Ten trzydziesty pierwszy października zdecydowanie różnił się od poprzednich w życiu Absolema. W rodzinnym stadzie wszyscy przebierali się i świętowali razem, zajadając specjalne przekąski i opowiadając sobie mrożące krew w żyłach historie. Nieliczni rozmawiali również z duchami przodków. Od świtu do późnej nocy panowała atmosfera radości przeplatana dreszczykiem strachu, a wszyscy dobrze się bawili.
By stwierdzić, że Wataha Lodowego Księżyca spędza ten dzień zupełnie inaczej, wystarczyło wystawić łeb na zewnątrz jaskini. Pierwszym, co rzuciło się Absolemowi w oczy, była... ciemność. Nieprzenikniona ciemność, ciemniejsza niż najciemniejsza z nocy, jakie wilk widział w trakcie swojego życia. Pierwszym, co wilk usłyszał, stała się cisza, tak różna od zwyczajnego gwaru. Okolica wydawała się zupełnie pozbawiona życia.
Absolem, w dwóch różnych skarpetkach na przednich łapach, z krawatem na szyi i w kapeluszu, zupełnie nie pasował do tak odmienionej Osady Głównej. Nieco zdezorientowany, basior zawrócił, żeby przygotować poranną świąteczną herbatkę. I tutaj właśnie zaczął się jego wielki koszmar...
– Kim ty jesteś, do białej herbaty!? – wykrzyknął, podskakując z zaskoczenia. Przed nim unosił się półprzezroczysty basior o srebrzystej sierści pokrytej krwią. Zjawa przeszyła Absolema mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, od którego zielarz aż zadrżał.
– Napiłbym się chętnie białej herbaty – stwierdził upiór. – Radziłbym ci ją przygotować, jeśli chcesz dożyć jutrzejszego poranka.
W następnej chwili duch rozpłynął się w powietrzu, zostawiając nieco zdziwionego Absolema. Basior dla świętego spokoju postanowił zaparzyć zjawie tę białą herbatkę – nawet, jeśli miał być to tylko żart, wilk nie chciał paść ofiarą o wiele gorszych psikusów. Postawił więc wodę na herbatkę i zaczął szukać puszki z białą herbatą wśród kilkudziesięciu metalowych pudełek.
– Zielona, pu-erh, Earl Grey... – mruczał pod nosem, czytając kolejne etykiety. Wreszcie, po dobrej minucie, znalazł to, czego szukał. Chwilę siłował się z wieczkiem, a potem zajrzał do otwartej już puszki. Pustej puszki.
– JAK TO JEST MOŻLIWE!?? – wydarł się, po czym zaczął zaglądać po kolei do wszystkich pojemników. Chociaż jeszcze dzień wcześniej większość z nich wypełniały mieszanki suszonych owoców i ziół, teraz wszystkie były puste.
– ZIELONA HERBATA BEZ CUKRU!
– Czego chcesz? – miauknął rudy kocur, otwierając jedno oko. Wrzaski Absolema przeszkodziły mu w spaniu – machał teraz gniewnie swoim puszystym ogonem.
– To twoja sprawka? – zapytał popielaty basior z furią w oczach.
– Niee... Zbyt bardzo cenię sobie herbatę – odpowiedział kot, po czym zamknął oko, pogrążając się we śnie. Popielaty basior zaczął łazić po jaskini tam i z powrotem, starając się uspokoić. Im dłużej jednak myślał nad racjonalnym wyjaśnieniem zniknięcia, tym bardziej zaczynał panikować. Ukradziono mu całą jego herbatę! Całą watahę jakby pochłonęła ciemność, a jakiś duch groził mu śmiercią. Ale może... Może...
Absolem błyskawicznym ruchem łapy otworzył swój poza przestrzenny schowek i zaczął w nim grzebać. Przecież zawsze miał tam zapas na czarną godzinę, a tylko on miał dostęp do skrytki. Musiał coś znaleźć... W końcu wyciągnął dwie nieduże puszki, jedną z zieloną herbatą, a drugą z melisą. Po chwili wahania zaparzył sobie spory kubek naparu z liśćmi z drugiego pojemnika.
