząc mnie uśmiechem.
Bez słowa zacząłem więc podążać za czarną niczym bezksiężycowa noc wilczycą. Riley zaprowadziła mnie do miejsca, które nazwała sercem watahy. Będąc tam, dostrzegłem kilka kolejnych wilków. Jeśli wcześniej miałem jakiekolwiek wątpliwości co do faktycznej obecności jakiejś watahy, to w tym momencie zupełnie one znikły. Na miejscu spotkałem alfę imieniem Jung Yunge, która pozwoliła mi wypocząć w jednej z wolnych jaskiń. Powiedziała też, że chciałaby ze mną porozmawiać, gdy już zregeneruje siły. Zgodziłem się, nawet jeśli nie budziło to we mnie jakiegoś szalonego entuzjazmu, w końcu tyle przecież mogłem zrobić. Riley zaprowadziła mnie na miejsce, po czym pożegnała się, pozostawiając mnie samego w jaskini. Pozwoliłem sobie na skorzystanie z wolnego łóżka. Odetchnąłem, a całe napięcie znikło, dając odpocząć ciału.
******
Budząc się, z zadowoleniem stwierdziłem, że dawno już nie czułem się tak wypoczęty. Leżałem tak jeszcze chwilę, gdy wróciły do mnie wspomnienia z dnia poprzedniego. Zerwałem się więc i rozejrzałem wokół. Wszystko wyglądało spokojnie i nic jakoś szczególnie nie przyciągnęło mojej uwagi. Ziewnąłem więc i wygramoliłem się na zewnątrz, gdzie powitał mnie skrzący się w świetle słońca śnieg. Sądząc po położeniu słońca na niebie, musiałem spać naprawdę długo. Aby nie marnować już więcej czasu, postanowiłem wrócić do miejsca, w którym poprzednio widziałem się z alfą. Wilczyca już tam siedziała, nie byłem pewien czy czekała na mnie, czy może zwyczajnie lubi tam przesiadywać. To właściwie i tak nie miało większego znaczenia, chciała ze mną porozmawiać, więc oto jestem. Tak więc od słowa do słowa oraz po serii kilku niezbyt komfortowych dla mnie pytań zostałem przyjęty do watahy. Był to dla mnie dość dobry obrót spraw, więc podziękowałem Jung z lekkim uśmiechem. Zostając członkiem watahy, zyskałem możliwość nieskrępowanego poruszania się po jej terenach, nawet jeśli nie do końca wiedziałem, gdzie chciałbym się udać. Czułem, jak mój żołądek skręca się, usilnie próbując mi w ten sposób przypomnieć o swojej obecności i pustym wnętrzu. Skrzywiłem się nieco i już miałem wyruszyć na samotne poszukiwania jakiegoś miejsca, w którym mógłbym zapolować, gdy kątem oka dostrzegłem czarną wilczycę, która przyprowadziła mnie tutaj dnia poprzedniego.

- Riley! - Zawołałem, zatrzymując waderę.
Prócz alfy była ona obecnie jedynym wilkiem, którego imię znałem, więc wydawało mi się to lepsze niż zaczepianie kogoś obcego.

- Hej. - Przywitała mnie, po czym z uśmiechem dodała. - Widzę, że sen dobrze ci zrobił.

- Tak sądzę. - Powiedziałem, zamyślając się na chwilę. Potrząsnąłem głową, szybko wyrywając się z tego stanu. - W każdym razie, mogłabyś mi wskazać najbliższe miejsce, w którym mógłbym w miarę szybko na coś zapolować?

<Riley?>

piątek, 22 lutego 2019

Od Teneko c.d Lupo

Położyłam uszy po sobie. To smutne. Jeju nie chciałabym czegoś takiego przeżyć.
- L-Lupo j-ja... - zająkałam się na chwilę. - ...Nie wiedziałam. To brzmi bardzo tandetnie. - uśmiechnęłam się słabo. - Zgrywam taką wściekłą prawie cały czas. Coś się chyba ze mną dzieje. Co nie? - spojrzałam na basiora.

