piątek, 30 listopada 2018

Podsumowanie listopada

Witajcie kochani w ostatni dzień miesiąca jakim był listopad! Przyznam, że mam wyjątkowo dobry humor, jak na tak zimny i nielubiany przez mnie osobiście miesiąc :D
Aktywność znacznie się poprawiła (odpukać) co aż sprawia, że chce się dalej bloga prowadzić. Dziękuję wszystkim!

~~~
Podsumowanie w pigułce:

  • 19 napisanych opowiadań! 
  • W watasze nikogo nowego...
  • 2 wilki zostały wydalone z watahy.
  • Pojawił się Event Świąteczny, który jak widać bardzo przypadł naszym członkom do gustu :)
  • Nawiązaliśmy 4 nowe sojusze.
~~~
Najaktywniejszymi wilkami zostali Sitri oraz Teneko, oboje napisali po 3 opowiadania. 
Drugie miejsce na podium zajmują Lupo wraz z Theor'em, którzy napisali po 2 opowiadania. 
Levithan, Katana, Sagitta, Volans, Lacerta, Fornax, Elver, Jung Yunge, oraz Absolem napisali po 1 opowiadaniu. 

W tym miesiącu postanowiłam obdarować wszystkie wilki, które napisały chociaż jedno opowiadanie, jednym punktem do losowej umiejętności (tej, w której jest najwięcej kuleczek zaznaczonych ;)), oraz liczbą FL odpowiadającą ilości napisanych opowiadań. Oznacza to, że np Sitri dostanie 3 FL, Lupo 2 FL, zaś Katana 1 FL. 
Wilki, które nic nie napisały pozostają bez zmian.

~~~
Aktywność na ''Podstronie z Humorem''.
Za rysunki wilków, Jung Yunge oraz Teneko otrzymują po 1 FL.
Lupo za wiersz do Questa (a bo wiem, że to nie łatwe zadanie :D) także otrzymuje dodatkowo 1 FL.

~~~
W tym miesiącu urodziny obchodzili Nibo oraz Arles. Niestety nie są oni ostatnio aktywny, lecz mimo to przyznaję obojgu po 2 FL.

~~~
Na zakończenie chciałabym podziękować wszystkim aktywnym na blogu, oraz każdemu kto nasunął mi wiele pomysłów. Jesteście wielcy, oby tak dalej. Życzę miłego grudnia!

~~~
Edit:
W tym miesiącu nawiązaliśmy współpracę z blogami Hidden, The Island of Cursed, Aed Varen, oraz Line Between Worlds. 

Alfa Watahy Lodowego Księżyca, 
Jung Yunge

Od Theor'a

Ciąg dalszy opowiadania Katany 

- Nie najgorzej, rzekłbym, że ostatnio wręcz znakomicie- odpowiedziałem, uśmiechając się przy tym lekko, by po chwili zaciągnąć się rześkim jeszcze jesiennym powietrzem- A ty? Jak się miewasz?
Wadera, wpatrując się w rozgwieżdżone nocne niebo, przez chwilę milczała, gdy zaś się odezwała, mówiła prawie szeptem:
- Nasza wataha bardzo się rozrosła, nieprawdaż?
- O tak, choć szczerze powiedziawszy, za długo przebywałem sam i z kilkoma z nich nawet nie rozmawiałem. Chyba czas to zmienić - odpowiedziałem, mając nadzieję, że dobrze odgadnąłem, do czego wadera pije.
- Co masz na myśli?- zapytała, wydając się lekko zaniepokojoną. Ciekawe…
- Cóż, tak piękna noc i wszystkie wilki razem. Żal by było nie skorzystać.
- W takim razie nie będę Cię zatrzymywać- powiedziała i odwróciła się do mnie tyłem. Ech, wilczyce, z nimi źle, a bez nich, bodaj jeszcze gorzej.
-Myślałem, że pójdziesz ze mną. Wypadałoby podziękować Alfie i Sitri'emu. - To poskutkowało, bo wadera odwróciła się do mnie zdziwiona
- Sitri'emu? - zapytała - To jeden z nowszych wilków?
- Tak, ten z białą głową. To on i Alfa upolowali niedźwiedzia.
- Skąd wiesz? Rozmawiałeś z którymś z nich?
- Nie musiałem, Absolem mówi dużo, nawet bez pytania - zaśmiałem się lekko na wspomnienie wilka, który wparował mi jak gdyby nic do jaskini, mówiąc przy tym o największej uczcie i największym niedźwiedziu jakiegokolwiek widział.
-Och, chyba nie wiem nawet kim jest Absolem - przyznała cicho wilczyca i opuściła głowę.
- W takim razie proszę za mną. Przedstawię Cię - rzekłem i ruszyłem w stronę pozostałych członków watahy, mili zaskoczony tym, że Katana naprawdę za mną szła. Myślałem, że będzie się opierać, jednak samotne życie musiało zmęczyć ją bardziej, niż był skłonna przyznać.

Po chwili byliśmy już w kręgu światła padającego z ogniska, natychmiast wypatrzyłem
Absolema i Sitri'ego siedzących koło Alfy i Levithan'a. Ten ostatni wydawał się w lepszym humorze, niż kiedy ostatni raz go widziałem. Złamane serce zawsze boli.
- Alfa, Levithana, Absolem, Stiri - przywitałem się z każdym z osobna, a następnie odwracając się do Katany, dodałem:
- Katano, poznaj Absolema oraz Stiri'ego - I oba wilki przywitały się z moją towarzyszką niemal w tym samym momencie, gdy Levithan mruknął w moją stronę:
- O Theor, wreszcie wylazłeś z jaskini. I nawet nie wyglądasz, jakbyś chciał nas wszystkich zeżreć. Jestem pod wrażeniem. - Słysząc to, wyszczerzyłam zęby do basiora i powoli oblizałem wargi.
- Oj, Levithan, ja po prostu już jadłem - głośny śmiech całej piątki był najlepszą odpowiedzią.


[Ktoś?]

Od Sitri'ego - Quest Świąteczny #2

Tego dnia obudziłem się wcześniej niż zwykle. Siarczysty mróz dotarł nawet do najdalszego zakamarka jaskini przez co zmuszony byłem rozważyć jakiekolwiek działania zaradcze aby na przyszłość nie obudzić się ze szronem na uszach, albo kto wie w o wiele gorszych miejscach. Brrr! Zima to jednak upierdliwa pora roku. Pozornie cieszymy się, że spadnie śnieg ale tuż po świętach zaczynamy z tęsknotą wyczekiwać na wiosnę.
-Puk puk!- zaśmiała się Jung Yunge, która właśnie wkroczyła w moje skromne progi.
-Witaj Sitri! Wybacz, że tak wcześnie ale chciałam Cię prosić o pomoc. Jesteś zainteresowany ?
-Coś poważnego?- zapytałem, bacznie się jej przyglądając. Nie wiem dlaczego ale wilczyca wydawała mi się zadziwiająco zadowolona a wręcz radosna?
-Jak dobrze wiesz, święta tuż tuż więc wpadłam na pomysł aby zorganizować nam wspólną Wigilię. Nie chciała bym aby ktokolwiek spędził ten wyjątkowy wieczór sam, a szczenięta nie mogą się doczekać niespodzianek ukrytych pod choinką... I tutaj właśnie pomyślałam o Tobie! Gdybyś zajął się tą sprawą była bym niezwykle wdzięczna!- wyszczerzyła się jak nigdy dotąd, co jeszcze bardziej wzbudziło we mnie podejrzliwość. - Zgadzasz się? Jesteś moją ostatnią deską ratunku!
-Są jakieś szczególne wymagania?
-Niewielkie. Nawet ich nie odczujesz. Nie możesz odmówić, tyle szczeniąt na Ciebie liczy rycerzu!
-No to chyba faktycznie nie mam wyjścia.- westchnąłem lekko się uśmiechając. Nie miałem pojęcia, że właśnie zawarłem pakt z diabłem, który zrujnuje mi cały dzień.
-Świetnie! Pamiętaj, że nie ma odwrotu! Tak więc potrzebujemy dwie choinki: jedną taką piętnastometrową na plac główny watahy, obojętnie jakiego gatunku i drugą taką samą, najpiękniejszą w całym lesie do nowej izby głównej, którą w końcu będę miała zaszczyt otworzyć właśnie w Wigilię! Czy to nie cudowne?- zakrzyknęła uradowana, machając ogonem.- Sitri?
Patrzyłem na wilczycę nie do końca kojarząc co tu się tak właściwie stało. Jakimś cudem z jednego drzewka zrobiły się dwa, do tego gabarytowo nie dał bym rady tego przenieść w nienaruszonym stanie nawet gdybym był koniem pociągowym a żeby było śmiesznie, jedno z drzewek miało stać w centrum izby?! Szlak trafił idee przyniesienia maks półtora metrowego świerku, rosnącego nieopodal. Zamrugałem kilkakrotnie z niedowierzania po czym westchnąłem niczym największy męczennik tego świata.
-Zobaczymy co da się zrobić.
Rozpromieniona alfa podskoczyła radośnie, klasnęła w łapy i skierowała się do wyjścia. Tuż przed opuszczeniem jaskini, wzdrygnęła się nagle jakby właśnie przypomniała sobie coś ważnego, po czym odwróciła się i rzuciła przez ramię:
-Ozdoby czekają w kącie sali. Powodzenia!
Patrzyłem jeszcze przez kilka minut w kierunku pustego wejścia do jaskini. Że co proszę? Jakie ozdoby? Jeszcze przed sekundą miałem tylko zdobyć monstrualne choinki a teraz miałem jeszcze je ubrać?! Nie dość, że nienawidziłem kłujących igieł z całego serca to jeszcze taki numer... Oj zapamiętam sobie aby nigdy ale to przenigdy nie zawierać żadnej umowy z alfą kiedy jest w tak bajecznym humorze. Po raz ostatni dałem się wkopać!
-Za jakie grzechy...- westchnąłem zbierając się z jaskini.- Samo się nie zrobi.

Wyłoniwszy się z jaskini, skierowałem się do pierwszej lepszej jaskini sąsiada. Wszystko wszystkim ale zastrzeżeń co do tego abym walczył z chaszczami w walce jeden na jeden nikt nie wysunął, tak więc rozsądniej było to robić w grupie. Pierwszym i jak się szybko przekonałem, najgłośniejszym pomocnikiem został Nibo. Odkąd zaproponowałem mu współpracę, basior rozpromienił się szatańsko niczym Jung Yunge a do tego, zaczął śpiewać świąteczne piosenki, przez cały okres poszukiwań Theor'a i Levithana. Tak więc we czwórkę ruszyliśmy w głąb lasów aby znaleźć wymagane drzewka. Błąkaliśmy się po nim jakieś trzy godziny, szukając drzewka spełniającego wymagania. Jednakże nie było to wcale takie łatwe jak nam się wydawało, ponieważ potencjalne choinki albo były krzywe, albo posiadały kilka odstających w różnych kierunkach czubków, albo zostały zmasakrowane przez zwierzęta. Winnych przypadkach gaduła Nibo protestował, że za taką choinkę sami zawiśniemy jako ozdoby albo, że jest to herezja dla jego oczu czy też co my sobie wyobrażamy uznając taki wiecheć za choinkę idealną. Tak więc szukając drzewka perfekcyjnego, zmuszeni byliśmy po raz pięćdziesiąty słuchać Last Christmas. Nie mając sił słuchać go dłużej, zwiększyliśmy zakres poszukiwań aby ratować swoje biedne uszy, więc najzwyczajniej w świecie szliśmy w szeregu w dużych odstępach.
- Last Christmas, I gave you my heart. But the very next day you gave it away. This year- urwał serenadę, krztusząc się śniegiem. Theor nie wytrzymał i w końcu zrobił to o co każdy z nas z osobna modlił się w duchu.- Za co to?!
-Za katowanie tejże pieśni do porzygu!- warknął wściekle.- Uszy mi więdną więc jak nie przestaniesz to Cię w tej zaspie zaraz zakopie i to definitywnie będą Twoje ostatnie święta.
-Co myślicie o tym drzewku?- przerwałem im kłótnie, wskazując łapą na gigantyczny, gęsty, rozłożysty i na szczęście idealny okaz jodły kaukaskiej.
-Na brodę Świętego Mikołaja! W końcu znaleźliśmy to jedyne drzewko!- zakrzyknął Nibo. Przysiągł bym, że na widok tego krzaka miał w oczach serduszka.
Ja zająłem się ścięciem choinki a Levithan delikatnie za pomocą swoich mocy położył drzewko na śniegu. Z kolei Nibo wraz z Theor`em ciasno związali gałęzie drzewka abyśmy mogli bez większych przeszkód przetransportować je do watahy. Cała akcja poszła sprawnie i gładko, przez co zaczęliśmy mieć nadzieję, że z drugim mniej ważnym drzewkiem lepiej sobie poradzimy. Niestety podczas srogi powrotnej nasz niereformowalny bard ponownie zaczął katować świąteczną piosenkę. Kiedy dotarł do słów: All I want for Christmas is you, nie wytrzymaliśmy jego wokalu. Związaliśmy basiora dokładnie, zwracając szczególną uwagę na najgłośniejszy organ jego ciała zwany pyskiem, po czym przewiesiliśmy go niczym worek na pniu drzewa i transportowaliśmy w ciszy w kierunku watahy.
Niespełnionego piosenkarza uwolniliśmy dopiero przed wejściem do izby głównej. Ledwo to zrobiliśmy a nasze uszy zostały zaatakowane niezdarnie śpiewnymi słowami piosenki Jingle Bells. Nie wierzyłem że wilk jest w stanie tak długo zdzierać gardło i mieć przy tym tyle radości. Moi towarzysze z kolei prawdopodobnie marzyli o tym aby lokalny odpowiednik Kakofonixa w końcu stracił głos i dał im święty spokój. Wnieśliśmy więc choinkę do Izby, nie chcąc tracić więcej czasu a niewyżyty artysta Nibo od razu zaprosił do zabawy w ubieranie choinki wszystkie szczeniaki. Młodziki okazały się o wiele bardziej kompetentne w tejże kwestii niżeli pieśniarz, który sam z siebie zrobił drugą choinkę.
-No Panowie, choinka zapiera dech w piersiach!- ekscytowała się alfa.
-Jeszcze nie! Jeszcze Gwiazda na czubek!- zakrzyknął Nibo, niezgrabnie szukając możliwości zamontowania najważniejszej ozdoby.
Odwróciliśmy się wraz z Theor`em i Levithanem w celu przytaszczenia kolejnego drzewka na plac główny kiedy usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Zerknąłem przez ramię w kierunku Nibo, który źle obliczył trajektorię lotu i utknął w połowie choinki tak, iż tylko wystawał z niej jego tyłek i machający nerwowo ogon.
-Nie dość, że przynieśliśmy choinkę, to jeszcze z wbudowaną pozytywką.- zaśmiał się Theor.- Szkoda, że bez wyłącznika i z wiecznie pełnym akumulatorem.
Drugą choinkę przynieśliśmy już we troje, pozostawiając barda w drzewku, gdzie jego miejsce.