Gdy siedział sobie na miękkiej poduszce, gapił w ścianę i popijał melisę, do jego jaskini wtargnął silny podmuch lodowatego wiatru. Wraz z nim do środka wpadł upiorny powóz zaprzężony w pozbawione skóry konie. Na sam ich widok Absolemowi zrobiło się niedobrze, gdy jednak dostrzegł woźnicę, niemal puścił pawia.
Posłaniec – kreatura oślizgła, obrzydliwa, z kilkunastoma mackami oraz oczami w najdziwniejszych miejscach – wyciągnął w kierunku popielatego basiora pokrytą bąblami dłoń. Trzymał w niej kartkę papieru, którą niebieskonosy zielarz odebrał z mieszanymi uczuciami. Ostrożnie ją rozłożył i szybko przeczytał zapisaną na niej wiadomość. Alfa Watahy Lodowego Księżyca, Jung Yunge, ostrzegała go, że trzydziestego pierwszego października będzie straszyć i żeby na siebie uważał.
– Szkoda, że nie wiedziałem wcze... ZOSTAW MOJEGO SYNA, TY ŚLIMACZE SPAGETTI! – wrzasnął wilk, rzucając się w kierunku woźnicy. Potwór właśnie zbliżał się do Zielonej Herbaty Bez Cukru, który syczał głośno, jeżąc sierść na grzbiecie. Kreatura nie zareagowała, więc Absolem porwał resztę jeszcze gorącego naparu z melisy i wylał na monstrum. Sprawdzony sposób na obronę nie zawiódł basiora. Przerażający posłaniec zawył, a potem wycofał się na wóz. Po chwili zaprząg znikł im z oczu.
Absolem natychmiast przypadł do Zielonej Herbaty Bez Cukru i zaczął głaskać wystraszonego rudego kocura. Potem zaparzył kolejny dzbanek melisy i oboje wypili po filiżance wywaru.
– Wiesz co... – odezwał się zielarz, przełykając ostatnie krople naparu. – Wynoszę się stąd. Jeśli już mam przetrwać cały dzień bez ulubionej herbatki, to nie w tym pokręconym miejscu!
– Hipokryta – stwierdził kot.
– Ja przynajmniej nie przerażam wilków ani nie doprowadzam szczeniaków do płaczu – zripostował popielaty basior.
– A pamiętasz tamtego brązowego szczeniaka, którego spotkaliśmy kilka dni przed przybyciem tutaj? Albo tę parę, którą na siłę próbowałeś przekonać do herbaty?
– A... Rzeczywiście... Cóż, w takim razie możesz mnie nazywać Szalony Kapelusznik Absolem Hipokryta. Będzie nawiązywać do mojego przebrania. A teraz bierzmy Kocimiętkę i się wynośmy!
Wilk błyskawicznie zgarnął puste filiżanki i postawił je na drewnianym blacie – sprzątnie je później, gdy ten szalony dzień dobiegnie końca. Potem szybko postawił wodę na kolejną herbatę, której dzbanek postanowił mieć w zapasie i założył Kocimiętce błękitny szalik. Następnie, gdy już dzbanek z parującą zieloną herbatą stał bezpiecznie w schowku, Absolem i jego dwaj towarzysze opuścili jaskinię.
Początkowo wszystko było w porządku. Co prawda Absolem ledwie widział swoje łapy i co chwila słyszał jakieś upiorne chichoty, ale okolica zdawała się być spokojna i pozbawiona bezpośredniego zagrożenia. Do czasu, aż opuścili Osadę Główną. Wtedy to ciemność przybrała postać skąpanego we mgle półmroku.
Zielarz co jakiś czas dostrzegał kątem oka przemykające między drzewami cienie, jednak brnął dalej przed siebie. Zielona Herbata Bez Cukru szedł obok, niespokojny i ze zjeżoną na grzbiecie sierścią. Obaj przeczuwali, że względny spokój zaraz dobiegnie końca, i nie mylili się.