- Nie wiem. Nie znam cię na tyle długo w sumie. - chyba się zamyślił.

- Mama powiedziała mi kiedyś, że miałam napad agresji, jak byłam mniejsza.

- Hmm? - spojrzał na mnie.

- Warczałam, krzyczałam, jakby coś mnie opętało i waliłam łapami o skałę naszej jaskini. - wbiłam wzrok w podłogę.

W końcu nie wytrzymałam. Wstałam i podeszłam do Lupo. Z moich oczu poleciały łzy i wtuliłam się w niego, będąc świadoma, że może mnie odtrącić, jednak potrzebowałam takiego gestu, nawet jeśli to ja go wykonam.
- Przep-praszam. Jestem taka głu-upia, że się na c-ciebie wkurzyłam. - w przerwie od moich szlochów, udało mi się tylko to powiedzieć, po czym zatopiłam pysk w jego futrze, czekając na dalszy obrót historii.

<Lupo? :3>

czwartek, 21 lutego 2019

Od Riley c.d Kaze

Nieznajomy odskoczył zaskoczony, o mały włos nie wpadając do rzeki. Rany, czyżby mój głos był aż tak przerażający?
- Hej? - zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, tak jakbym lada moment miała wyparować. Okay, chyba powinnam była zaczepić go dyskretniej.

- Nowy w watasze? - zagaiłam w zasadzie nadal zastanawiając się jak zacząć tę rozmowę.

- Watasze? - wycedził przez zęby, jakby nie dowierzając własnym uszom.
Hm, a więc to ktoś z zewnątrz. Cóż, skoro już tu zawitał i nie ma złych zamiarów (a przynajmniej nie wygląda na takiego co ma) chyba wypadałoby go jakoś ugościć.

- Tak, watasze - potwierdziłam uniósłszy głowę, jednak i to nie przyniosło oczekiwanego efektu, gdyż basior mierzył zdecydowanie o paręnaście centymetrów więcej ode mnie (jak większość wilków zresztą, ale mniejsza z tym) - Rozumiem, że jesteś sam, tak?

- Ym, cóż, powiedzmy... - odwrócił się na moment, najwyraźniej trochę zakłopotany falą zadawanych pytań, by po niedługiej chwili znów zwrócić wzrok w mym kierunku - Jestem Kaze. - na jego pysku wykwitło coś w rodzaju delikatnego uśmiechu, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nie przybył z żadnego wrogiego klanu czy czegoś w ten deseń. W zasadzie, jako wojownik powinnam być chyba bardziej nieufna w stosunku do obcych, ale napotkany osobnik naprawdę wydawał się sympatyczny, tak więc postanowiłam wysunąć pewną propozycję.

- Riley - odwzajemniłam uśmiech - Nie zrozum mnie źle, lecz wyglądasz na zmęczonego. Może chciałbyś spędzić dzisiejszą noc z naszą watahą? Oczywiście, musielibyśmy ustalić to wcześniej z Alfą, ale znając Yung raczej powinna się zgodzić.

Kaze?

Pożegnanie

Sagitta odchodzi. Dziękujemy za czas spędzony z nami!