*Nie miałem na celu obrazić żadnego wilka tak więc, traktujmy tę przygodę jako żart i rozgrzewkę przed prawdziwymi świętami xd Pozdrawiam!

czwartek, 29 listopada 2018

Od Sitri'ego c.d.Levithana

Rozciągnąłem zdrętwiałe mięśnie gdy basior postanowił sobie uciąć krótką drzemkę. Spędziliśmy cały dzień nad Jeziorem Trzeciej nocy, plotkując o różnych błahostkach, byleby odreagować przygnębiającą aurę. Mimo iż Levithan żywił melancholijne podejście do świata, powoli zaczynał się uśmiechać i reagować bardziej pozytywnie na bodźce zewnętrzne. Chociaż z drugiej strony, mógł dobrze udawać... Mimo to szczerze wierzyłem, że szybko wyjdzie na prostą. Położyłem łeb na wyprostowanych przed sobą łapach. Mieliśmy szczęście, gdyż tej nocy raczył nas odwiedzić Księżyc w pełni. Bezchmurne niebo delikatnie a za razem w całej okazałości eksponowało srebrną poświatę, zdobiąc wszechobecną ciemność setkami gwiazd. Stuliłem uszy wzdychając cicho. Nie raz marzyłem o tym, by wznieść się w powietrze i zostać tam na wieki, zostawiwszy przeszłość raz na zawsze na Ziemi aby móc dotknąć srebrzystej tarczy i na nowo poczuć opuszkami chłód Leraje*! Żałowałem, że położyłem swą dumę na szalę, w zamian za coś, co było nieosiągalne. Takim sposobem straciłem Leraje i to, czego tak namiętnie wciąż szukałem. Zerknąłem na towarzysza, któremu udało się przejść z płytkiej drzemki do silnych objęć Morfeusza. Wciąż nie rozumiałem jak wilk mógł mieć tak podobne oczy do Księcia! Pamiętam do dziś, jak ćwiczyliśmy szermierkę na dziedzińcu. Mimo iż był nieco starszy, nie potrafił dobrze wyczuć swego miecza, notorycznie narażając się na cios z prawej strony, przez co ciągle zarzucałem mu brak skupienia. Ćwiczyliśmy nocami w towarzystwie Księżyca, który był jedynym świadkiem tego tańca. To właśnie on rozbłyskał w naszych klingach dając nam do zrozumienia, że to co może być nieosiągalne wcale takie nie musi być. Mimo tego, iż był tak daleko od nas, notorycznie nas odwiedzał i dopingował abyśmy dążyli do celu za głosem serca.
-Nie idź tam...- sapnął towarzysz wyrywając mnie ze wspomnień. -Nie możesz...
Wilk zrobił się wyraźnie niespokojny, jakby nękany koszmarem. W pierwszej chwili chciałem go obudzić ale na szczęście mara dała mu spokój, dzięki czemu odprężył się, śpiąc dalej. Niestety po kilku minutach wytwór wyobraźni na nowo zaczął go męczyć, więc chcąc nie chcąc, musiałem zrobić to o czym myślałem wcześniej. Wstałem, po czym powoli podszedłem do towarzysza aby trącić go łapą w bok. Niestety nie był to dobry pomysł o czym przekonałem się dopiero po chwili. Zdezorientowany wilk wrzasnął po czym jakimś cudem wyłamał, po czym cisnął we mnie pniem drzewa, na którym to właśnie wisiała tabliczka z nazwą lokacji! Odruchowo użyłem efektu zbroi, przez co poleciałem wraz z drzewem paręnaście metrów do tyłu. Cała akcja trwała niespełna sekundę a ja utknąłem pod kłodą, zdając sobie sprawę, że niestety ale mój refleks okazał się zbyt wolny i solidnie uszkodziłem tylną łapę. Na moje nieszczęście, zaklinowała się pod drzewem, przez co z bólu nieomal niecenzuralnie wrzasnąłem. Dodatkowo gałęzie skutecznie przyszpiliły mnie do gleby. Zacisnąłem szczęki, przygryzając jednocześnie język do krwi, przez co szkarłatna struga pomknęła czym prędzej z mego pyska aby skryć się w ciemnej ziemi. Dopiero po kilku minutach usłyszałem zdenerwowany głos Levithana, który najwyraźniej sądził iż właśnie witam się z przodkami.
-Wyciągnij mnie...- sapnąłem ochryple z bólu.
-Żyjesz?!- wrzasnął podbiegając do kłody.- Jak to zrobiłeś?!
-Tak samo jak tym we mnie rzuciłeś!- warknąłem trzęsąc się. Kłoda była okropnie ciężka a ból łapy nie pozwalał mi się dobrze skupić przez co efekt zbroi malał a drzewo powoli przygniatało mnie coraz bardziej. -Pospiesz się!
-Choler*, przepraszam muszę się skupić. Szlak by to!- warknął przerażony, patrząc na mnie spanikowany.
-Będzie dobrze...- mruknąłem nie do końca sam przekonany co do swych słów.- Odetchnij.
-Nigdy nie przemieszczałem tak dużego obiektu i to na dodatek pod taką presją!- krzyknął łamiącym się głosem.- Sitri przepraszam... To moja wina. Gdybym tylko...
-Spokojnie. -przerwałem mu.- Unieś ją chociaż trochę, abym mógł wyciągnąć nogę. Wierzę w Ciebie.
Wilk patrzył na mnie przerażony a ja czułem, że z każdą minutą jest coraz gorzej. Krew z rozciętego języka pozostawiała znajomy metaliczny posmak w ustach a oddech zamierał mi w piersi. W ciągu tak krótkiej chwili doznałem urazu łapy i prawdopodobnie żeber, które na wskutek wymuszonej pozycji dodatkowo naciskały na płuca. Uniosłem łeb zerkając na basiora, który najwyraźniej toczył walkę sam ze sobą. Wyglądał jakby patrzył na coś kompletnie innego, gorszego, bardziej przerażającego niż rzeczywistość. Chciałem się odezwać ale zamiast jakichkolwiek słów wydałem jedynie z siebie cichy, zdławiony jęk bólu. To wystarczyło aby Levithan gwałtownie otrząsnął się i spróbował ponownie mi pomóc. Tym razem uniósł na tyle kłodę, że zdołałem się spod niej wyślizgnąć ale na ucieczkę zabrakło mi sił. Zamknąłem oczy padając na ziemię po czym usłyszałem trzask opadających gałęzi, które pękały w nowych miejscach. Nie czując na sobie ciężaru uchyliłem ostrożnie powiekę. Wilk zdołał nie tylko unieść kłodę ale także przesunąć ją nieco bardziej na wschód, przez co leżałem bezpiecznie między ciężkimi gałęziami. Następnie przecisnął się między nimi, chwycił mnie delikatnie za futro jak szczeniaka i delikatnie wyciągnął spomiędzy gałęzi.
-Sitri? Słyszysz mnie? - wypytywał krążąc nade mną, jednakże nie miałem sił aby cokolwiek odpowiedzieć.- Zabiorę Cię do watahy, muszą koniecznie Cię opatrzyć!
Basior chciał mnie podnieść z ziemi ale to jedynie przyprawiło mnie o kolejną falę bólu. Widząc, że nie jest za ciekawie zaczął rozglądać się nerwowo na boki. Patrzyłem na niego spod lekko przymkniętych powiek, powoli przestając logicznie myśleć. Adrenalina krążąca jeszcze kilka minut temu w moich żyłach, ograniczała doznania bólu, które teraz powróciły ze zdwojoną siłą. Byłem niemalże pewien że połamałem żebra ale nie miałem pojęcia, że w rzeczywistości mogło być o wiele gorzej. Wilk zdawał się myśleć podobnie a przynajmniej taką miał minę. W jego malachitowych oczach malował się strach, przygnębienie albo ... troska?
-To nic...- mruknąłem chcąc dodać mu chociaż nieco otuchy. Sam nie do końca wiedział bym jak pomóc drugiemu wilkowi będącemu aktualnie na moim miejscu, nie każdy jest przecież medykiem. Niestety te dwa słowa kosztowały mnie trochę za dużo, przez co złapał mnie kaszel, w skutek którego jedynie zwinąłem się z jękiem z bólu. Młodzieniec stulił uszy na kilka sekund. Mimo bólu nie chciałem aby się obwiniał, sam nieraz nękany koszmarem potrafiłem poczęstować kogoś prądem. Teraz jednak czułem się niebywale zmęczony a niska temperatura nie działała na niekorzyść. -Odpocznijmy....
Wilk skinął głową patrząc na mnie czujnie. Delikatnie zadrżałem czując na sobie powiew zimnego wiatru. Zmęczony organizm sam zaczął walczyć z bólem w znany sobie jedyny sposób, pozbawiając mnie przytomności.

*Leraje- miecz, który niegdyś należał do Sitriego, wykonany w dużej mierze z Księżycowego meteorytu. Dla Sitriego miecz ten jest dumą rycerską.

Nie szkodzi Levithan, koncepcję nasunąłeś niezmiernie ciekawą, która bardzo mnie uszczęśliwiła :3 Dokończysz?

wtorek, 27 listopada 2018

Od Levithana c.d.Sitri'ego

Towarzysz noszący imię Sitri wydawał mi się być dość miły. W końcu nie każdy wilk zdobywa dla Ciebie pożywienie, ba, a nawet martwi się o Ciebie. A może to powinno być na odwrót... cóż, jednakże coś mnie delikatnie niepokoiło w zachowaniu samca, lecz nie do końca pojmowałem co. Momentami wręcz wydawało mi się, że coś nie tyle co Jego samego gnębiło w myślach, a wręcz zamurowywało basiora na ułamki sekundy. Idąc pół kroku przed towarzyszem, co chwilę zerkałem na niego. Ten zaś bacznie mnie obserwował. Przyznam, że Sitri zaczął mnie sobą zaciekawiać. W Jego postępowaniu było kilka tajemnic, które - o dziwo - chciałem rozwiązać. Przełknąłem ślinę pomyślawszy o Riley. Była i nagle.. nie ma..
- Dokąd zmierzamy? - te słowa wyrwały mnie z myśli niczym najgłośniejszy alarm o poranku wyrywa z błogiego snu. Zająknąłem się, próbując dobrać słowa.
- Otóż.. w zasadzie to z wszystkich terenów watahy, tylko jednego nie znam. Myślę, że możemy tam się udać, zwłaszcza, że to właśnie w tę stronę. - powiedziałem odwróciwszy wzrok.
- Dużo myślisz, wiesz? - uśmiechnął się delikatnie.
- Fakt. Wybacz mi proszę, że myślami odbiegłem do całkiem innego świata. - westchnąłem na te słowa, po czym wzrokiem zawędrowałem ponownie na basiora.
- Innego? Jakiego? - przyspieszył kroku.
- A widzisz.. sam nie wiem. Chyba przeszłego, niedokonanego. - wbrew sobie poczułem jak delikatnie się uśmiecham.

Na miejsce, które dotychczas pozostawało szarą pustką w mej głowie, dotarliśmy dość sprawnie. Piękne, ogromne jezioro, na wschód od Głównej Osady. Totalne odludzie, jezioro w środku lasu... lecz jakie urokliwe, zwłaszcza jesienią.
- Piękne. - odparłem siadając.
- Racja. To Jezioro Trzeciej Nocy? - zapytał Sitri przysiadając obok.
- Tak. - przygryzłem język. - Wiesz może dlaczego ma taką nazwę?
- Szczerze? Nie - rozejrzał się. Na pniu po prawej stronie widniała wyryta nazwa jeziora, co świadczy o tym, że ktoś przed Jung tutaj był i to nie alfa wymyśliła taką zagadkową nazwę. Interesujące..
Miejsce w którym przesiadywaliśmy napawało me oczy swym pięknem, a spokój korzystnie wpływał na zachwianą równowagę w umyśle, jak i sercu. Spojrzawszy w niebo zdałem sobie sprawę, że do Głównej Osady przed nocą nie wrócimy. Biorąc pod uwagę fakt, że nie szczególnie spieszyło nam się na powrót, było wręcz oczywiste, że do Osady wrócimy dopiero kolejnego dnia, nad ranem.


< Sitri? Wybacz, że takie słabe, ale walczę ze snem :/ >

Od Katany c.d. Theor'a

Co prawda wiadomość o tym, że alfa organizuje ucztę, dotarła do mnie dość późno, lecz mimo to postanowiłam się wybrać. Księżyc wzeszedł na bezchmurnym niebie, a cała wataha zebrała się przy kolacji. Szczenięta dokazywały, w powietrzu unosiła się delikatna woń wina, a moja drobna sylwetka przemierzała cicho za plecami innych towarzyszów. Czułam się lekko nieswojo, ponieważ mówiąc wprost - o wielu wilkach jedynie ze słyszenia wiedziałam. Minusy samotniczego życia. Albowiem, w pewnej chwili poczuwszy czyjś wzrok na sobie, przystanęłam. Obróciwszy delikatnie głowę, dostrzegłam zbliżającego się w mą stronę Theor'a. Chwilę pobłądziłam wzrokiem po swych bokach, lecz nie znalazłam nikogo, do kogo mógłby basior zmierzać - a więc pozostałam ja.
Theor jest jednym z nielicznych wilków z watahy, z którymi w ogóle zamieniłam chociaż kilka słów. Ba, Theor jest jednym z tych, którzy są tutaj najdłużej, a sama ja byłam przy mości pana dołączeniu do naszych szeregów.
- Witaj Katano, ostatnio się nie widywaliśmy. - przywitał z lekkim uśmiechem.
- Witaj, to prawda. - odwzajemniłam uśmiech. Szczerze powiedziawszy, poczułam ulgę, że ktoś kogo znam jest w tej chwili obok i rozmawia właśnie ze mną. - Piękna noc.
- Fakt... - rozejrzał się. - Co Ty taka oddalona od wszystkich? Nie chciałaś posiedzieć wśród nowych (i starszych) członków watahy, bliżej ognia?
- Coś nie bardzo właśnie. Wolałam pobyć w dystansie. - uciekłam wzrokiem, wciąż z lekkim uśmiechem. - Jak tam życie mija, Theor'ze?