Zaczęło się od drobnego błędu Absolema – basior odwrócił się, chcąc upewnić się, że nikt za nimi nie idzie. Nie dostrzegł nic ani nikogo, jednak nie mógł już powstrzymać się od oglądania się za siebie co kilka chwil. Rosło w nim uczucie niepokoju i strachu, chociaż nie zauważał nic poza niknącym we mgle lasem. Dopiero po kilku długich minutach opanował się na tyle, by już się nie odwracać. Jednak przerażenie wcale w nim nie zmalało, wręcz przeciwnie – zdawało się rosnąć.
Właśnie wyszli spomiędzy drzew na łąkę, gdy popielaty wilk poczuł na sobie czyjś wzrok. Powoli odwrócił głowę i dostrzegł w oddali jakąś postać. Wyglądała na wyższą i znacznie potężniejszą od Absolema. Zielarz dostrzegł jej dwoje błyszczących oczu i rząd prostych, białych zębów.
– Agencie Herbata, odwróć się – szepnął cicho do rudego kocura. – Mam jakieś zwidy, czy to coś naprawdę tam stoi?
Zielona Herbata Bez Cukru przystanął i spojrzał za siebie, po czym wdrapał się na grzbiet popielatego basiora.
– Nie masz zwidów – szepnął mu kot do ucha, po czym zajął miejsce obok Kocimiętki. Absolem, teraz już naprawdę przerażony, zaczął biec przed siebie truchtem. Miał nadzieję, że w ten sposób oddali się od tajemniczego monstrum, nie tracąc przy okazji zbyt wiele energii. Zawsze istniał cień szansy, że istota nie jest nim zainteresowana i że nie będzie go ścigać. Jak można się było spodziewać, ten cień szybko znikł. Gdy Absolem odwrócił się po kilku minutach, postać znajdowała się znacznie bliżej, chociaż nie wyglądało na to, aby się poruszała. Jednocześnie zielarz poczuł powiew zimna. Postanowił przyspieszyć, ale chłód narastał. Kiedy basior ponownie się odwrócił, potwór znajdował się zaledwie kilka metrów od niego. Wilk wyhamował i odwrócił się, stając naprzeciw istocie.
Jej ciało miało kolor intensywnego fioletu, a między dwojgiem oczu i ciągle widocznymi zębiskami znajdował się olbrzymi fioletowy nos. Gdyby nie dwie ręce zakończone czarnymi palcami, wyglądałaby jak jakiś misiek w kostiumie ducha stworzonym ze śliwkowego prześcieradła.
– Rozumiem, że tu miało straszyć, ale kto zaprosił na imprezę Bukę z "Muminków"? – odezwał się Absolem, cofając się o krok. Dobrze pamiętał historie opowiadane mu w dzieciństwie.
– Her-ba-ta! – huknęła Buka niskim, nieco bełkotliwym głosem.
– Do yerba mate, czemu dzisiaj wszyscy chcą herbatę?! Ratunku! – zawołał wilk, rzucając się do ucieczki. Niemal przewrócił się na pokrytej lodem ziemi – zapewne zamarzniętej z powodu obecności Buki, potem nie miał już większych problemów. Po prostu biegł przed siebie z kotem i pluszowym jednorożcem na grzbiecie, byle tylko jak najszybciej znaleźć się przy granicy i opuścić tereny watahy.
W świecie spowitym mgłą nie istniało coś takiego jak czas i odległość. Absolem nie wiedział, która jest godzina czy w jakim miejscu się znajduje. W pewnym momencie po prostu zatrzymał się na skraju jakiejś przepaści i spojrzał w dół, prosto na rozszalałe fale. Mgła niemal rozwiała się, odsłaniając otaczające wilka góry, niespokojne morze i odległy przeciwległy brzeg, który w żaden sposób nie był połączony z terenami watahy.
– Co się stało? Przejście nam zalało? – zapytał Absolem, wpatrując się z niedowierzaniem w masy wody uderzające co chwila o skałę.