Od Kaze do kogoś

Ostrożnie wylądowałem na pokrytej białą warstwą puchu ziemi. Opuściłem luźno skrzydła tak, że te ciągnęły się za mną, żłobiąc szlak w śniegu. Dość szybko jednak pożałowałem swej decyzji. Chłodny powiew zimnego, górskiego wiatru zmusił mnie do zwinięcia skrzydeł i przyciśnięcia ich jak najbliżej ciała. W ten sposób zapewniały mi one, choć odrobinę ciepła. Spojrzałem w dół zbocza. Gdybym od początku zdecydował się polecieć w niższe partie tej krainy, pewnie nie narażałbym się na te lodowate wręcz podmuchy powietrza. Nie miałem już jednak siły dalej lecieć. Pozostało mi więc jedynie zejść tam na piechotę. Oczywiście zejście z gór nie było jedynym, co czekało mnie w drodze do chroniącego przed najgorszym wiatrem lasu. Miałem jedynie nadzieję, że choć połowę drogi na rozciągającej się daleko w przód połaci terenu uda mi się pokonać w powietrzu. Był to dla mnie zdecydowanie szybszy sposób na poruszanie się.
******
W końcu udało mi się dotrzeć do lasu, gdzie skryłem się przed najgorszymi podmuchami nieprzyjaznego, zimowego wiatru. Maszerując dalej, natknąłem się także na rzekę. Woda była zimna, ale nie zniechęciło mnie to. Byłem zbyt spragniony, aby martwić się jej niską temperaturą. Nieco znużony całą wędrówką zdecydowałem się przysiąść na brzegu i chwilę odpocząć. Kilkanaście dobrych minut wpatrywałem się w sunący leniwie strumień wody. Gdy w końcu udało mi się odkleić od niego wzrok, zacząłem rozglądać się po okolicy. Zdziwił mnie nieco widok rozciągniętego nad rzeką mostu. Oglądając z daleka konstrukcję, odniosłem wrażenie, że ktoś właśnie z nich schodzi. Poczułem dreszcz na ciele. Czyżby ktoś tu mieszkał? To nie tak, że jakoś specjalnie unikałem innych wilków, raczej nie czułem się przygotowany na spotkanie z nimi. Gdyby była to wataha, to mógłbym to uznać za soją szansę. Potrząsnąłem głową i wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić. Być może niepotrzebnie tak męczy mnie ta myśl, być może to tylko zmęczony brakiem snu umysł płata mi figle.
- Hej. - Usłyszałem za sobą.
Odskoczyłem zaskoczony, ledwo unikając wpadnięcia do rzeki. Nie byłem pewien jak zareagować, ale miałem przynajmniej już pewność, że to ni był jedynie wymysł mojego umysłu. Zniżyłem głowę i nieufnie spojrzałem na wilka.
- Hej? - Odparłem niepewnie.

<Ktosiu?>

środa, 13 lutego 2019

Od Lupo c.d.Teneko

Nie lubiłem jak ktoś kazał mi się tłumaczyć. Uważałem to za zbędne. Wystawiłem pazury wbijając je w ziemię.
~...Mam ją załatwić?... ~ zapytała głośno Merry. Spojrzałem na zabłąkaną martwą kocicę. Po czym na zdenerwowaną wilczycę. Uśmiechnąłem się pokazując moje ząbki.
- Nie. Na razie nie. - powiedziałem spokojnie. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do drzew już miałem tam wchodzić. Odwróciłem łeb do zdziwionej stojącej jak słup na moje zlekceważenie wilczycy.
- Idziesz czy nie? - zapytałem zdenerwowany. Ta jakby wybudziła się z jakiegoś transu. Doszła do mnie i razem ruszyliśmy w stronę mojego miejsca zamieszkania. Ciemność powoli zaczęła ogarniać świat wokół nas. Między nami panowała cicha przerywana przez ogłosy naszych łap stąpających po śniegu oraz czasami przez moje kichnięcia. No choroba nie radość a szczególnie w zimę. W ciszy doszliśmy do mojego drzewa. Otworzyłem prawie niewidoczne drzwi i wpuściłem Czarną wedrę do środka, po czym zamknąłem je. Oświeciłem światło które oświetliło okrągły mały korytarzyk. Wszedłem na schody. Delikatne skrzypienie spowodowane tym iż te schody były dosyć stare towarzyszyło mi tak często, że zabiegany nie zwracałem na nie uwagi. Dopiero teraz zauważyłem drzwięk, który jest przez te schodki Wydawany.
- Merry Zajmij Się Panną Teneko i zaprowadź ją do TEGO pokoju. - Rzekłem. Byłem pewny, że moja towarzyszka się zdziwiła. Ruszyłem do kuchni w celu zrobienia herbaty. Wykonałem czynność w dosyć szybkim tempie, gdyż już ma wprawę.
-Mam osiągnięcie umiem robić jedną rzecz dobrze. - powiedział do siebie starając się w jakiś sposób dodać sobie otuchy przed poważną rozmową, która go czeka. Zaniósł tacę do oświetlonego pomieszczenia z choinką. Nazwał ten pokój Bryłą Marzeń na cześć marzeń oraz sytuacji za młodu. Bryłą Marzeń jego mama nazywała.
Nocne niebo, gdy jeszcze żył razem z nią. Mówiła, że do tego nieba wiele wilków posyła swoje Marzenia a gwiazdy według niej są odbitymi marzeniami każdego z nich. Właściwie nie dowiedział się, dlaczego bryła, bo nie zdążył jej spytać. Wziął drewno z wielkiej skrzyni w rogu pokoju. Wrzucił je do kominka, po czym rzucił tam eliksirem wzniecając ogień. Usiadł na fotelu wzdychając. Wchodzę tu dwa razy do roku. Na święta i na święto zmarłych. Westchnąłem. Wilczyca cały czas siedziała cicho.
- Więc jak by to zacząć... Kiedyś. Już dosyć dawno był-em w i-innej watasze - wymruczałem trochę się jąkając. Ten temat był dla mnie martwy. Od kilku lat. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem opowiadać od początku do końca.
Około 40 minut potem.
- No i tak po krótce wygląda moja Historia. Nie używam imienia Lupo. Po prostu za dużo wspomnień. - zakończyłem moją historię - Jeśli chcesz komuś opowiedzieć tę historię nie krępuj się. Opowiadając ci ją podjąłem ryzyko. Wolałbym abyś zachowała ja dla siebie. Ale nie moja sprawa co z nią zrobisz.
Nie patrzyłem na wilczycę. Spojrzałem za okno. Nie płakałem przy tej historii. No może jedna lub dwie łezki spłynęły mi po policzkach, ale to nic nie znaczy. Na dworze zapanowała śnieżna zamieć. Nagle wszystkie światła zgasły. Z dworu było słychać odgłosy potężnego wiatru. Ogień w kominku prawie wygasł. Ruszyłem więc po drewno. Dołożyłem je do ognia, po czym wróciłem na swoje poprzednie miejsce.
- Więc. Co teraz po wychuchaniu mojej historii powiesz mi Teneko? - zapytałem wilczycy. Która o dziwo mało się odzywała.


salon

<Teneko?>

sobota, 9 lutego 2019

Od Riley c.d. Levithana

Nie wiedzieć czemu kompletnie nie miałam pojęcia jak powinnam zachować się w obecnej sytuacji. Poczucie winy dosłownie paraliżowało mnie od środka, a samo wyduszenie jakichkolwiek sensownie brzmiących słów było... Ugh, przestań Riley! Weź się w garść, dziewczyno!
- Witaj w domu, Riley - rzekł basior, nachylając się nade mną. Sprawiał wrażenie równie zagubionego w zaistniałej sytuacji co ja, a może nawet bardziej.
- Levitan, j-ja... ja... Przepraszam! - wyłkałam wtulając się w jego szyję, przy czym samiec na moment zesztywniał, jednak po niedługiej chwili poczułam ciepło jego głowy na swym barku.
Czas jakby znów się zatrzymał. Byliśmy tylko my. Mogłabym pozostać tak już na zawsze... no tak, mogłabym, gdyby nie wyrzuty sumienia, świadomość tego, iż zostawiłam osobę tak mi drogą. Ku memu zaskoczeniu, a może i po części uldze, przyjaciel nawet nie był na mnie zły, a jeśli tak, to najwyraźniej dyskretnie starał się tego po sobie nie pokazywać.
Powoli odsunęłam się od Levithana, dość niezgrabnie podnosząc się ze śliskiej powierzchni.
- To było... mocne wejście - skomentował samiec, najwyraźniej chcąc nieco rozluźnić napięcie, które od dobrych paręnastu sekund kłębiło się w powietrzu.
- Prawda? - zaśmiałam się, przystępując nerwowo z łapy na łapę - Too... Um, skoro już się spotkaliśmy może się gdzieś przejdziemy?
Basior spojrzał na mnie z lekka zaskoczony.
- Tylko przejdziemy? - w jego głosie wyczułam nutkę rozczarowania, jednak postanowiłam nie wnikać w to zbytnio.
- Cóż, jeżeli nie masz teraz czasu, to oczywiście... - nie dokończyłam, gdy Levithan wyskoczył mi na przeciw, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotów do drogi.
Bez słowa podążyłam więc spokojnym krokiem obok niego, przez dłuższą chwilę koncentrując rozlatany wzrok na białym puchu chrupiącym z każdym krokiem pod mymi łapami. Dlaczego tak trudno było mi spojrzeć mu teraz w oczy? Przecież marzyłam o tej chwili od tak dawna, tak bardzo ucieszyliśmy się na swój widok. Hm, no właśnie, ucieszyliśmy... Spodziewałam się trochę innej, gorszej reakcji z jego strony.
- A więc, o czym chciałaś porozmawiać? - odezwał się w pewnym momencie towarzysz.
Przełknęłam ślinę, czując, że poziom możliwych emocji w moim małym móżdżku zaczyna sięgać już zenitu, jednak miałam świadomość tego, iż jeśli nie odpowiem, później mogę już nie mieć ku temu okazji. Teraz albo nigdy.
- O wszystkim. - odparłam, patrząc mu prosto w oczy - Wiem, że nie powinnam była odchodzić, nie bez słowa wyjaśnienia, ale... Nie miałam wyboru. Tamtego wieczoru, kiedy zniknęłam, byłam na polowaniu, szukałam zwierzyny nieopodal polany. Chcąc nie chcąc wyczułam jakiś nieznany zapach i postanowiłam zbadać jego źródło, niedługo potem napotkałam Nevrę i dowie...
- Nevrę? - zielonooki zmierzył mnie pytającym spojrzeniem. No tak, nie wie o kim mówię.
- Taki jeden lis, stary przyjaciel rodziny - wyjaśniłam naprędce - A więc kontynuując; zdziwił go mój widok, dowiedziałam się też czegoś jeszcze. Moja rodzina, ona... Ona żyje. W każdym razie tak twierdził Nevra. Co prawda nie wiedział gdzie obecnie wywędrowali, ale rozmawiał z nimi jeszcze kilka tygodni temu.
- Rodzina czyli? O kim dokładnie mowa?
- Mama, siostra i jej partner. O pozostałych nic nie wspominał. - westchnęłam. Właściwie to nie wiem czemu, ale wypowiedziawszy ostatnie zdanie poczułam swego rodzaju ulgę.
- To co zamierzasz? - odezwał się po dłuższym milczeniu przyjaciel, wyrywając mnie ze stanu rozmyślań.
Dobre pytanie.
- Nie wiem, ale skoro po tylu miesiącach poszukiwań nie trafiłam na żaden ślad... Płonne nadzieje, że kiedyś ich zobaczę... - co prawda sama nie wierzyłam w wypowiadane słowa. Bolało mnie, iż znów stoję w martwym punkcie - ...ale chciałabym wrócić do watahy, o ile alfa się zgodzi i... o ile ty się zgodzisz... Bo poza tobą, nic mnie tutaj tak naprawdę nie trzyma. - wyszeptałam, spoglądając na Levithana ze skruchą.

Levithan? c:

czwartek, 7 lutego 2019

Od Levithana c.d.Riley

Choć potrzeba snu coraz mocniej władała mym ciałem, a powieki przymykały się jakby ktoś zawiesił na nich ciążki, serce łomotało bardzo gwałtownie, a w gardle odczuwalną miałem sporą gulę. Stres, bądź adrenalina... sam nie wiem. Uczucie to sprawiało, że od ponad godziny przewracałem się z boku na bok, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Wstałem ociężale, wyklinając na wszystko i wszystkich. Rozpocząłem wędrówkę - z jednego końca jaskini, do drugiego. Czułem się okropnie słabo, marnie, wręcz jakby ktoś mnie obsypał kamieniami. Westchnąłem, po raz czwarty siadając na środku gawry, by potem ponownie wstać. Postanowiłem przejść się, nie ukrywając nadziei, że może w taki sposób rozładuję niepokój i napięcie, które kotłuje się w moim wnętrzu. Dotarłem nad rzekę, skutą grubą warstwą lodu. Choć mój wzrok wciąż utkwiony był w zmarzlinie, chaos w głowie obudził się, plątanina zapachów dotarła do nosa, a serce łomotało jakby zaraz miało wyskoczyć mym gardłem. Podniosłem wzrok.
Po drugiej stronie zlodowaconej rzeki stała ona. Pani, dla której moje serce biło. Pani, do której tak tęskniłem. Pani, którą w ciągu jednego dnia straciłem i nie łudziłem się o ponowne spotkanie. Pani moich snów, marzeń. Pani moich myśli...
Stałem, po prostu stałem i patrzyłem w ten obraz, który wydawał się być nierealny. Sam nie wiedziałem, czy ponownie psychika płata mi figle, czy może to sen, czy... prawda...
Jedyne czego pragnąłem, to napawać się tym widokiem, póki jeszcze był.
Niesamowitym było, że postać wilczycy poruszyła się, wręcz gwałtownie. Słyszałem krzyk, choć mój umysł tak go zagłuszył, że nie zrozumiałem żadnego ze słów. Postać wbiegła na lód nas dzielący i z impetem pośliznęła się. Leżała teraz przed mną, wyraźnie łkając przez uśmiech. Czułem jej woń, słyszałem jej oddech. Ona jest prawdziwa. Riley naprawdę tutaj jest.
Zniżyłem łeb, a do mych oczu napłynęły łzy. Nie wiedziałem co teraz zrobić. Chciałem coś powiedzieć, lecz w mej głowie była pustka, jak zwykle.
Wadera podniosła się, wciąż mając kontakt wzrokowy ze mną. Była taka piękna..
- Witaj w domu, Riley. - uśmiechnąłem się, choć jej imię wymówiłem kompletnie złamanym głosem. Po moich policzkach spłynęła łza. Jedna, druga... piąta...

< Riley? >

Od Riley do Levithana

Z ciężkim westchnieniem opadłam na twardą glebę, przyglądając się spod przymrużonych powiek otaczającym mnie drzewom, których pokryte mlecznobiałą warstwą puchu wierzchołki, z bliżej nieokreślonych przyczyn, zdawały się być w obecnej chwili najlepszym punktem do zaczepienia wzroku. Czułam się źle, wracając na tutejsze tereny. Przez całą długą, zawiłą drogę z każdym następnym krokiem serce łomotało mi coraz bardziej, co gorsza, nawet nie wiedziałam czemu tak się dzieje. Tak bardzo boję się powrotu do przeszłości? Nie powinnam, przecież było mi tu tak dobrze... no właśnie, było. A jak będzie teraz, po tym wszystkim? Czy po tych miesiącach rozłąki ktoś w ogóle będzie mnie tutaj pamiętać? Szczerze wątpię, aczkolwiek to chyba nie to przerażało mnie najbardziej, problem tkwił znacznie głębiej. Wyrzuty sumienia? Uczucie pustki? Sama już nie wiem. Jak zwykle za dużo przemyśleń. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, zdążyć się pożegnać, albo przynajmniej po części wytłumaczyć Levithanowi, czemu opuszczam watahę. Niestety, co się stało, to się nie odstanie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po tym wszystkim będzie w stanie mnie wysłuchać (o ile w ogóle zechce ze mną porozmawiać). Najgorsze w tym wszystkim było to, iż odchodząc ze stada miałam nadzieję, że to coś zmieni. Że w końcu odnajdę siostrę. Że w końcu po latach rozłąki wreszcie będziemy mogły być razem. Że będzie tak jak dawniej...
Przełknęłam ślinę, czując drapanie w gardle, któremu od pewnego czasu towarzyszył dość nieprzyjemny, nachalny kaszel. Um, właśnie dlatego nie przepadam za zimą. Wraz z nadejściem zmroku niebo przysłoniła już szarobura warstwa chmur, raczej nie zapowiada się na poprawę pogody. No super. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję na bardziej sprzyjające wędrówkom warunki, w końcu nie od dziś wiadomo, że światło księżyca to najlepszy wyznacznik drogi. No nic, mówi się trudno. Jakoś muszę dotrzeć do osady, bo tutaj na pewno nie będę nocować.
Wciąż dręczyły mnie rozmyślania nad tym, co powinnam powiedzieć Levithanowi. Z jednej strony czułam niewyobrażalną tęsknotę i jedynym o czym marzyłam było wtulenie się w niego na tak długo, jak tylko mogłabym to sobie wyobrazić (jakkolwiek banalnie miałoby to zabrzmieć); z drugiej zaś przemawiał przeze mnie niewyobrażalny wstyd i poczucie winy, że zdecydowałam się odejść tak nagle...
Z litanii rozmyślań zdołał wyrwać mnie dopiero chłodny powiew wiatru, przy czym przez moje ciało przeszedł lekki dreszcz. Wzdrygnęłam się, rozejrzawszy się dookoła, jednak ku memu zaskoczeniu (jak i rozczarowaniu) okolica wcale nie wydawała się znajoma, przynajmniej nie taka jaką ją zapamiętałam. Dziwne. Przecież wiem gdzie jestem, mój niuch nie płatałby mi takich figli... prawda?
Nie czekając ani chwili dłużej pomknęłam w leśne gęstwiny, chłonąc wszystkie możliwe zapachy. Tak, to tutaj, nie mam wątpliwości. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już znalazłam się nad rzeką. O tak, pamiętam to miejsce i to bardzo dobrze. Przystanąwszy przy samym brzegu, spuściłam wzrok przypatrując się skutej lodem, jasnej tafli wody, obserwując odbijające się w niej korony świerków, delikatnie poruszane przez wiatr. Nagle w lustrzanej otchłani dostrzegłam coś jeszcze, a raczej kogoś. Nie dowierzając własnym oczom popatrzyłam na sąsiedni brzeg. Czy to się dzieje naprawdę?
- Le... Levithan...? - spojrzałam na basiora ze łzami w oczach, jednak ten wciąż pozostawał w bezruchu, jakby ktoś przemienił go w kamienny posąg. Wyraz pyska wilka nie wyrażał totalnie nic, ani smutku, ani radości, ani nawet zaskoczenia. Po prostu stał i patrzył.
W pewnej chwili emocje wzięły górę i nie myśląc zbyt wiele ruszyłam biegiem w stronę samca, nim jednak zdążyłam do niego dopiec, w tym całym rozpędzie wywinęłam eleganckiego koziołka na lodzie, który na moje szczęście, okazał się być wystarczająco twardy, by nie zarwać się bezpośrednio pod mymi łapami.

Levithan? :>

Riley powraca!

Riley powraca w nasze szeregi!


Witaj ponownie, Riley. Twój powrót bardzo nas cieszy. Tęskniliśmy ~ Jung

środa, 6 lutego 2019

Decyzja

Już na wstępie wyznam, bez zbędnego ukrywania, że na prowadzenie tejże watahy i chęci i czasu zabrakło mi już dość dawno. Moje myśli sprowadzały się do zamknięcia, rozpoczęcia od początku wszystkiego i tak zrobić... nie zamierzam.
Pragnę więc ogłosić, iż poszukuję osoby chętnej do współprowadzenia watahy. Osoby, której powierzenie 3/4 obowiązków posiadania tego bloga oddałbym bez wyrzutów sumienia.

W zasadzie to nie wiem, co dalej napisać. Chyba pozostało już jedynie życzyć Wam wszystkim miłego dnia.

Pozdrawiam,
Jung Yunge.

Edycja: poszukiwana osoba została odnaleziona. Dziękuję. ❤️
Netka Sidereum Graphics