< Theor? c: >

poniedziałek, 26 listopada 2018

Od Sagitty - Quest Świąteczny #1

Wreszcie spadł puszysty, biały i… zimny śnieżek. Ale super! Mimo że to moja pierwsza zima, (a przynajmniej pierwsza, którą będę pamiętać) już mi się ona podoba. Szczególnie w lesie jest bardzo przyjemnie, chociaż mróz trochę szczypie w nos. Wracam od Katany, która uczy mnie strzelania. To bardzo fajne zajęcia wymaga jednak dużo wytrwałości. Podobno, jeśli ty opuścisz łucznictwo na jeden dzień, łucznictwo opuści ciebie na dziesięć dni*.
Nagle czuje na pysku śniegu! Dużo, dużo śniegu! Otrzepuje się i spoglądam w kierunku, z którego dochodzi mnie znajomy śmiech. Volans stał, raczej lewitował za olbrzymią sosną i śmiał się, jakby zaraz miał pęknąć. Biorę uspokajający oddech, a mój wzrok zatrzymuje się na gałęzi, pod którą znajduje się mój bart. W tę grę może grać dwóch, Vol. Naciągam łuk, wiszący mi do tej pory na plecach i posyłam strzałę w upatrzoną wcześniej gałąź. Volans zdaje się tego nie zauważać, bo nadal rechocze. Przestaje dopiero wtedy, gdy hałda śniegu zsypuje mu się na głowę. Jednak po chwili wygrzebuje się i znowu rzuca we mnie śniegiem, tym razem jednak udaje mi się skryć za drzewem i to w nie uderza kulka. W tej chwili słyszę głos mojego drugiego brata i naszej mamy dochodzący gdzieś w mojej lewej strony. Nie wiele myśląc, to w tamtą stronę rzucam śnieżkę i niemal w tej samej chwili można usłyszeć warknięcie Fornaxa. Wtedy zaczynam się śmiać. Niestety zapominam o nieprzyjacielu z tyłu i kulka śniegu ląduje za moim uchem. Prycham, ale nie mam czasu na kontratak, bo z lewej dochodzi zmasowany atak. Najwidoczniej mama i For połączyli siły. W tej sytuacji pozostaje mi tylko jedno:
- Vol, co powiesz na sojusz?
- Ty i ja przeciwko mamie i Forowi? Brzmi nieźle — Mój bart wyszczerza się do mnie i przekrada się do miejsca, w którym stoję. Tak oto rozpoczyna się największa bitwa na śnieżki w moim dotychczasowym życiu, która kończy się remisem, dopiero po jakiejś półtorej godzinie, gdy już nikt nie może zobaczyć więcej niż czubek własnego nosa. To ustala mama, ponieważ „jest już ciemno i trzeba iść spać” Do domu wracamy zmarznięci, zmęczeni, ale szczęśliwi.

*Przysłowie dawnych łuczników tureckich; http://www.lucznictwokonne.pl/traktat/rozdzialy/150_cwiczenia/exercises.html

Od Lupo c.d. Teneko

*MOGĄ WYSTĄPIĆ DZIWNE I BRUTALNE SCENY! TYLKO NIE ZRAŻAĆ SIĘ DO LUPA*

Po całej akcji w zamku. Mały gryfek pyskaty nas zostawił.
- Nieźle to załatwiłaś. - pochwaliłem ja.
- To nic takiego. Bywałam gorsza swoimi czasy. - wzruszyła ramionami.
- Masz jakiś pomysł? - zapytałem. Ja miałem już parę,
- Możemy je zagonić gdzieś. Mam moc ognia, może się "przestraszą" i jakoś je potem załatwimy? Na przykład eeem-zaczęła się rozglądać jakby. - Może jakimiś zaklęciami? Znasz jakieś? Może też jakieś mikstury...? O ile masz z czego zrobić. - Czekała co odpowiem.
-Mikstur znam multum. Ale zabrali mi plecak z eksperymentami i ziołami. Mam tylko sztylet. - odparłem zirytowany. Według mnie całe to plemię to nie kulturalne osobniki. Biją nam i każą nam coś zrobić + kradną. Irytujące.
-Nie masz jakichś mocy? - zapytała zdziwiona.
-Moje moce raczej się nie przydadzą... - rzekłem patrząc na ziemie.
-Czemu? - zapytała ciekawsko patrząc na mnie swoimi dwu kolorowymi ślepiami.
-Mam moce cienia-powiedziałem oschle. Ona zdziwiona i zdenerwowana spojrzała na mnie. Moc cienia ponoć niesie same złe rzeczy-zgubę śmierć pesymizm. Każdy z tą mocą to morderca. Bezuczuciowy, Nie okazuje uczuć. Ja nigdy ich nie ukazywałem. Co może być dla innych niepokojące. Wilczyca zaczęła nerwowo machać ogonem. Wiedziałem, że się boi. Rozumiałem ją w pełni. Chaos i ciemność to niebezpieczne umiejętności.
- E-em n-no ten... - powiedziała zdenerwowana. - może coś wymyślisz... - powiedziała.
-Wiem co może zadziałać. - powiedziałem. Wyciągnąłem sztylet i przeciąłem się delikatnie. Czerwona krew strumykiem zleciała na kamień. Napisałem z niej. "Przyjdź mi pomóż bracie." - zrobiłem znak nad napisem. I drugi. Klasnąłem w łapy.
-Blodieno-powiedziałem. Krew stała się czarna.
- Teraz czekamy-powiedziałem ochrypłym głosem. Zdjąłem szalik i owinąłem nim ranę.
Patrzyłem na wilczycę. Czekając na moich znajomych. Niezręczna cisza. Po chwili zobaczyłem smugę. ...
-Siemaneczko... -usłyszałem głos. Po chwili zobaczyłem Merry. Teneko wystraszyła się po raz drugi tego dnia.
-... Ona to problem? Zara ją załatwię... -powiedziała i chciała skoczyć.
-Nie, bo dostaniesz.- warknąłem. -Teneko poznaj Merry-powiedziałem - Merry bądź miła dla niej albo specjalnie się zabije, aby ukręcić ci łeb w zaświatach. - wywarczałem na nią. Po chwili usłyszałem trzask. Zobaczyłem Nicolasa. Podbiegłem do niego.
- Aloha-powiedział. - Bonjour elle-loup*- powiedział do wilczycy. - W czym problem Shadow? - zapytał mnie.
Jak by to ładnie wytłumaczyć... - udawałem, że myślę. - jakieś stwory nas porwały, bo mają problemy a my musimy je rozwiąć. - rzekłem. - I wiem jak. Wy też wiecie.- rzekłem tajemniczo. - Nie zrobimy tego-Nicolas strzepnął ogonem. A Merry kiwnęła głową. Popatrzyłem na niego zmrużonymi oczami i wystawiłem pazury. ...No dobra... Warknęła Merry. Usiadłem a Merry i Nicolas wzięli moją krew (Odwinęli szalik) i zrobili mi linie pod łapami. Usiedli mi po bokach. Księżyc wyszedł za chmur. I padł na mnie światłem. Po chwili straciłem kontakt ze światem. Szedłem w czarnej pustce. Po chwili zobaczyłem czerwonego wilka. Podbiegłem do niego i przytuliłem.
- Oh Lupo Mój synku. Podrosłeś mi - uśmiechnęła się.Tak to była moja matka. Z moich oczu pociekły łzy. - Demony nie płaczą-rzekła chłodno. Opanowałem się. - Wiesz, że ten rytuał jest nie bezpieczny? - kiwnąłem głową. To był rytuał 'Czarnej Krwi" jak wspominałem jestem demonem. Więc ten rytuał pozwala mi uwolnić swoją krwiożercza stronę. Przydaje się on aby oczyścić umysł. Więc muszę go czasami stosować aby być opanowanym i takie tam. Stosuje go tak raz na 3 miesiące. Złą rzeczą w tym było to że traciłem nad sobą panowanie. Za trochę będę sobą. Jeszcze trochę.
PERSPEKTYWA MERRY (Jest potrzebna : 3)
...Cofnij się... Wywarczała m cicho do wilczycy. Eght. Ona się tylko patrzyła zamiast uciekać. Wsumie szanuje za odwagę. Lupo od razu skoczył przed siebie. Czyli tam, gdzie były te stwory.
-C-co mu się stało? - zapytała Szaro żółta.
-No bo widzisz. Lupo, jest pół demonem. Ale spokojnie nie zrobi ci krzywdy. Czasami MA taki Rytuał aby dać upust emocją i takie tam. - spojrzałam na Nicolasa. - Tylko proszę nie zrażaj się do niego. On by cię nie skrzywdził. Wiem to. - powiedziałam szczerze oraz zerknęłam na nią.

NecroticHybrid [commish] by TheShadowedGrim.deviantart.com on @DeviantArtLupo jako demon.


<Teneko, jaka będzie twa reakcja?>

sobota, 24 listopada 2018

Od Volansa

Był ciepły jesienny wieczór, gdy postanowiłem przejść się na spacer. Mama pozwoliła mi iść, ponieważ jeszcze dużo wilków kręciło się po Osadzie, nie było również mojego rodzeństwa, co akurat w przypadku mojego brata nie było niczym nowym, bo on zawsze się gdzieś szlaja. Jednak nieobecność mojej siostry była dość niezwykła. Zwykle razem wędrowaliśmy i bawiliśmy się wspólne, teraz jednak sama gdzieś poszła. Pewnie do Katany, która uczyła ją łucznictwa. Cóż, jak to mówią, nomen omen*.
Gdy znalazłem się po drugiej stronie jaskiń, usiadłem na leżącym tam głazie i obserwowałem latające mi nad głową ptaki. Chciałbym kiedyś latać jak one!
Usłyszałem wołającą mnie mamę, więc pewnie Saga i For już wrócili. Zamiast jednak zeskoczyć, postanowiłem wyobrazić sobie, że jednak umiem latać i pójść aż do końca kamienia z zamkniętymi oczami. Po kilku krokach jednak nie czułem już zimnej powierzchni skalnej ani trawiastego gruntu. Spojrzałem w dół, okazało się, że znajduje się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią! Byłem tak zaskoczony, że przestałem się koncentrować i spadłem. Otrzepałem się jednak i pobiegłem do wołającej mnie mamy, aby opowiedzieć jej, co mi się przydarzyło.

Od Theor'a

Gdy Absolem przekazał mi wiadomość o uczcie, na początku w ogóle nie chciałem iść. Mokro, zimno a na dodatek coś łupała mi w stawach. Chyba już się stary robię, ech. Potem jednak uzmysłowiłem sobie, że za bardzo alienuje się od watahy, a nie po to do niej dołączyłem, aby teraz spędzać czas samotnie. Wzdychając, podniosłem się i powolnym krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia i po chwili byłem już na zewnątrz mojej jaskini. Trzeba przyznać, że była to piękna, choć zimna noc. Gwiazdy na niebie migotały milionem roztrzaskanych kawałków diamentów, układających się w znane wszystkim konstelacje: Wielką i Małą Niedźwiedzicę, Perseusz czy Trójkąt, a także mniej znany Gwiazdozbiór Jaszczurki*, Strzały* czy Pieca*, tylko Latającej Ryby* znaleźć nie można było. Za to księżyc, drogowskaz i przewodniki, zmierzających do domu, widoczny był w całej swej bladej okazałości. Blask ogniska dodawał otuchy, a cienie powstałe przez ogień i Lunę** nie wydawały się złowrogie, wręcz przeciwnie zapraszały do beztroskich zabaw. Najszybciej szczenięta dały się przekonać bezcielesnym towarzyszom harców i już po chwili rozpoczęły gonitwę. Lekki uśmiech wpłynął na moje wargi.
- Widzę, że jednak się zjawiłeś — przy uchu usłyszałem głos Alfy — Cieszy mnie to. Ostatnio bardzo się izolowałeś. Wina?
- Dziękuje Jung, z miłą chęcią się napije — powiedziałem, odbierając od wadery kieliszek czerwonego trunku bogów. Przez chwilę staliśmy w zupełnej ciszy, popijając pół wytrawny trunek, dopóki nie mignęła w oddali mi biała sylwetka Katany.
- Wybacz mi, lecz muszę z kimś porozmawiać — kiwnąłem głową Alfie na pożegnanie i ruszyłem w kierunku, w którym zniknęła śnieżna wilczyca.
- Katana?- zawołałem cicho, gdy wsunąłem się gęstwinę otaczającą Osadę Główną.


<Katana? Jakiś inny ktoś?>

* imiona Lacerty i jej szczeniąt tj. (w kolejności wymienionej powyżej) Sagitty, Fornaxa i Volansa [taki easter egg ;)]
** Rzymska bogini księżyca, postać z bajki “Duży niebieski dom”, a także księżyc po hiszpańsku

piątek, 23 listopada 2018

Od Lacerty c.d.Absolema

Absolem przepraszam, że musiałeś czekać miesiąc, przesemerfiłam to i należy mi się kop aż na księżyc. Przepraszam. Mam nadzieję, że nie jesteś zły za treść tego opowiadania.

Spojrzałam na wilka i uznałam, że właściwie czemu nie?
- Nie mam nic przeciwko. Widzimy się na pustkowiu? - zapytałam, na co wilk skinął głową, po czym udał się pędem w kierunku Osady Głównej, ja zaś ruszyła zaraz za nim, aby znaleźć moje szczeniaki. Uznałam, że powinny zacząć spędzać czas z innymi, wilkami, aby potem nie umiały się zachować w towarzystwie i watasze.
Znalazłam je jednak bawiące się ze szczeniętami Teneko.
- Volans, Sagitta, Fornax — Zawołałam, a cała piątka odwróciła się w moją stronę - Absolem zaprosił nas na podwieczorek. Widzę jednak, że spotkaliście nowych kolegów, Oriabi, Elver witajcie. Czy więc wszyscy chcecie pójść, czy wolicie się razem pobawić w czasie gdy ja będę na podwieczorku Absolema?
Szczenięta spojrzały na siebie i zgodnym chórem odpowiedziały, że wolą się bawić. Pożegnałam się więc przestrzegając szczeniaki aby nie oddalały się zbytnio od Osady, a gdybym nie wróciła do zmierzchu, poszły do jaskini i nie wychodziły z niej aż do mojego powrotu lub wschodu słońca. Szczenięta przytaknęły i znów rozpoczęły gonitwę. Ja zaś pobiegłam na pustkowie, ponieważ powoli dochodziła 18, a nie chciałam się spóźnić.
Gdy dotarłam na pustkowie, okazało się, Absolem wraz ze swoim kotem i różowym jednorożcem, a także fenkiem, już na mnie czekają.
- O witaj Lacerto — przywitał się tym razem nie po francusku.- Jesteś w samą porę, woda właśnie się zagotowała. Czy chcesz herbatkę z cukrem, czy bez? Sam preferuję bez, ponieważ cukier zabija smak napoju, ale ty może wolisz słodszą wersję?- zapytał.
- Wolę bez, dziękuję- powiedziałam, siadając przy stoliku z obrusem w różowo-zieloną kratę, i odbierając od basiora filiżankę brązowawego napoju, który jednak nie pachniał jak herbata. Jeszcze raz powąchałam herbatę, która nadal nie pachniała herbatą i upiłam małego łyka, ponieważ mój gospodarz, zdążył już opróżnić jedną filiżankę i właśnie przystępował do nalania sobie kolejnej, przegryzając ciastkiem z fioletowym lukrem. Smak jednak również nie był herbaciany. Postanowiłam zapytać o to basiora, lekceważąc przy tym wszystkie znane mi zasady dobrego wychowania. Słyszałam jednak o królikach, biorący udział w przyjęciach wilka i chciałam się upewnić, że na pewno basior nie pomylił herbaty z trującym ligustrem*.
- Absolem? Czy masz może jeszcze tę liście tej... mmm... herbaty?- Zapytałam basiora, zdając sobie sprawę, że nie tylko ja jeszcze nie ruszyłam napoju. Pełne filiżanki mieli również pozostali goście.
- Tak, oczywiście Lacerto? Nie smakuje?- zapytał z obawą, że tak mogłoby tak być.
- Och, po prostu chodzi o to, że ta herbatka ma zupełnie inny smak niż ten, do którego jestem przyzwyczajona i chciałabym zobaczyć jej liście. Mogę?
- Tak, ależ oczywiście, oto one — mówiąc to, szukał czegoś w saszetce zawieszonej na szyi i po chwili pokazał mi liście.

<Absolem?>

* Ligustr pospolity - wg.wikipedii Dla ludzi trujące są liście i owoce ligustru,. Substancja toksyczna działa silnie drażniąco na błony śluzowe i ma depresyjne działanie ogólnoustrojowe. Objawy zatrucia występują bardzo szybko od spożycia.Są nimi nudności i bóle brzucha (brzuch wrażliwy na ucisk), kolka i silne wzdęcia, obfite wymioty i silna, wodnista biegunka. W przypadku stwierdzenia zatrucia należy czym prędzej spowodować wymioty i zapewnić opiekę lekarską. W postępowaniu lekarskim wykonuje się płukanie żołądka z węglem aktywnym oraz utrzymuje prawidłowy bilans płynów, uzupełniając elektrolity. W przypadku spadku ciśnienia tętniczego i zapaści krążeniowej podaje się aminy – dopaminę lub noradrenalinę. [https://pl.wikipedia.org/wiki/Ligustr_pospolity]I tak wiem, że liście Ligustru nie są podobne do liści herbaty, ale na potrzeby tego opowiadania zmrużmy wszyscy oczy i uznajmy, że tak troszeczkę, troszenieczkę jednak są, proszę.

Od Fornax'a c.d.Elvera

Rano mama poszła na polowanie, przedtem przestrzegając, abyśmy się nie oddalali od jaskiń. Mimo że tereny watahy patrolowane są przez dorosłe wilki, a szansa na jakiegoś nieprzyjaciela nie jest duża, to żyjące w górskich lasach niedźwiedzie nie są zbyt przychylne dla żadnego wilka, a tym bardziej dla szczenięcia.
Oczywiście nie obyło się bez sprzeczki między mną a Volansem, o to, co będziemy robić, ja byłem za samotnym przejściem się nad wodospad, mój brat zaś chciał, abyśmy w trójkę bawili się na brzegu morza w syreny. Jego pomysł był na tyle nieprzemyślany, że zapomniał o braku umiejętności pływania przez którekolwiek z nas. Gdy wytknąłem mu ten ewidentny brak logiki w jego planie, powiedział, że się nie znam i że jestem głupi i że przecież syreny mogą żyć na lądzie. Słysząc to, zapytałem, po co syreną są w takim razie ogony, Volans jak zacięta płyta dalej o tym, że jestem głupi i że się nie znam. Pff, no chyba on.
Saga słysząc naszą sprzeczkę, uznała, że chłopcy to jakiś inny gatunek i powinni być trzymani w zoo, bo są głupi, niedane mi było odpowiedzieć, bo dotknęła mojego boku, krzycząc: Berek! Taki sposób zakończenia dyskusji jest niesprawiedliwy! Bo co możesz zrobić, gdy ktoś mianuje Cię berkiem oprócz oddania berka komuś innemu i ten oto sposób sprawia, że każda dyskusja nawet ta najważniejsza jak to czy fajniejszy jest zielony, czy niebieski albo o tym, dokąd tupta nocą jeż*, zostaje brutalnie przerwana, bo w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze.
Tak więc gdy właśnie oddałem berka mojemu bratu, a ten chciał go dać Sadze**, wyczuliśmy zapach obcych, których po chwili mogliśmy też zobaczyć. Owymi obcymi okazała się dwójka szczeniąt, najprawdopodobniej w naszym wieku. Chłopiec był cały czarny z czerwonymi skarpetkami i takim samym końcem ogona, ponadto na szyi miał czerwony księżyc z gwiazdką, Dziewczynka zaś cała biała z niebieskimi skarpetkami na przednich łapach i końcem ogona również koloru niebieskiego i takim samym znakiem na szyi jak jej brat tylko koloru niebieskiego. Biała waderka (Oriabi, jak się okazało) zapytała, czy ona i jej brat - Elver, mogą się z nami pobawić. Żadne z nas nie miało nic przeciwko, zwłaszcza Volans, który zachowywał się tak, jakby pierwszy raz widział dziewczynę, co akurat może być prawdą, bo jak do tej pory, nie mieliśmy kontaktu z innymi wilkami (i wilczycami) w naszym wieku.
Mieliśmy problem, w co będziemy się bawić i Vol znów zaproponował swój idiotyczny pomysł, ku mojemu zgorszeni dwa nowoprzybyłe szczeniaki były nim zachwycone. Z powodu mojego dość gwałtownego protestu, Sagitta urządziła głosowanie, w którym przegłosowano mnie 4:1 (wrr!). Gdy w końcu biegliśmy na Zachodnią Plażę, mój głupi brat tak bardzo chciał się popisać przed Oriabi, że próbował galopować*** tyłem! Skończyło się to na tym, że wpadł do błotnistej kałuży, a my wszyscy (po zobaczeniu, że żyje i nic mu nie jest) zaczęliśmy się z niego śmiać, więc chyba osiągnął cel, bo Oriabi zwróciła na niego uwagę i nawet udało mu się ją rozbawić. Jak dla mnie mógłby się przewrócić jeszcze raz, to może by zmądrzał.

<Oriabi? Elver?>

*”(...)Dokąd tupta nocą jeż (...)”-to fragment czołówki Domowego Przedszkola ( a przynajmniej ja znam go właśnie stamtąd), nie należy on do mnie :(
**Wydaje mi się, że jest to prawidłowa odmiana zdrobnienia Saga (chyba)
*** Skoro galop jest jednym z chodów psa to czemu nie wilka ;)

poniedziałek, 19 listopada 2018

Od Sitri'ego do Levithana

Obudziłem się wcześnie rano, zadowolony z wieczornej uczty. W końcu miałem okazję poznać pozostałych członków watahy osobiście a na dodatek upolowałem wraz z alfą dorodnego niedźwiedzia, przez co każdy wrócił do jaskini z pełnym brzuchem. Uśmiechnąłem się wspominając jak szczeniaki ganiały wokół ogniska, rozsiewając rodzinną aurę, jak przedrzeźniały martwe zwierzę grając w "Kto ma większe kły?" czy też podszczypywały między sobą doskonaląc sztuki walki.
-Życie dziecka jest beztroskie...- mruknąłem ziewając po raz ostatni aby pożegnać symbolicznie sen.
Wstałem, po czym otrzepawszy futro z ewentualnego kurzu, opuściłem swe lokum. Jesienna pogoda nie napawała optymizmem, mimo to czułem tego dnia gigantyczny przypływ energii, która wręcz lekko elektryzowała mi futerko na karku. Ożywiony i pełen entuzjazmu, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu dogodnego miejsca do treningu. Funkcja Wojownika w stadzie wymagała nienagannej kondycji fizycznej, więc zaplanowałem sobie na dzisiaj trening walki aby połączyć przyjemne z pożytecznym. Skierowałem się w bliżej nieokreślonym kierunku aby poszukać jakiegoś żwawego obiektu, z którym mógł bym poćwiczyć prędkość na rozgrzewkę ale jak się później okazało, nic takiego nie mogłem znaleźć. Nie tracąc jednak humoru, pomknąłem przed siebie ile sił w łapach, chcąc zrobić pobieżny rekonesans terenów naszej watahy aby mieć pewność, że nic złowrogiego nie zagnieździło nam się pod nosem. Jako pierwsze miejsce na liście wybrałem wodospad z jednego prostego powodu- były najbliżej, więc mogłem wycisnąć z siebie ile tylko się dało. Prując niczym strzała mijałem kolejne drzewa, z impetem przeskakiwałem większe przeszkody a nawet udało mi się pochwycić w zęby wiszący samotnie listek podczas tego krótkiego lotu. Ach... gdyby tak można wzbić się w powietrze i tam pozostać! Zwolniłem dopiero w pobliżu wodospadu, czując wyraźną woń innego basiora. Przecisnąłem się zgrabnie przez ogołocone krzewy, zerkając ostrożnie na nieznajomego, który nawiasem mówiąc, na pierwszy rzut oka wyglądał na ... chorego?
-Wszystko w porządku?- zapytałem unosząc jedną brew. Dopiero wówczas mój rozmówca raczył otworzyć oczy aby zaprezentować ich malachitową barwę, przez co dawne wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Były takie podobne!- Jak się nazywasz?- dorzuciłem szybko, nie chcąc wyjść na gbura.
-Tak. Jestem Levithan, a Ty? Nie kojarzę Cię.- zapytał od niechcenia, przenosząc wzrok na spadającą wodę.
-Sitri. - odparłem krótko, przysiadając nieopodal basiora aczkolwiek w bezpiecznej odległości. Na dźwięk jego imienia raptownie przypomniałem sobie o wczorajszej rozmowie z Alfą, która bardzo się o niego martwiła. Patrząc na wilka nie dziwiłem jej się.- Dlaczego nie było Cię na uczcie? Marnie wyglądasz, powinieneś zjeść coś treściwego mości Panie.
-Nie jestem głodny. Aż tyle mnie ominęło?- spojrzał na mnie jakby z wyrzutem w głosie, przez co sam nie do końca wiedziałem jak to zinterpretować. Jednak z niezręcznej chwili wyrwał nas sprzeciw brzucha towarzysza, który donośnie domagał się pożywienia.
-Powtarzam, marnie wyglądasz Panie. Zapolujmy na treściwego zwierza, który zapewniam, choć trochę poprawi Ci humor. Każdy członek watahy jest ważny, a moim zadaniem jest dbanie o wasze bezpieczeństwo w razie zagrożenia, nawet tak absurdalnego jak głód. - odparłem wstając.
-Niech Ci będzie...- odburknął wilk, podążając w me ślady.
Skierowaliśmy się w kierunku nieco gęstszych partii lasu. Niestety podczas marszu zauważyłem, że mój towarzysz czuł się prawdopodobnie o wiele gorzej aniżeli wyglądał. Kątem oka widziałem jak jego mięśnie drżą nieznacznie pod wpływem lekkiego chłodu i wysiłku, co oznaczało, iż samiec od dawna nic nie jadł. Nie uważałem się za dobrego psychologa a rozmówca ze mnie raczej marny, jednak mimo to postanowiłem chociaż spróbować zagadnąć wilka aby poczuł się raźniej.
-Za pozwoleniem, mógł bym wiedzieć cóż Pana tak trapi, mości Panie?
-Nic takiego... - odparł wzdychając.
-Jesteś bardzo osłabiony Panie, obawiam się że to jednak coś ważnego.
-Załóżmy, że to niespełniona miłość, która przepadła ... sam nie wiem dokąd.- pochylił łeb, przez co wyglądał na o wiele bardziej załamanego.
Nie miałem pojęcia jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji, a każdy krok w ciszy coraz bardziej ciążył mi na sercu. Szlak! Było mi potwornie szkoda towarzysza, aż sam się zdziwiłem, że w czasie tak długiej podróży nabyłem aż tyle empatii. Z jednej strony czułem, że wilk potrzebuje wsparcia drugiego wilka a z drugiej, nie potrafiłem się zmusić do wydobycia jakichkolwiek dźwięków z własnego gardła. Czyżby to przez te oczy? Były tak łudząco podobne... wręcz identyczne!
-Nie myśl o tym, nie warto.- uśmiechnął się nagle blado.- Jung Cię nasłała?
-Nie mości Panie, patrolowałem teren. - odrzekłem sam nie wiedząc czy dobrze robię.- Jednakże widzę, że podjąłem dziś dobrą decyzję. Nie powinieneś być sam Panie.
-Hm?- zdziwił się- Co masz na myśli?
-Masz rację, Alfa bardzo się o Ciebie martwi Panie. Pozwolisz więc, że upoluję dla Ciebie dorodnego jelenia, po czym odeskortuje Cię do jaskini aby mieć pewność że wszystko w porządku? Bezpieczeństwo watahy jest moim priorytetem.- odrzekłem chowając się za obowiązkami i kodeksem.
-Jesteś dziwny. Skąd pochodzisz? Twoja mowa i wygląd... na pewno nie jesteś stąd.- zmrużył oczy, zerkając na mnie przenikliwie.
-Pochodzę z królestwa Axet, mości Panie.
-Nie znam. To daleko stąd?
-Bardzo daleko. Wiele pasm górskich i równin stąd.- uśmiechnąłem się delikatnie, przypominając sobie jak beznadziejnie szło mi początkowo łapanie kozic wysoko w górach- Ale osiadłem tutaj, mam nadzieję, że na długo.
-Wciąż nie znalazłeś swojego miejsca?- zdziwił się.
-Powiedzmy, mości Panie, iż szukam czegoś co może nie istnieć ale dopóki oddycham a moje serce bije będę tego szukał. Będę szedł przed siebie nawet na ślepo, straciwszy słuch czy węch, ważne abym pokonywał kolejne kilometry, które być może w końcu doprowadzą mnie do celu. A teraz wybacz Panie ale czuję wyśmienitego jelenia dla Ciebie.- urwałem nagle, zbaczając ze ścieżki aby pochwycić wytropionego jelenia. Miałem dziś szczęście, udało mi się upolować dorodną sztukę która wystarczyła dla nas obojga. Posiliwszy się, zaproponowałem iż odprowadzę Levithana do osady głównej, jednak ten stanowczo zaprzeczył po czym zaczął prowadzić mnie w przeciwnym kierunku.

piątek, 16 listopada 2018

Od Teneko do Lupo

- Co robimy? - zapytał basior.
- Ehem wiesz królu... nie mogłeś po prostu zapytać się nas na terenach watahy, czy możemy ci pomóc? Czemu musicie być tacy brutalni? - lekko się oburzyłam.
- Ale... - przerwałam temu dziwnemu stworkowi z koroną na łbie.
- Nie przerywać jak wadera mówi. - warknęłam. - Ja mam dwójkę szczeniaków, o które się martwię. Następnym razem jak chcecie pomocy "bohaterów", to trzeba ładnie zapytać, zanim coś zaczniecie robić. - znowu warknęłam i kontynuowałam zdenerwowana. - Wadery są delikatne, więc nie powinno się nimi tahać po ziemi. A w dodatku co to są za warunki do przeprowadzania rozmowy, jak ten nadęty gryf siedzi, jest wiecznie oburzony na świat i wygląda, jakby zaraz miał nas pobić. Też mogę być zła i chcę lepsze traktowanie. W takim wypadku zaakceptujemy waszą propozycję. - odparłam na ledwo 3 wdechach zdenerwowanym tonem.
Nastała cisza. Nie wiem, czy bardzo ich uraziłam, ale po prostu nerwy mi pękły. Wszystkich najwidoczniej wryło w ścianę. Niestety nie mogłam zachować się inaczej.
- Jakiś problem? - dorzuciłam.
- N-nie. Przystanę na twoje warunki młoda wadero. Jesteś odważna i waleczna. Zauważyłem to w twoim tonie głosu. Przepraszam za to traktowanie, ale nie chciałem, żebyście nam uciekli.
- To dlatego musieliście walnąć mnie w głowę? - zapytał Oblivon.
- Najwidoczniej moi poddani się przestraszyli.
- Musimy wymyśleć plan, żeby ich pokonać... - szepnął do mnie.
- Mhm... - odparłam, lekko się uspokajając. - Wybacz królu za to moje zażalenie, ale żyłka mi pękła. Starałam się być spokoja, ale to już ponad moją granicę.
- Rozumiem. Każdemu może się zdarzyć. - odparł.
- Gdzie znajdziemy te istoty? - zapytał mój kompan.
- Na zachód od zamku. Azim może was tam zaprowadzić.
- Tylko że ja nie posiadam skrzydeł... - powiedziałam po chwili.
- To żaden problem może cię zabrać. - zaproponował.
- Nie dziękuję... żadnego dotykania mnie przez inne istoty niż wilki. - popatrzyłam na gryfa, który znowu się oburzył.
Zabrał mnie Oblivon, pożegnaliśmy się z przywódcą i polecieliśmy za Azimem. Nie trwało to zbyt długo. Przysiedliśmy na pagórek. Gryf odleciał i zostaliśmy sami.
- Nieźle to załatwiłaś. - pochwalił mnie.
- To nic takiego. Bywałam gorsza swoimi czasy. - wzruszyłam ramionami.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał.
- Możemy je zagonić gdzieś. Mam moc ognia, może się "przestraszą" i jakoś je potem załatwimy? Na przykład eeem - zaczęłam się rozglądać. - Może jakimiś zaklęciami? Znasz jakieś? Może też jakieś mikstury...? O ile masz z czego zrobić. - czekałam na jego odpowiedź.

<Jak to rozegramy Lupo?>

Od Elvera

Dzisiaj obudziłem się nawet wcześnie. Powoli wstawałem, aż nagle wskoczyła na mnie siostra.
- Dzień dobry!!! - krzyknęła uradowana i jak zawsze energiczna Oriabi.
- Hejka... - odparłem, ziewając.
- Chodź, się pobawimy! - zaczęła machać ogonem.
- Wolę chyba iść gdzieś pomyśleć... - odparłem.
- No weź! Przecież lubisz ze mną się bawić.
- Hmm no dobra, ale może znajdziemy kogoś do towarzystwa? - zapytałem, przyciągając się.
- Oki! To chodź. - pociągnęła mnie lekko za ucho.
- A wy to gdzie? - stanęła przed nami mama.
- Idziemy poszukać kogoś do zabawy mamo. Nie będziemy za daleko iść, obiecuję! - powiedziała podekscytowana Ori.
- No dobrze..., ja też idę się przejść, może wrócę za niedługo, a wy macie być przed zachodem słońca w domu jasne?
- Dobrze mamo. - odparłem z uśmiechem na pyszczku.
- No to idźcie i upolujcie coś sobie po drodze. - przytuliła nas i zmierzała do lasu. - Papa miłej zabawy.
- Pa. - odrzuciliśmy w tym samym czasie, po czym poszliśmy szukać jedzenia.
Po jakimś czasie zobaczyliśmy króliczą norę i 2 skakające okazy po trawie. Łatwo nam poszło polowanie, bo trochę ćwiczyliśmy z mamą, jak byliśmy mniejsi. Na początku jednak bawiliśmy się sami. Pierwszą zabawą była zabawa w chowanego. Potem goniliśmy się nawzajem ze znalezionymi patykami i gałęziami. W końcu wpadaliśmy w liście i trochę było przy tym śmiechu. Szliśmy dalej i nagle zobaczyliśmy 3 bawiące się szczeniaki chyba w naszym wieku.

- Oooo w końcu ktoś do zabawy! - powiedziała do mnie siostra.
- No to ty zagadaj... - odparłem.
- Okej to chodź. - zaczęła do nich biec.
Podbiegłem do niej i oni odwrócili się w naszą stronę, poprzestając zabawy.
- Hejo chcemy się z wami pobawić! Możemy? - zapytała miło Oriabi.

<Volans, Sagitta lub Fornax? :3>

poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Lupo do Teneko

Zwykły mój typowy dzień. Czyli. Siedzenie w zamkniętym i ciemnym pokoju ze świecącymi butelkami różnych płynów zwanych eliksirami. -Można by rzec, że dostałem +1 do mądrości +1 do kreatywności oraz -2 do kontaktów z innymi. Przez moją chwilę nie uwagi z mojego aktualnie tworzonego eksperymenty zaczął wydzielać się dym-O nie nie nie tylko nie...- przez przypadek sztachnąłem w pośpiechu szklany pojemnik z płynem co za skutkowało zbiciem się go oraz wybuchnięciem i ubrudzeniem całego pokoju ciemnoszarym dymem,
-Wybuchaj.- powierzałem, po czym usłyszałem śmiech towarzyszki.
Anime Wolf Demon | Репутация: 61Merry.

-...hihihi. Myślałam, że nie będę się tobą zajmować ty wyrośnięty szczeniaku.... -Powiedziała śmiejąc się. ... Dobra nie denerwuj się. Idź się umyj a ja posprzątam... poparzyłem na nią jak na idiotkę. ... Co się tak gapisz? Przecież pamiętasz, że znam zaklęcie, dzięki któremu mogę wejść w rzecz... Zmrużyła oczy. A no tak! Podszedłem do szafy ciężko i wyciągnąłem z niego pluszaka wilka. - To dla ciebie-rzekłem. Już po chwili pluszak zaczął się ruszać. ...Ah w końcu ciało... powiedziała, po czym wstała i poskoczyła przy okazji przewróciła stół. - To chyba nie był dobry pomysł...- rzekłem cicho. ... Ty nie wybrzydzaj a idź się myć... warknęła i popchnęła mnie a ja bez kłótni zrobiłem to. Szybko się wykąpałem. Po czym wyszedłem z łazienki. Podeszłem do merry.~... Idź się przejść...~ rzekła do mnie pucując podłogę. - Dobrze mamo. - Odparłem podirytowany weszłem do mojej biblioteko-garderoby. Założyłem czerwony duży szalik oraz okrągłe okulary. Skapowałem sztylet oraz eksperymenty. Zeszyłem na dół i otworzyłem drzwi. - AŁA MOJE OCZY-Krzyknąłem. Pobiegłem szybciutko w cień,
Słonce mnie kiedyś zabije-burknąłem do siebie. Po woli nieśpiesznym krokiem zacząłem iść w stronę jeziora. Liście spadały powolnie z drzew tańcząc w powietrzu. Nagle przed sobą zobaczyłem wilczycę zwaną Teneko. - No nie-pomyślałem. Jak mnie zobaczy to się przestraszy. Wory pod oczami i futro napuszone i po psute. Może dyskretnie sobie pójdę.
-Witaj-Usłyszałem głos wilczycy. Za późno.
-C-cześć - powiedziałem.
-Coś się stało jesteś chory? - zapytała na mój widok. Eh myślałem, że będzie gorzej.
-Nie za długo by opowiadać. - odparłem. - To ten... Może się przejdziemy? - zapytałem.
-Jasne-odparła. Zaczeliśmy luźną rozmowę idąc w stronę jeziora. Po jakimś czasie coś wyczułem. Kłopoty. Po chwili otoczyły nas jakieś małe stworki. - Wiejemy! - Krzyknąłem do wilczycy. Wystawiłem skrzydła i wzniosłem się w górę a stworki uczepiły się mojego ogona oraz nogi. Po chwili one spadły. Odwróciłem się, żeby zobaczyć gdzie moja znajoma. Zobaczyłem, że te stworki ją złapały i związały oraz dały coś na szyję. Eh. Zleciałem na dół. Po chwili dostałem czymś w głowę.
Jakiś czas później
Obudziłem się z bólem głowy. Otworzyłem oczy, ale i tak przede mną było ciemno. - Teneko? - Zapytałem. -Tak? - usłyszałem głos. Poczołgałem się w stronę głosu aż dotknąłem nosem jej łapy. -Dobrze się czujesz? - zapytałem. - Nawet... - odparła. Po chwili usłyszeliśmy głos otwierania drzwi. -Nya ni na-usłyszałem głos. Po chwili poczułem jak ciągną mnie za sznurki i gdzieś powadzą. Po chwili odsłonili nam oczy. Zobaczyliśmy wyspę.
Darmowy hosting zdjęć i obrazków
- Ślicznie-usłyszałem szept wilczycy. Malutkie stworki zaczęły nas prowadzić. Po chwili wędrówki ujrzeliśmy zamek.
Znalezione obrazy dla zapytania castle art
Wprowadzili nas do niego. Na tronie siedział stworek z koroną.
Podobny obraz
-Witajcie! - rzekł do nas w naszym języku.
- I żegnam-odparłem i zacząłem się cofać. Po chwili dostałem czymś po nogach. Odwróciłem Się i zobaczyłem gryfa.
-Siadaj na dupie-powiedział zirytowany.
-Nie pyskuj ptaszku, bo cię pogonie — Od warknąłem.
-Azim spokój-krzyknął król.
Gryf strzepnął ogonem i usiadł.
-Drogi Wilku. Proszę usiądź i wysłuchaj co mam do powiedzenia. Bardzo proszę. - powiedział do mnie. A ja kulturalnie usiadałem.
- Więc-zaczął - sprowadziłem was tu, abyście wykonali zadanie.
- Jakie zadanie? - zapytała szaro żółta.
- Od wieków nasze królestwo nękane jest przez stwory stworzone z cienia. Oraz innych strasznych żywiołów-zamroziło mnie. Gdyby się dowiedzieli, że jestem cieniozjawą... - Przepowiednia głosi, że dwa Ciro podobnie stworzenia wyzwolą nas od nich. A więc to wy. - zakończył. - Prosimy was o pomoc w pokonaniu zła oraz duchów. Co wy na to bohaterowie? - zapytał się nas. Spojrzałem na Teneko. Co robimy? - zapytałem bezgłośnie.

< I co robimy Teneko?>

niedziela, 11 listopada 2018

Wyniki konkursu „Dzień Potępienia” 2018

Witam wszystkich serdecznie i z góry przepraszam, że wyniki pojawiają się w godzinach tak późnych, jednakże z powodu remontu chwilowo (jeżeli tak można określić pół dnia) nie miałam dostępu do internetu.
Ale do rzeczy. Nastał czas na wyniki naszego konkursu! Wybrać zwycięskie opowiadanie było mi ciężko, ponieważ do konkursu przystanęły tylko dwie osoby, a oboju opowiadania bardzo przypadły mi do gustu. Opowiadanie Teneko (link) wzbudziło dreszczyk grozy, a niespodziewane i  krwawe sceny bardzo ciekawie oddały tematykę konkursu. Teneko postawiła sprawę „Dnia Potępienia” jasno, pisała szczerze i z fantazją, co naprawdę wzbudziło we mnie sympatię do Jej opowiadania.
Dzieło Absolema (link) zaś także bardzo przypadło mi go gustu. Przyznam, że w trakcie czytania miałam wrażenie jak gdybym zapoznawała się z bardzo dobrą książką. Sprawiało we mnie poczucie chęci zwolnienia tempa czytania, co jest naprawdę rzadkością w przypadku mej osoby, ponieważ zazwyczaj czytam szybko, delikatnie momentami pomijając szczegóły. Przyznam także, że fragment o Buce z Muminkow sprawił, iż na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Tak więc jak już wspominałam - wybrać zwycięskie opowiadanie nie było wcale takie proste, lecz w końcu wraz z przyjacielem (który z początku nie rozumiał do końca całej istoty  pisania postaciami wilków :D) postanowiliśmy ... radością pragnę ogłosić iż pierwsze miejsce zajmuje ... opowiadanie Absolema! Drugie miejsce zaś  zajmuje równie wspaniałe opowiadanie Teneko! Obojgu pragnę bardzo pogratulować i podziękować za wzięcie udziału! Jesteście wielcy, moi drodzy!
Muszę przyznać, że wahałam się, czy nie nadać oboju pierwszych miejsc.

Bardzo proszę właścicieli wilków o kontakt w wiaodmosci prywatnej co do odbioru nagród, oraz ich wyboru bądź rozplanowania. ^^


***
Kolejny konkurs/event jaki odbędzie się z watasze planowany jest jako świąteczny. Tym razem myślałam bardziej o evencie. Były by questy świąteczne, być może konkurs na najlepsze opowiadanie o tematyce obchodów świątecznych w życiu naszych wilków. Myślałam także o zorganizowaniu specjalnych zadań/questow z kategorii artystycznej. Wiele osób w watasze ma talent plastyczny, a jestem pewna, że procz Nich  także są osoby które lubią rysować, lub być może... pisać wiersze? ;) Myślałam także o loterii, w której każdy mógłby coś wygrać, a los by kosztował 1 FL, bądź byłby do zdobycia w różne sposoby..... ;)
Z wielką chęcią wysłucham Waszych pomysłów i co o tym wszystkim myślicie!

Pozdrawiam serdecznie, 
alfa Watahy Lodowego Księżyca 
 Jung Yunge


sobota, 10 listopada 2018

Od Absolema [Dzień Potępienia] - konkurs

Ten trzydziesty pierwszy października zdecydowanie różnił się od poprzednich w życiu Absolema. W rodzinnym stadzie wszyscy przebierali się i świętowali razem, zajadając specjalne przekąski i opowiadając sobie mrożące krew w żyłach historie. Nieliczni rozmawiali również z duchami przodków. Od świtu do późnej nocy panowała atmosfera radości przeplatana dreszczykiem strachu, a wszyscy dobrze się bawili.
By stwierdzić, że Wataha Lodowego Księżyca spędza ten dzień zupełnie inaczej, wystarczyło wystawić łeb na zewnątrz jaskini. Pierwszym, co rzuciło się Absolemowi w oczy, była... ciemność. Nieprzenikniona ciemność, ciemniejsza niż najciemniejsza z nocy, jakie wilk widział w trakcie swojego życia. Pierwszym, co wilk usłyszał, stała się cisza, tak różna od zwyczajnego gwaru. Okolica wydawała się zupełnie pozbawiona życia.
Absolem, w dwóch różnych skarpetkach na przednich łapach, z krawatem na szyi i w kapeluszu, zupełnie nie pasował do tak odmienionej Osady Głównej. Nieco zdezorientowany, basior zawrócił, żeby przygotować poranną świąteczną herbatkę. I tutaj właśnie zaczął się jego wielki koszmar...
– Kim ty jesteś, do białej herbaty!? – wykrzyknął, podskakując z zaskoczenia. Przed nim unosił się półprzezroczysty basior o srebrzystej sierści pokrytej krwią. Zjawa przeszyła Absolema mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, od którego zielarz aż zadrżał.
– Napiłbym się chętnie białej herbaty – stwierdził upiór. – Radziłbym ci ją przygotować, jeśli chcesz dożyć jutrzejszego poranka.
W następnej chwili duch rozpłynął się w powietrzu, zostawiając nieco zdziwionego Absolema. Basior dla świętego spokoju postanowił zaparzyć zjawie tę białą herbatkę – nawet, jeśli miał być to tylko żart, wilk nie chciał paść ofiarą o wiele gorszych psikusów. Postawił więc wodę na herbatkę i zaczął szukać puszki z białą herbatą wśród kilkudziesięciu metalowych pudełek.
– Zielona, pu-erh, Earl Grey... – mruczał pod nosem, czytając kolejne etykiety. Wreszcie, po dobrej minucie, znalazł to, czego szukał. Chwilę siłował się z wieczkiem, a potem zajrzał do otwartej już puszki. Pustej puszki.
– JAK TO JEST MOŻLIWE!?? – wydarł się, po czym zaczął zaglądać po kolei do wszystkich pojemników. Chociaż jeszcze dzień wcześniej większość z nich wypełniały mieszanki suszonych owoców i ziół, teraz wszystkie były puste.
– ZIELONA HERBATA BEZ CUKRU!
– Czego chcesz? – miauknął rudy kocur, otwierając jedno oko. Wrzaski Absolema przeszkodziły mu w spaniu – machał teraz gniewnie swoim puszystym ogonem.
– To twoja sprawka? – zapytał popielaty basior z furią w oczach.
– Niee... Zbyt bardzo cenię sobie herbatę – odpowiedział kot, po czym zamknął oko, pogrążając się we śnie. Popielaty basior zaczął łazić po jaskini tam i z powrotem, starając się uspokoić. Im dłużej jednak myślał nad racjonalnym wyjaśnieniem zniknięcia, tym bardziej zaczynał panikować. Ukradziono mu całą jego herbatę! Całą watahę jakby pochłonęła ciemność, a jakiś duch groził mu śmiercią. Ale może... Może...
Absolem błyskawicznym ruchem łapy otworzył swój poza przestrzenny schowek i zaczął w nim grzebać. Przecież zawsze miał tam zapas na czarną godzinę, a tylko on miał dostęp do skrytki. Musiał coś znaleźć... W końcu wyciągnął dwie nieduże puszki, jedną z zieloną herbatą, a drugą z melisą. Po chwili wahania zaparzył sobie spory kubek naparu z liśćmi z drugiego pojemnika.
Gdy siedział sobie na miękkiej poduszce, gapił w ścianę i popijał melisę, do jego jaskini wtargnął silny podmuch lodowatego wiatru. Wraz z nim do środka wpadł upiorny powóz zaprzężony w pozbawione skóry konie. Na sam ich widok Absolemowi zrobiło się niedobrze, gdy jednak dostrzegł woźnicę, niemal puścił pawia.

Posłaniec – kreatura oślizgła, obrzydliwa, z kilkunastoma mackami oraz oczami w najdziwniejszych miejscach – wyciągnął w kierunku popielatego basiora pokrytą bąblami dłoń. Trzymał w niej kartkę papieru, którą niebieskonosy zielarz odebrał z mieszanymi uczuciami. Ostrożnie ją rozłożył i szybko przeczytał zapisaną na niej wiadomość. Alfa Watahy Lodowego Księżyca, Jung Yunge, ostrzegała go, że trzydziestego pierwszego października będzie straszyć i żeby na siebie uważał.
– Szkoda, że nie wiedziałem wcze... ZOSTAW MOJEGO SYNA, TY ŚLIMACZE SPAGETTI! – wrzasnął wilk, rzucając się w kierunku woźnicy. Potwór właśnie zbliżał się do Zielonej Herbaty Bez Cukru, który syczał głośno, jeżąc sierść na grzbiecie. Kreatura nie zareagowała, więc Absolem porwał resztę jeszcze gorącego naparu z melisy i wylał na monstrum. Sprawdzony sposób na obronę nie zawiódł basiora. Przerażający posłaniec zawył, a potem wycofał się na wóz. Po chwili zaprząg znikł im z oczu.
Absolem natychmiast przypadł do Zielonej Herbaty Bez Cukru i zaczął głaskać wystraszonego rudego kocura. Potem zaparzył kolejny dzbanek melisy i oboje wypili po filiżance wywaru.
– Wiesz co... – odezwał się zielarz, przełykając ostatnie krople naparu. – Wynoszę się stąd. Jeśli już mam przetrwać cały dzień bez ulubionej herbatki, to nie w tym pokręconym miejscu!
– Hipokryta – stwierdził kot.
– Ja przynajmniej nie przerażam wilków ani nie doprowadzam szczeniaków do płaczu – zripostował popielaty basior.
– A pamiętasz tamtego brązowego szczeniaka, którego spotkaliśmy kilka dni przed przybyciem tutaj? Albo tę parę, którą na siłę próbowałeś przekonać do herbaty?
– A... Rzeczywiście... Cóż, w takim razie możesz mnie nazywać Szalony Kapelusznik Absolem Hipokryta. Będzie nawiązywać do mojego przebrania. A teraz bierzmy Kocimiętkę i się wynośmy!
Wilk błyskawicznie zgarnął puste filiżanki i postawił je na drewnianym blacie – sprzątnie je później, gdy ten szalony dzień dobiegnie końca. Potem szybko postawił wodę na kolejną herbatę, której dzbanek postanowił mieć w zapasie i założył Kocimiętce błękitny szalik. Następnie, gdy już dzbanek z parującą zieloną herbatą stał bezpiecznie w schowku, Absolem i jego dwaj towarzysze opuścili jaskinię.
Początkowo wszystko było w porządku. Co prawda Absolem ledwie widział swoje łapy i co chwila słyszał jakieś upiorne chichoty, ale okolica zdawała się być spokojna i pozbawiona bezpośredniego zagrożenia. Do czasu, aż opuścili Osadę Główną. Wtedy to ciemność przybrała postać skąpanego we mgle półmroku.
Zielarz co jakiś czas dostrzegał kątem oka przemykające między drzewami cienie, jednak brnął dalej przed siebie. Zielona Herbata Bez Cukru szedł obok, niespokojny i ze zjeżoną na grzbiecie sierścią. Obaj przeczuwali, że względny spokój zaraz dobiegnie końca, i nie mylili się.
Zaczęło się od drobnego błędu Absolema – basior odwrócił się, chcąc upewnić się, że nikt za nimi nie idzie. Nie dostrzegł nic ani nikogo, jednak nie mógł już powstrzymać się od oglądania się za siebie co kilka chwil. Rosło w nim uczucie niepokoju i strachu, chociaż nie zauważał nic poza niknącym we mgle lasem. Dopiero po kilku długich minutach opanował się na tyle, by już się nie odwracać. Jednak przerażenie wcale w nim nie zmalało, wręcz przeciwnie – zdawało się rosnąć.
Właśnie wyszli spomiędzy drzew na łąkę, gdy popielaty wilk poczuł na sobie czyjś wzrok. Powoli odwrócił głowę i dostrzegł w oddali jakąś postać. Wyglądała na wyższą i znacznie potężniejszą od Absolema. Zielarz dostrzegł jej dwoje błyszczących oczu i rząd prostych, białych zębów.
– Agencie Herbata, odwróć się – szepnął cicho do rudego kocura. – Mam jakieś zwidy, czy to coś naprawdę tam stoi?
Zielona Herbata Bez Cukru przystanął i spojrzał za siebie, po czym wdrapał się na grzbiet popielatego basiora.

– Nie masz zwidów – szepnął mu kot do ucha, po czym zajął miejsce obok Kocimiętki. Absolem, teraz już naprawdę przerażony, zaczął biec przed siebie truchtem. Miał nadzieję, że w ten sposób oddali się od tajemniczego monstrum, nie tracąc przy okazji zbyt wiele energii. Zawsze istniał cień szansy, że istota nie jest nim zainteresowana i że nie będzie go ścigać. Jak można się było spodziewać, ten cień szybko znikł. Gdy Absolem odwrócił się po kilku minutach, postać znajdowała się znacznie bliżej, chociaż nie wyglądało na to, aby się poruszała. Jednocześnie zielarz poczuł powiew zimna. Postanowił przyspieszyć, ale chłód narastał. Kiedy basior ponownie się odwrócił, potwór znajdował się zaledwie kilka metrów od niego. Wilk wyhamował i odwrócił się, stając naprzeciw istocie.
Jej ciało miało kolor intensywnego fioletu, a między dwojgiem oczu i ciągle widocznymi zębiskami znajdował się olbrzymi fioletowy nos. Gdyby nie dwie ręce zakończone czarnymi palcami, wyglądałaby jak jakiś misiek w kostiumie ducha stworzonym ze śliwkowego prześcieradła.
– Rozumiem, że tu miało straszyć, ale kto zaprosił na imprezę Bukę z "Muminków"? – odezwał się Absolem, cofając się o krok. Dobrze pamiętał historie opowiadane mu w dzieciństwie.
– Her-ba-ta! – huknęła Buka niskim, nieco bełkotliwym głosem.
– Do yerba mate, czemu dzisiaj wszyscy chcą herbatę?! Ratunku! – zawołał wilk, rzucając się do ucieczki. Niemal przewrócił się na pokrytej lodem ziemi – zapewne zamarzniętej z powodu obecności Buki, potem nie miał już większych problemów. Po prostu biegł przed siebie z kotem i pluszowym jednorożcem na grzbiecie, byle tylko jak najszybciej znaleźć się przy granicy i opuścić tereny watahy.
W świecie spowitym mgłą nie istniało coś takiego jak czas i odległość. Absolem nie wiedział, która jest godzina czy w jakim miejscu się znajduje. W pewnym momencie po prostu zatrzymał się na skraju jakiejś przepaści i spojrzał w dół, prosto na rozszalałe fale. Mgła niemal rozwiała się, odsłaniając otaczające wilka góry, niespokojne morze i odległy przeciwległy brzeg, który w żaden sposób nie był połączony z terenami watahy.
– Co się stało? Przejście nam zalało? – zapytał Absolem, wpatrując się z niedowierzaniem w masy wody uderzające co chwila o skałę.
– Na to wygląda – odparł Zielona Herbata Bez Cukru, drżąc lekko. – Zauważyłeś, że zacząłeś rymować?
Wilk już otworzył pysk, by coś odpowiedzieć, gdy wokół rozległ się złowieszczy chichot, a właściwie... Rżenie. Zielarz odwrócił się na pięcie i stanął naprzeciw dobrze znanej mu klaczy Kelpie. W jej oczach dostrzegł morderczy błysk, a na pysku – coś na kształt upiornego uśmiechu.
– Mówiłam, że cię znajdziemy – oznajmiła cicho, robiąc krok do przodu. – Teraz, gdy jesteś tu uwięziony, będziemy mogli spokojnie cię utopić.
– Nie znudziło się wam to? Nic tylko topicie i topicie... Może spróbujecie czegoś innego? Co powiecie na... malowanie po suficie? – podsunął Absolem.
– Daruj sobie te rymy – warknął młody ogier stojący po prawej stronie klaczy. – Topienie to prawdziwa przyjemność. Oglądanie, jak ofiary męczą się, zanim jeszcze stracą świadomość...
– No i mamy co potem zjeść – wtrąciła jakaś inna klacz. – Nie ma nic lepszego niż świeżo utopiona lądowa istota.
– Do rzeczy – zniecierpliwiła się pierwsza z Kelpie. – Nie jesteśmy tutaj, żeby rozmawiać. Tylko topić.
– No dobrze, skoro musicie... – zgodził się Absolem. – A chociaż kotka mi oszczędzicie?
Klacz wydała z siebie okrzyk frustracji i uderzyła kopytami o ziemię. W następnej chwili wilk i dwójka jego przyszywanych dzieci spadała w otoczeniu skalnych odłamków, prosto na spotkanie z oceanem. Basior nie zdążył nawet otworzyć schowka, by wyjąć herbatę.
Z następnych minut zielarz niewiele zapamiętał. Tylko ból, zimno, duże ilości wody i ciemność oraz kilka końskich cieni ciągnących go w dół, prosto ku beznadziei i końcowi.
>>> <<<
Pobudka na plaży o świcie nie należała do najprzyjemniejszych w życiu Absolema. Bolało go wszystko – poczynając od czubka ogona, a kończąc na głowie i układzie oddechowym. Zastanawiał się, jakim cudem ciągle żyje, bo przecież nie mógł być we wilczym raju, nie w tym stanie. Ale bardziej cierpiał duchowo niż fizycznie. Stracił swoich jedynych stałych towarzyszy, jedyne bliskie mu osoby. Swoje dzieci.
– Absolem? – usłyszał nagle mrukliwy głos. Podniósł się z trudem i dostrzegł biegnącego ku niemu Zieloną Herbatę Bez Cukru, który ciągnął za sobą Kocimiętkę. Wilk był tak szczęśliwy, że mimo bólu wstał i podbiegł do kocura i jednorożca, którzy po chwili znaleźli się w jego objęciach.
– Jakim cudem nic wam nie jest? – zapytał.
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł Zielona Herbata Bez Cukru, po czym wyrwał się z uścisku, drapiąc przy okazji wilka.
– To niemożliwe, żeby to wszystko nam się przyśniło, prawda? To wszystko było takie realistyczne... i dziwne... Chociaż... sny mogą być dziwne...
– Nie rozgaduj mi się tutaj – prychnął rudy kocur. – Mamy pierwszego listopada, więc tak: to się działo naprawdę. A wracając do dziwnych rzeczy... Jakaś staruszka wyrwała ci włos z ogona, śpiewając coś o zmuszaniu do czegoś. Zdążyła się ulotnić, zanim dobiegłem.
Absolem przyznał, że to było dziwne, jednak nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Miał swoje priorytety. Już po chwili pędził do domu w towarzystwie swoich dzieci, aby upewnić się, że jego zasoby herbatki wcale nie zmalały o kilkadziesiąt najróżniejszych mieszanek. Bo to byłby prawdziwy koszmar.

Od Jung Yunge c.d.Sitri'ego - 'Nocna uczta'

Delikatny wietrzyk ostrożnie smyrał moje napuszone futro, a uszy stroszyły na przeróżne strony wyłapując przyjemny szum wody. Celem moim jak i nowo poznanego towarzysza, Sitri'ego, był niedźwiedź. Dorodny miś byłby idealny na wieczorną ucztę w watasze.
Spojrzałam na basiora o czarno-białej sierści, drepczącego tuż obok mnie. Był masywny i wysoki, zapewne bardzo silny. Przy wilkach tego typu, moja drobna postura jest zapewne komicznym widokiem, a mnie samą trzyma chyba jedynie pozycja alfy, za którą stoi szyk całego stada wilków.
Nasz cel wyprawy - niedźwiedź - łapał ryby przy niewielkim górskim wodospadzie. Nurt w tym miejscu był nieco silniejszy niż w innych odcinkach rzeki, lecz nie powstrzymywało to nas. Od Sitri'ego dobiegało lekkie podekscytowanie.
- Piękne miejsce - wyszeptałam, stając na ogromnym głazem. Dookoła rzeki było wiele kamieni przeróżnych rozmiarów, oraz drzew i krzewów.
- Masz rację - odparł towarzysz.

Obmyślenie taktyki ataku na brunatnego nie było trudne, więc zajęło nam naprawdę niewiele czasu. Ustaliliśmy, że zaskoczę misia z góry, zaś silny basior zaatakuje tuż po mnie, gdy zwierzyna będzie nieco zdezorientowana.
Zaczaiłam się za masywnymi głazami, znajdującymi się na wysokości połowy wodospadu. Przykucnęłam, gotowa do ataku. Poczułam dreszcz, który przeszył całe me ciało, od czubka głowy aż po końcówkę ogona. Spojrzałam w miejsce ukrycia basiora o białej głowie. Był gotowy.
Odsadziłam się na tylnych łapach, aby mój skok był jak najbardziej gwałtowny. Zależało mi na zaskoczeniu niedźwiedzia. Przełknęłam ślinę i skoczyłam...

Wylądowałam tuż na grzbiecie stworzenia. Pod wpływem mojego skoku, miś całym ciałem wykonał ruch do dołu. Z głośnym warknięciem wbiłam pazury w zwierzę, a na karku zacisnęłam z całą siłą zęby. Nie minęło kilka sekund a kątem oka dostrzegłam jak na szarpiący się stworzenie, rzucił się Sitri. Basior wgryzł się w szyję niedźwiedzia, który pod wpływem naszego ataku stracił równowagę i powalił się z premedytacją na ziemię. Zdążyłam uskoczyć, dalej mając skórę misia w pysku.
Po minucie szarpaniny zwierzę straciło dech i poddawszy się, umarło.
Spojrzałam z dumną na basiora o ciemnej sierści z białą odmianą na głowie, oraz karku. Puchata sierść naszej dwójki była poplamiona krwią, a z pysków wystawały nam brunatne włosy.


Po dotaszczeniu zwierzyny ku niższej partii gór, zaobserwowałam, iż zaczęło się ściemniać. Westchnęłam, obróciwszy się ku Sitri'emu.
- Chyba czeka nas ognisko. - uśmiechnęłam się. Ku mojej uldze, dostrzegłam Absolema.
- Absolem, towarzyszu! - krzyknęłam, zmierzając w stronę basiora.
- Ah, Jung Yunge! Witaj! - uśmiechnął się basior i podbiegł ku nam. - A kim jest Twój towarzysz, bo chyba nie mieliśmy okazji się spotkać?
- To jest Sitri, pomógł mi w upolowania niedźwiedzia. - przedstawiłam czarno-białego samca.
- Miło mi poznać - uśmiechnął się Absolem.
- Mi także, witaj - odparł Sitri.

Przedstawiłam Absolemowi pomysł sporządzenia uroczystej kolacji przy ognisku. Poprosiłam samca aby przekazał zaproszenie w moim imieniu każdemu wilkowi z watahy. Ja zaś, wraz z Sitrim, postanowiliśmy zająć się przygotowaniami. Basiorowi zleciłam nazbieranie drewna na ognisko, a sobie za zadanie dałam przyrządzenie jedzenia i miejsca.
Do rozpalenia ognia przysłużył się Oblivion, a dokładniej niewielka kuleczka Jego autorstwa która po rzuceniu w drewno ułożone w stożek między kamiennym okręgiem - zapłonęła.
Po upływie prawie dwóch godzin, cała wataha siedziała w okręgu przy świetle ognia, oraz księżyca. Piękny sierp zdobiący rozgwieżdżone niebo dodawał uroku całej sytuacji.
- Dziękuję, że wszyscy przybyliście. Bardzo cieszy mnie, że jesteście tutaj, przy mnie. Że wszyscy razem tworzymy watahę. - odparłam uroczyście, po czym usiadłam. - Do naszego stada ostatnio dołączyło sporo wilków, większość z nas o innych wilkach jedynie tylko słyszała, a więc myślę, że to najwyższa pora się poznać! Zapraszam więc do uczy, oraz całonocnej zabawy! - odparłam donośnie, z wielkim uśmiechem na pysku. Stado rozpoczęło ucztę, a do moich uszu zaczęły dobiegać z początku nieśmiałe rozmowy, które po chwili stawały się bardziej emocjonalne. Usłyszałam także rozgrzewające me serce śmiechy. Oparłszy się o powalony pień, leżący za moimi plecami, wzięłam łyk półwytrawnego wina, którego nie pijałam ani razu odkąd postanowiłam założyć własną watahę. Noc zapowiadała się naprawdę świetnie...

< Zapraszam wszystkie chętne wilki do tworzenia wątków z ogniska, oraz dalszych historii :D Osoby czekające na odpisy także zapraszam! ^^ >

Od Teneko [Dzień Potępienia] - konkurs

*uwaga mogą występować lekko straszne, brutalne sceny i opisy*

Obudziłam się. Ten dzień wydawał się inny niż wszystkie.
~Niebo jest czarne? Przecież ranek..., a może to tylko coś z pogodą?~ - pomyślałam, ale nie przejęłam się tym aż tak. Obudziłam szczeniaki i wyszliśmy z jaskini. Dzieci poszły bawić się w liściach, a ja poszłam na polowanie. Kiedy złapałam jelenia, usłyszałam jakieś szepty za mną. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam jakiś czarny dym. Ten dym zaczął lecieć w kierunku szczeniaków! Szybko rzuciłam się i stanęłam pomiędzy dymem a dziećmi. Zaczęłam wyć i najwidoczniej ogłuszyłam to coś, bo uciekło.
- M-mamo co to było? - zapytał Elver przerażony.
- Nie wiem skarby, ale to na pewno nic groźnego.
- To chciało nas zabić, ja to wiem! - krzyknęła Oriabi.
- Już cichutko, wszystko będzie okej. Przecież chyba nie boicie się zwykłego, czarnego dymu co? - uśmiechnęłam się lekko sztucznie. Opatuliłam je ogonem i rozpatrywałam się, czy coś jeszcze do nas nie biegnie. Zagoniłam dzieciaki do jelenia i zjedliśmy. Postanowiłam, że pójdziemy gdzieś się przejść. Wyruszyliśmy na spacer po lesie. Znowu wszyscy zaczęliśmy słyszeć szepty i głosy. Przechodziliśmy przez most i pod tylną łapą Elvera zawalił się kawałek mostu.
- Mam cię! - chwyciła go Ori.
- To nie jest woda... - zobaczyłam na rzekę, która stała się zielona. Było czuć... kwas!
- Uciekajmy! - chwyciłam Elvera kłami za kark i Oriabi na plecy i zaczęłam biec. Cienie znowu się pojawiły i widać było u nich białe ślepia. Śmiały się z nas... Byłam przerażona, a co miały czuć szczeniaki w takiej sytuacji? Jak matka nie jest spokojna, to nic nie jest dobrze. Nagle poczułam, jak zaczyna mnie strasznie boleć głowa. Był to taki ból, jakby ktoś wbijał mi kołek w czaszkę. Zachwiałam się i upadłam. Poczułam, jak z moich pleców znikają maluchy. Odwróciłam głowę i zobaczyłam zjawy, które trzymały małe w pyskach za kark. Miały uśmiechy do samego końca głowy, naciągniętą skórę, że cały czas się uśmiechały i śmiały psychicznie. Na moich oczach rozszarpały je z okrucieństwem, jakiego jeszcze nigdy nie zobaczyłam.
- NIEEEE! - krzyknęłam i zaczęłam płakać.
Wstałam i rzuciłam się z zębami na jednego przeciwnika. On chyba lekko zdezorientowany w ostatniej chwili teleportował się obok mnie. Odgryzł mi lewe ucho i szepnął do prawego.
- Oblivon będzie następny. - popchnął mnie na ziemię i uciekł we mgłę razem z drugą zjawą.
- N-nie. Ocknijcie się, błagam! - podeszłam do tego, co zostało z dzieci.
Wokół nich była krew. Ich biedne, małe ciała nie były do końca kompletne. Przytuliłam je i polizałam ostatni raz.
~Muszę iść ostrzec innych!~ - pomyślałam i szybko pobiegłam w kierunku osady głównej.
To, co tam zobaczyłam to istne piekło. Wszędzie leżały ciała i wszyscy toczyli walkę z upiorami i cieniami.
~Spóźniłam się.~ - płakałam coraz mocniej i zaczęłam szukać Oblivona.
Nigdzie go nie było, a ja popadałam w coraz większy stres i strach. W końcu zobaczyłam go w górze jak... jak jakiś duch odrywa mu ogon i puszcza na dół. Upadł tuż przede mną.
- Oblivon! Proszę nie! Już straciłam dwoje dzieci. Chociaż ty mnie nie opuszczaj! - krzyczałam do niego ze łzami w oczach, lecz on spadł z dużej wysokości i zmarł chwilę potem.
Uciekłam w Góry Gwieździstej Nocy i byłam tuż przy krawędzi. Zobaczyłam wodę na dole od strony, gdzie stałam. Nagle zobaczyłam mroczne postacie, które stanęły przede mną.
- Ahh twój strach jest taki pyszny. Chcemy go więcej. - odparł jeden z cieni, które miały białe ślepia.
- T-tak? To chodźcie i s-sobie mnie weźcie! - krzyknęłam i nagle rzuciłam się za siebie.
Czas zaczął wolno lecieć. Spadałam przez długi czas. Przypomniałam sobie, jak mało czasu spędzałam z Oblivonem i nawet moimi dziećmi. Łzy odlepiły się od moich oczu i tak leciałam w dół. Przez ten krótki czas straciłam wszystko: Rodzinę, znajomych i całą watahę. Chciałam umrzeć. Poczułam się przez chwilę lekką jak piórko. Kiedy pochłonęły mnie fale, jednak zrobiłam się ciężka. Zobaczyłam w wodzie nawet te potwory. Zaczęły mnie szarpać za różne części ciała. Jednak prędzej utonęłam i już nie czułam bólu. Wyleciałam z mojego ciała i różne stwory pociągnęły mnie za dolne łapy i zaczęły się ze mnie śmiać. Zaciągnęły mnie do nicości i tak dręczyły, zanim nie zniknęłam stąd na zawsze...

czwartek, 1 listopada 2018

Od Teneko c.d.Oriabi

Przyszłam z polowania. Nawet dobrze mi poszło w sumie... Dawno nie gadałam z Oblivonem, więc podejdę z szczeniakami do niego. Właśnie mówiąc o szczeniakach. Wróciłam pod jaskinię ze zwierzyną.
- Oriabi! Elver! Mam jedzenie dla was. - nikt nie odpowiadał na moje wołanie.
- Dzieciaki? - weszłam do jaskini i zaczęłam nerwowo się rozglądać po jaskini. Nigdzie ich nie było. Wybiegłam i zaczęłam ich szukać. Trop się urwał. Przerażona wróciłam pod jaskinię i wypatrywałam ich dalej. Potem siedziałam i czekałam. W końcu znowu poczułam ich zapach. Zobaczyłam moje słodziaki na grzbiecie wilka. Chyba miał na imię Theor. Nie wydaje mi się za przyjazny.
- O matko jesteście! - podbiegłam do nich i przytuliłam ich mocno.
Przez chwilę panowałam niezręczna cisza, a basior patrzył na nas.
- Dziękuję ci bardzo! Nawet nie wiecie jak się bałam o was. - zwróciłam swój wzrok lekko gniewnie na szczenięta. One opuściły uszy i wtuliły się jeszcze bardziej.
- Nie ma sprawy, ale nie zostawiaj ich samych na następny raz. - pouczył mnie wilk.
- Już nie zamierzam. Jeszcze raz dziękuję. W ramach podziękowań masz kawałek mięsa. - podeszłam do zdobyczy i oderwałam naprawdę duży kawałek i podarowałam mu. On podziękował i odszedł.
- No to tłumaczcie mi co się stało. - odparłam.
Po wytłumaczeniu prawie wszystkiego przez Oriabi i czasem coś powiedział Elver, zadecydowałam co z nimi zrobię.
- Słuchajcie. Nie będę was bić czy gryźć, ale nie możecie chodzić sami. Słyszałam, że wadera o imieniu Lacerta ma trzy szczeniaki. Możecie iść się z nimi pobawić.
- Ale mamo oni pewnie są nudni! - oburzyła się Oriabi.
- Nie oceniaj książki po okładce młoda damo. Albo idziecie grzecznie się bawić z innymi w waszym wieku, albo siedzicie w jaskini do wieku dorosłości. - podałam moje warunki.
- Dobrze mamo. Pójdziemy się bawić z innymi. - powiedział spokojnie Elver w imieniu ich wszystkich.
- No to jedzcie i zaprowadzę was jutro do nich. - powiedziałam i sama zjadłam tylko kawałek mięsa.
Dzieci zjadły szybko i reszta dnia to opowiadanie historyjek aż do wieczora. Natomiast wieczorem wyszłam z nimi na dach jaskini.
- Połóżcie się koło mnie. - powiedziałam spokojnie i zrobili to o co prosiłam.
Przykryłam ich ogonem.
- Mamo opowiedz coś o gwiazdach. - zasugerowała Oriabi.
- No dobrze maluchy, a więc słuchajcie. To będzie opowieść o gwiezdnym wilku. - zaczęłam opowieść. - Dawno, dawno temu w kosmosie żył sobie gwiezdny wilk. Tworzył on gwiazdy, ale był samotny. Na początku mu to nie przeszkadzało. Tysiąc lat później skierował się w kierunku naszego świata. Spojrzał na różne stworzenia. Od malutkich myszek, aż po wielkie wilki. - przerwał mi Elver.
- A czemu wilki były wielkie? - zadał pytanie mały basior.
- Bo w tamtych czasach nie było jeszcze większych zwierząt od nas skarbie. Popatrzył jak żyły. Świat wypełniała ich miłość i przyjaźń. Zrobił się bardzo smutny, bo przecież on nikogo przy sobie nie miał. Pewnego dnia zrobił się widzialny dla wszystkich. Miał piękne futro, które było tak puszyste jak chmurki na niebie. Przy wodospadzie zobaczył najpiękniejszą waderę, jaką dotychczas zobaczył. Pojawiły mu się w brzuchu malutkie motylki, które łaskotały go w brzuszku na jej widok... - przerwałam i popatrzyłam na senne szczenięta.
- A czemu to były motylki? - zapytała Oriabi, ziewając.
- Ponieważ tylko one były na tyle delikatne, żeby móc go połaskotać. - sama zaczęłam łaskotać moje dzieci po brzuchach łapą.
One zaśmiały się i dalej mnie słuchały.
- Z czasem się z nią zapoznał. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Jednak po czasie i ona zaczęła czuć do niego wyjątkowe uczucie, jakim jest miłość. Stali się szczęśliwą parą. Żeby jej nie zostawić, wilk zabrał ją ze sobą w kosmos i zrobił tak, żeby była tak magiczna jak on. Do teraz jak patrzycie w niebo można zauważyć migające gwiazdy na niebie. Jest to oznaka, że te wilki dalej się kochają. Żyją długo i szczęśliwie od ponad tysiąca lat. Morał z tego jest taki, że miłość jest czymś najlepszym na świecie. Koniec. - zakończyłam.
- Mamusiu... - zaczęła Ori.
- Tak gwiazdeczko? - zapytałam troskliwie.
- Jeśli miłość jest czymś najlepszym, to czemu koło ciebie nie ma fajnego wilka, który cię kocha? - zadając to pytanie, pękło mi lekko serce.
~Przecież im nie powiem, że są stworzeni z eliksiru...~ - pomyślałam.
- B-bo... no wiesz... to jest bardzo skomplikowane. Jak będziecie starsi to wszystko wam wyjaśnię.
- A gdzie jest tata? - spytał Elver.
- T-to jest opowieść na inny czas. Chodźcie, bo późno się zrobiło. - zaprowadziłam ich do jaskini i pocałowałam w czoła na dobranoc. Zrobiłam się lekko smutna. Kiedyś im powiem... na pewno... Popatrzyłam jeszcze na drzewo genealogiczne, które miało tylko mnie na samym dole... Odwróciłam wzrok i położyłam się też spać.

Pożegnanie

Chciałabym ogłosić, iż dziś dwa wilki z rangą omegi zostały wydalone z watahy.


Znalezione obrazy dla zapytania hitachi by heartless comic
Daemon 

~~~

Menace

Podsumowanie października

Witam wszystkich członków watahy na comiesięcznym podsumowaniu minionego miesiąca. Październik... szkoły, praca, nauka, zimno. Aktywność na blogu stanowczo podupadła, z jednej strony możemy tłumaczyć to brakiem czasu z powodów szkolnych, lecz także winę widzę tutaj w samej sobie.
Przyznam, że nie mam chęci pisać niektórym w wiadomości po pięć, dziesięć (czy w razie konieczności) piętnaście razy, że kończy mu się termin wysłania opowiadania. Nie masz czasu, bądź chęci pisać? Odejdź z watahy, a nie ignoruj moich wiadomości z zapytaniem czy w ogóle chcesz dalej tutaj należeć.
Tak więc ogłaszam, że wyślę do każdej innej osoby góra dwie wiadomości i na tym koniec. Nie mam ani czasu ani chęci na martwienie się o to, czy ktoś dostarczy opowiadanie dzień przed końcem terminu, czy jednak wyleci z watahy.
Otrzymałam kilka formularzy wilków, które mimo mojej prośby - nie wysłały pierwszego opowiadania. Od niedawna jest to warunek by wilk został w ogóle dodany do watahy - po wejściu w odpowiednią zakładkę jest to wyróżnione na czerwono, dużą czcionką.

Uf, ochłonęłam. W tym miejscu zaś chciałabym podziękować wszystkim, którzy dalej są z nami i starają się być aktywni. Myślę, że uda nam się podnieść aktywność jeżeli będziemy chcieć, nieprawdaż? Czas ruszyć bloga.

Chciałabym także podziękować raz jeszcze Riley, która bardzo przyczyniła się do istnienia tego bloga. Najbardziej jednak wdzięczna jestem, że napisałaś do mnie wprost, że musisz odejść, a nie całkowicie "wyparowałaś". Pusto tu bez Ciebie :c .

~~~

Podsumowanie w pigułce:
  • 10 napisanych opowiadań (eh)
  • żaden wilk nie dołączył do watahy 
  • 1 wilk opuścił watahę
  • 3 wilki zostały wydalone z watahy
~~~

Najaktywniejszym wilkiem był Levithan z dwoma napisanymi opowiadaniami. 
Theor, Sitri, Absolem, Katana, Oriabi, Jung Yunge, Lacerta i Nimdhir napisali zaś po jednym opowiadaniu.

Co do wynagrodzeń, to każdy z wyżej wymienionych wilków otrzymuje po 1 FL, zaś Leviuś otrzymuje dodatkowo jeden punkt do umiejętności. 

~~~

Pojawiła się nowa strona, na której znajdziemy humorystyczne spojrzenie na watahę, oraz rysunki, prace itp. przeróżnych członków watahy. Mam nadzieję, że strona przypadnie Wam do gustu.
Za wspaniałe rysunki wilków z watahy, które sprezentował nam Nibo, chciałabym wręczyć mu 1 FL.

Pozdrawiam, 
samica alfa WLK
Jung Yunge








Od Sitri`ego do Jung Yunge

Nie spodziewałem się aż tak szybkiego rozpatrzenia prośby. Szczególnie, że moim towarzyszem podczas polowania okazała się być sama przywódczyni watahy. Zerknąłem kątem oka na towarzysza, który nie był przekonany co do słuszności naszej wyprawy. Lupo skrzywił się nieznacznie po czym zakomunikował, iż czekają na niego pilne obowiązki.
-Tak więc postanowione! My zapolujemy na futrzaka a Ty może ogłosisz pozostałym wieczorną ucztę? Oczywiście jeśli będziesz miał chwilkę czasu.- zdecydowała wadera wyraźnie zadowolona z siebie i rozluźnienia atmosfery.
Kulturalnie pożegnaliśmy się z Lupo po czym wadera poprowadziła nas w bliżej mi nieznanym kierunku. Jej delikatny, słodkawy zapach przypominający kwiaty magnolii skąpane w porannej rosie wyraźnie wyróżniał się na tle obumierających liści. Wszytko wokół wyglądało na obumarłe, tak jakby za chwilę drzewa miały rozpaść się w pył w ślad za wszechobecnymi rozkładającymi się liśćmi a jedynym promyczkiem nadziei w tejże dramatycznej scenerii była właśnie Jung Yunge. Mimo ciemnych chmur spowijających niebo, które wyraźnie wróżyły ulewę, wadera uśmiechała się serdecznie jednocześnie zachowując się tak jakby znała mnie na wylot i była przy tym dogłębnie przekonana, że nie stanowię zagrożenia dla watahy. Kroczyłem krok za nią, pogrążony w myślach, czy aby na pewno dobre zrobiłem przychodząc tutaj ale wilczyca szybko przegnała me wątpliwości.
-Bardzo się cieszę, mogąc gościć Cię u nas. Skąd pochodzisz?- zapytała zwalniając o krok.
-Z terenów królestwa Axet szanowna damo.- odparłem krótko, nieprzyzwyczajony do dłuższych konwersacji. -Z całym szacunkiem, dokąd zmierzamy?
-Ku naszej górskiej rzece. Jeśli gdziekolwiek mielibyśmy znaleźć naszą wieczerzę, to właśnie tam. Niedźwiedzie powinny polować na tłuste ryby.- uśmiechnęła się.- Już dawno myślałam o tym aby urządzić uroczystą kolację w watasze. Pojawiło się w niej wiele szczeniąt, także powinniśmy się radować, nieprawdaż? Szczenięta to przecież nasza przyszłość.
Zgodziłem się z samicą skinieniem głowy. Już po parunastu minutach niezdarnej z mojej strony rozmowy zauważyłem, że wadera jest bardzo opiekuńcza. Właściwie gdyby przemalować mój śnieżny łeb i kark na czarno, pod odcień reszty ciała, mógł bym pod wieloma aspektami uchodzić za jej przeciwieństwo. Mimo to Jung Yunge potrafiła jak nikt inny w całym moim życiu ciągnąć mnie za język. Bardzo zwinnie, z gracją doświadczonego negocjatora, potrafiła przepływać między jednym tematem a drugim, pozostawiając mi komfortową ciszę jakiej potrzebowałem w międzyczasie. Dotarłszy w okolice omawianej rzeki skrzywiłem się nie zauważywszy ani jednego niedźwiedzia.
-Musiały przenieść się wyżej...- mruknąłem z westchnieniem, na co wadera po prostu się zaśmiała.
-Więc może przyspieszymy kroku? Przecież nie możemy się spóźnić z posiłkiem!- rzuciła gnając przed siebie, wzdłuż rzeki.
Zamrugałem kilkakrotnie czując na pysku nieco uszczypliwy wiatr po czym udałem się w ślad za alfą. Czułem, że to będzie udane polowanie.



Jung Yunge czy znajdziemy misia dla naszych braci i sióstr?
Netka Sidereum Graphics