– Na to wygląda – odparł Zielona Herbata Bez Cukru, drżąc lekko. – Zauważyłeś, że zacząłeś rymować?
Wilk już otworzył pysk, by coś odpowiedzieć, gdy wokół rozległ się złowieszczy chichot, a właściwie... Rżenie. Zielarz odwrócił się na pięcie i stanął naprzeciw dobrze znanej mu klaczy Kelpie. W jej oczach dostrzegł morderczy błysk, a na pysku – coś na kształt upiornego uśmiechu.
– Mówiłam, że cię znajdziemy – oznajmiła cicho, robiąc krok do przodu. – Teraz, gdy jesteś tu uwięziony, będziemy mogli spokojnie cię utopić.
– Nie znudziło się wam to? Nic tylko topicie i topicie... Może spróbujecie czegoś innego? Co powiecie na... malowanie po suficie? – podsunął Absolem.
– Daruj sobie te rymy – warknął młody ogier stojący po prawej stronie klaczy. – Topienie to prawdziwa przyjemność. Oglądanie, jak ofiary męczą się, zanim jeszcze stracą świadomość...
– No i mamy co potem zjeść – wtrąciła jakaś inna klacz. – Nie ma nic lepszego niż świeżo utopiona lądowa istota.
– Do rzeczy – zniecierpliwiła się pierwsza z Kelpie. – Nie jesteśmy tutaj, żeby rozmawiać. Tylko topić.
– No dobrze, skoro musicie... – zgodził się Absolem. – A chociaż kotka mi oszczędzicie?
Klacz wydała z siebie okrzyk frustracji i uderzyła kopytami o ziemię. W następnej chwili wilk i dwójka jego przyszywanych dzieci spadała w otoczeniu skalnych odłamków, prosto na spotkanie z oceanem. Basior nie zdążył nawet otworzyć schowka, by wyjąć herbatę.
Z następnych minut zielarz niewiele zapamiętał. Tylko ból, zimno, duże ilości wody i ciemność oraz kilka końskich cieni ciągnących go w dół, prosto ku beznadziei i końcowi.
>>> <<<
Pobudka na plaży o świcie nie należała do najprzyjemniejszych w życiu Absolema. Bolało go wszystko – poczynając od czubka ogona, a kończąc na głowie i układzie oddechowym. Zastanawiał się, jakim cudem ciągle żyje, bo przecież nie mógł być we wilczym raju, nie w tym stanie. Ale bardziej cierpiał duchowo niż fizycznie. Stracił swoich jedynych stałych towarzyszy, jedyne bliskie mu osoby. Swoje dzieci.
– Absolem? – usłyszał nagle mrukliwy głos. Podniósł się z trudem i dostrzegł biegnącego ku niemu Zieloną Herbatę Bez Cukru, który ciągnął za sobą Kocimiętkę. Wilk był tak szczęśliwy, że mimo bólu wstał i podbiegł do kocura i jednorożca, którzy po chwili znaleźli się w jego objęciach.
– Jakim cudem nic wam nie jest? – zapytał.
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł Zielona Herbata Bez Cukru, po czym wyrwał się z uścisku, drapiąc przy okazji wilka.
– To niemożliwe, żeby to wszystko nam się przyśniło, prawda? To wszystko było takie realistyczne... i dziwne... Chociaż... sny mogą być dziwne...
– Nie rozgaduj mi się tutaj – prychnął rudy kocur. – Mamy pierwszego listopada, więc tak: to się działo naprawdę. A wracając do dziwnych rzeczy... Jakaś staruszka wyrwała ci włos z ogona, śpiewając coś o zmuszaniu do czegoś. Zdążyła się ulotnić, zanim dobiegłem.
Absolem przyznał, że to było dziwne, jednak nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Miał swoje priorytety. Już po chwili pędził do domu w towarzystwie swoich dzieci, aby upewnić się, że jego zasoby herbatki wcale nie zmalały o kilkadziesiąt najróżniejszych mieszanek. Bo to byłby prawdziwy koszmar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz