niedziela, 30 września 2018

Podsumowanie września

Witajcie drodzy towarzysze! Dziś jest ostatni dzień września, więc nadszedł czas na comiesięczny post podsumowujący. Za większością z nas pierwszy miesiąc szkoły, mam nadzieję, że oceny znakomite, a zmęczenie jeszcze nie doskwiera!
Wataha istnieje już ponad trzy miesiące, strasznie szybko ten czas leci... a pamiętam jak dopiero co pisałam formularz Jung. Ahh, ale do rzeczy. 

~~~

Podsumowanie w pigułce:
  • 24 napisane opowiadania (jest dobrze! Oby tak dalej!)
  • 5 wilków dołączyło do watahy (i to jest dla mnie prawdziwy hit!)
  • 2 szczenięta urodziły się w watasze.
  • Pojawił się konkurs.
  • 2 wilki spadły na rangę omegi.

~~~

Najwięcej opowiadań napisała Teneko (4), tuż po niej - Nibo i Arles (3), zaś Absolem, Nimdhir, Riley, oraz Sitri, zajmują wspólnie trzecie miejsce (każde z nich napisało po 2 opowiadania).
Po jednym napisanym opowiadaniu we wrześniu mają: Elver, Jung Yunge, Katana, Levithan, Lupo, Oriabi, oraz Theor.

~~~

Wynagrodzenia.
Teneko otrzymuje 3 FL, oraz 2 punkty do wybranych umiejętności.
Nibo, oraz Arles zaś - 2 FL i 2 punkty do wybranych umiejętności.
Każdy z wilków, który napisał po dwa opowiadania, otrzymuje 1 FL i 1 punkt do wybranych um.
Za to wilki, które napisały po jednym - 1 FL.

~~~

Dziś obchodzimy w naszym ludzkim (lecz nie mniej barwnym od wilczego) świecie dzień chłopaka. Tak więc wszystkim przedstawicielom płci męskiej życzę wszystkiego co najlepsze! 



Samica alfa Watahy Lodowego Księżyca,
Jung Yunge.

Od Arles do Nimdhr

Sen..Co?gdzie ja jestem?jestem w lesie!? jak?co do..nie mogłem nic powiedziedź bo jakieś ciernie zaczeły mnie dusić rozerwałem je ale zaraz pojawiały sie następne. Wyrosły z ziemi i chwyciły za szyję ,zaczęły podnosić ktoś krzyknął nie! Obudziłem się w lesie. Drzewa były bez liści.Była mgła usłyszałem hihot obrazki migały mi przed oczami ciernie,tamta wadera, oraz ten krzyk znowu śmiech. Cofnołem się i jakieś coś chwyciło mnie pazurami i rzuciło o drzewo, to był jakiś cień.. pazurem podniosło moją głowę spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem siebie. Natychmiast się obudziłem. Pośpiesznie wybiegłem z jaskini,na skale pomyślałem o Nimdhir. miewa koszmary może mi pomoże? postanowiłem pobiegać po lesie.Piękna noc.. ze mną jest coś nie tak powiedziałem.Nagle nadleciały,świetliki pobiegłem za nimi i doprowadziły mnie do Nimdhir.Wszedłem do jej jaskini spała,gdy się obudzi pewnie mnie wyczuje i pewnie mi pomoże. Pokręciłem się po jej domu i czekałem aż sie obudzi minęła godzina a ona nadal śpi. Położę się obok Nimdhir i poczekam bo to co się stało nie było normalne...

Nimdhir?

Od Elvera c.d.Oriabi

- Oriabi! O nie, nie, nie. Przepraszam, że cię nie pilnowałem. Mama mnie zabije, albo nas... Otwórz oczy! - zacząłem panikować.
Ori jednak leżała i widać było tylko jak oddycha. Musiałem odgonić jakoś niedźwiedzia i zaciągnąłem go gdzieś w las. Wróciłem i zobaczyłem jak siostra otwiera oczy.
- Elver złap mnie za łapę. - wymamrotała. Zrobiłem jak powiedziała i pojawiliśmy się gdzieś w lesie. Zaczął boleć mnie brzuch i zwymiotowałem od tej nagłej podróży.
- Siostra... niedobrze mi. - zacząłem robić się smutny i chciałem zacząć płakać.
- Przepraszam, ale to zaraz minie. - wstała i zaczęła iść kulejąc.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem.
- Znowu się nie udało. Ałł boli mnie łapa. - syknęła z bólu.
- Co się nie udało?
- Chciałam, żebyśmy byli przy domu, ale się nie udało...
- Ja chcę do mamy. - zacząłem płakać.
- Chodź do mnie... - przytuliła mnie. - Ja też się boję i chcę do mamy. - odparła po chwili.
Poczułem znajomy zapach jakiegoś, ale nie wiem jakiego wilka i zaczęły szeleścić krzaki. Przytuliliśmy się mocno i skuliliśmy.

Ktoś skończy opowiadanie tego malucha? :3

Od Lupo do Sitri'ego lub Jung Yunge

Nie ma to, jak ranne polowanie. Wiatr na futrze i delikatny szelest liści pod łapami. Ah. Jak ja lubię jesień a gównie przez jesienną depresję co powoduje, że ta pora roku jest do mnie trochę podobna. I jest zimno i się nie przegrzewam w moim futrze. Właśnie biegłem za małym szarym zajączkiem wyskoczyłem za nim z krzaków. Zatrzymałem się i obejrzałem wilka od stup do głów. Silny i wytrzymały, ale nie zbyt zwinny.
- Kim jesteś?- Zapytałem, a raczej warknąłem patrząc na niego z ukosa.
Nie ma to, jak ranne polowanie. Wiatr na futrze i delikatny szelest liści pod łapami. Ah. Jak ja lubię jesień a gównie przez jesienną depresję co powoduje, że ta pora roku jest do mnie trochę podobna. I jest zimno i się nie przegrzewam w moim futrze. Właśnie biegłem za małym szarym zajączkiem wyskoczyłem za nim z krzaków. Zatrzymałem się i obejrzałem wilka od stup do głów. Silny i wytrzymały, ale nie zbyt zwinny. Od czekałem chwilę tworząc szybki plan w głowie.
-Przedstawisz się w końcu? To bardzo niegrzeczne nie odpowiadać, gdy inni grzecznie pytają. - Powiedziałem wkurzony i strzepnąłem uchem. - Twa godność? - zapytałem oficjalnie.
-Wybacz. - O w końcu kultura. - Jam Sitri - odparł spokojnie.
-Jesteś sam? W jakim celu przybywasz? - Zapytałem wystawiając machając znudzony czarnym jak noc oraz zakończonym fioletową plamą (Nie wiem jak to nazwać) ogonem.
-Mości Panie chciałbym zapolować na niedźwiedzia. Przybywam samotnie. - Odparł. U mych stup pojawiła się Merry spojrzała mu w oczy.
~... Mówi Prawdę...~ Powiedziała, ale jednak nieufnie stając przy mnie w postaci wilka. Spokojnie go obwąchałem i sprawdziłem grzbiet i kark. Znowu obejrzałem go dokładnie.
-Chodź za mną dziwaku. Idziemy do alfy. - Powiedziałem stanowczym głosem co on przemilczał.
-Merry idź z tyłu. Gdyby chciał uciec powiadom mnie - powiedziałem szeptem do niej, na co kiwnęła łbem oraz zajęła pozycję za wilkiem. Zacząłem go prowadzić w stronę Osady Głównej. Szliśmy w ciszy. Tylko pozostałe ptaki, które nie odlatywały świergotały na drzewach. Po chwili usłyszałem szelest. Wyciągnąłem Kunai i nim rzuciłem. Z krzaków wyszła alfa, która się szybko odsunęła i spojrzała na mnie.
- Witaj Oblivion. Co to za wilk? - Zapytała mrużąc oczy.
- To Sitri. Przyszedł do nas z daleka zapolować na niedźwiedzia. - rzekłem do alfy.

<Sitri lub Jung Yunge?>

czwartek, 27 września 2018

Od Riley do Levithana

Rany, to dopiero była przygoda! Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio się tak dobrze bawiłam! Wpadliśmy do wody z głośnym pluskiem, by parę minut później wypłynąć na brzeg. Znalazłszy się na stałym lądzie padłam na ciepły piasek. Futro wciąż ociekało wodą, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę - wręcz przeciwnie, przy takim upale kąpiel w rzece to chyba najprzyjemniejsza rzecz, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Po chwili z błękitnej tafli zbiornika wynurzył się także mój towarzysz, któremu najwyraźniej niespieszno było wychodzić z wody.
- Wygrałam! - rzuciłam z triumfalnym uśmiechem podchodząc do basiora, na co ten spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Że co?
- Dopłynęłam jako pierwsza! - oznajmiłam szczerząc się od ucha do ucha.
Przyjaciel spojrzał w mym kierunku z wymownym, pełnym politowania uśmiechem - A ktoś mówił, że to wyścigi? - uniósł brew ku górze, powolutku wspinając się na leżącą nieopodal kłodę.
- Ha! Nawet gdyby to i tak nie masz żadnych szans!
- Założymy się? - Levithan przewrócił oczyma otrzepując się z wody, tym samym "zupełnie przypadkowo" ochlapując nią także mnie.
- Hej, przed chwilą się wysuszyłam! - warknęłam skoczywszy na przyjaciela. Sturlaliśmy się z pnia lądując na miękkiej trawie. Zielonooki popatrzył na mnie z rozbawieniem, jednak nie odezwał się ani słówkiem. Oho, coś kombinuje, widzę to!
- I co? Co Cię tak bawi? - mruknęłam uważnie obserwując malujący się na jego pysku tajemniczy uśmieszek - Wiesz co, Ty też mi się podobasz - powiedziałam i delikatnie liznęłam czubek jego nosa.
Nagle zapadła między nami cisza. W zasadzie nie wiem czemu, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słówka, nie wspominając nawet o jakimś żarcie, bo dziwnym trafem żaden mi się jakoś na myśl nie nasuwał. Dziwne. Jeszcze nigdy przedtem nie czułam się tak nieswojo w obecności Levithana. On chyba też nie. Przez ten cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, jakby wszystko dookoła po prostu przestało mieć znaczenie...
Nieoczekiwanie w lesie rozległo się głośne, przeciągłe wycie, płosząc stada okolicznych kruków, tym samym wyrywając nas z tego... Hm, dość nietypowego, błogiego stanu?
- Słyszałeś to? - zastrzygłam uszami momentalnie zrywając się na równe nogi.
Basior pokiwał głową, również podnosząc się z gleby.
- Myślisz, że to wilk albo kojot...?
- Nie mam pojęcia, ale to na pewno nikt z naszych - odparł samiec uważnie nasłuchując echa odbijającego się jeszcze między pniami drzew, jednak ku naszemu zaskoczeniu odgłos już nie nie powtórzył.
- To co robimy? Ten ktoś może potrzebować pomocy... - stwierdziłam spoglądając wyczekująco na Levithana.

Levithan?

środa, 26 września 2018

Od Nimdhir do Arles

Nie wiem co mnie napadło by atakować tego wilka. Przecież mogłam poczekać, aż sam się przedstawi, podejdzie lub ewentualnie na mnie skoczy. Chodź ta ostatnia opcja nie jest zbyt pozytywna, wole ją od tego, co stało się później się stało. Kiedy Arles zniknął w krzakach westchnęłam cicho. Szczęście w nieszczęściu podczas pod czas obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Wróciłam do – jak od teraz miałam ją nazywać – własnej jaskini i zwinęłam się w kłębek na posłaniu. Zamknęłam oczy, ale sen nie nadchodził. No, przynajmniej nie w swojej pierwotnej postaci. Wizja to coś czego nikt nie chciałby doświadczyć. Przychodzi nagle, jak grom z jasnego nieba, uderza błyskawicznie, a zawsze towarzyszy jej wielki ból. Byłam w Próżni. Nie pierwszy raz odwiedzałam to miejsce, ale dalej zadziwiało mnie jak z niczego pojawia się Coś. Cierniste pędy pojawiły się nagle, rzucając swój cień na wszystko co mnie otaczało. Taką wizję miewałam już kilka razy – zawsze to samo. Duszące mnie rośliny, tworzące zaciskającą się kopułę. Lecz tym razem było inaczej. Nim ciernie na dobre zacisnęły się na mojej szyi zobaczyłam Cień. Kształt niezidentyfikowanego wilka, walczącego z nacierającymi pędami. Moja żywa obroża znikła, a ja padłam na ziemię łapczywie łapiąc powietrze. Cierń zaatakowały samotnego wilka, a ja zdołałam tylko krzyknąć „Nie…!”.

Arles?

Od Arles do Nimdhir

Chmury mruknąłem a taka piękna noc ehh nie fart. Rozmyślania przerwało mi wycie innego wilka, dziwne o tej porze?ruszyłem w kierunku wyku i hałasu. Poczułem woń i głos obcego wilka
-pokaż się - powiedział z tego co poczułem to nie był silny wilk dzieliły nas tylko krzaki skoczyłem a on silnym kopniakiem powalił mnie na ziemię i obezwładnił.Zaraz to była wadera.. próbowałem się ruszyć ale ona mi to uniemożliwiała -kim jesteś warkneła
-jestem zwykłym nic nie znaczącym wilkiem więc łaskawie mnie puść -i puściła a ja łapą zasłoniłem ranę.
-zrobiłam ci coś-Zapytała?
-nie nic poważnego
-zaczekaj masz i czymś polała moją ranę.
-Będzie ci lepiej
-dzięki, kim ty jesteś?-zapytałem
-jestem Nimdhir a ty?
-ja jestem Arles i byłem na zwiadzie. Co ty w nocy tutaj robisz? Wszyscy śpią.
-ja nie śpię bo... Zawahała się
-powiedz nic się nie stanie
-miewam koszmary.
- Jeśli byś chciała to możemy się w nocy spotykać i pogadać o twoich snach.
-Pomyślę nad tym.
- okej to ja dokończę zwiad, i puszczam Ciebie wolno. Ruszyłem w stronę jeziora Trzeciej Nocy, kiedy tam dotarłem wziąłem sobie małą kąpiel. Brrr ale zimna i wydaje się ,że są tam inne wilki pewnie mam zwidy. Od dawna nic nie jadłem może jakiś króliczek z łatwością go wytropiłem i swoje kły wbiłem w jego krtań.Po małej kolacji wróciłem do domu i ruszyłem w stronę krainy snów...


< Nimdhir?>

wtorek, 25 września 2018

Od Nimdhir do Arles

Noc była wyjątkowo ciepła zważywszy na nieprzychylną porę roku. Gwiazdy świeciły jasno, ukazując piękno otaczającego mnie świata. Otworzyłam pysk, pozwalając by jesienne powietrze dostało się do mojego pyszczka. Zdjęłam maskę, zdając sobie sprawę z późnej pory – zapewne wszystkie wilki spały w swoich jaskiniach. Ja jednak bałam się zasnąć z powodu wizji i koszmarów, które męczyły mnie coraz częściej od rozłączenia się z Hearthem. Zdecydowałam się na spacer, obiecując sobie, że później położę się na sto procent. Od razu po wejściu w las opuściły mnie wszelkie smutki. Czułam się wolna. Uszczęśliwiona zawyłam i ruszyłam biegiem w nieznanym mi kierunku. Nie wiem, ile czasu dawałam upust emocją. Zatrzymałam się, dysząc ciężko. Usiadłam, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Przez chwilę nie ruszałam się z miejsca, próbując zorientować się gdzie jestem.
„No tak” – pomyślałam. – „Nowa wataha, nowe tereny.”
Westchnęłam, rozglądając się. Do mojego nosa dotarły zapachy zwierzyny, rosy i… obcego mi wilka? Racja, nie znam jeszcze wszystkich członków stada, lecz z doświadczenia wiedziałam, że nie wszyscy „nowi znajomi” są tak mili na jakich wyglądają. Wstałam, naprężyłam się i wysunęłam kły.
- Pokaż się – warknęłam, powoli zbliżając się miejsca przebywania obcego.

< Arles? >

Nowy członek watahy - Nimdhir!


Powitajmy cieplutko także Nimdhir, nową waderę w watasze! Bardzo nas cieszy, że postanowiłaś dołączyć w nasze szeregi!

Nowy członek watahy - Evane!

wygląd: ( obraz wizerunku w budowie :) ) Biała jak śnieg koniuszki uszu szarawe. ma niebieskie oczy i czarny nos. jej ogon też na końcu jest szarawy.


Z radością pragnę powitać nowe łapki na terenie watahy - Evane! Jest to młoda, śnieżnobiała wadera. Bardzo cieszy nas, że postanowiłaś dołączyć!

Od Sitri`ego [Quest nr #3]

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wspaniale od wczesnego ranka. Mógłbym śmiało rzec, iż był to jeden z najpiękniejszych dni jesieni w moim życiu, których nawiasem mówiąc pragnę jak najwięcej, gdyby nie jedno małe "ale". Pośród tej pięknej aury czekał na mnie pech i to nie byle jaki! Natrętny pech, który uczepiwszy się mojej osoby drażnił mnie niemiłosiernie, jednocześnie dając o sobie znać na każdym kroku. To właśnie tego piekielnego dnia, podczas polowania, poślizgnąłem się na jakiejś brunatnej substancji po czym z impetem zaliczyłem spotkanie pierwszego stopnia z sosną. Dopiero po kilku minutach byłem w stanie odkleić się od drzewa by z przykrością stwierdzić, iż ta substancja okazała się być resztką błotnej kąpieli dzika. Sam nie wiedziałem czy bardziej denerwował mnie fakt utraty tak pięknej zdobyczy czy może odór wieprza, który skutecznie wyeliminował wszelkie odczuwane przeze mnie zapachy. Później oczywiście okazało się, że zmycie z siebie tej woni jest niezmiernie upierdliwe, więc spędziłem na tym parę godzin- bezskutecznie. Jednak pechowi wciąż było mało. Przez cały dzień wysysał ze mnie cierpliwość w każdy możliwy sposób do tego stopnia, że kiedy wieczorem podczas powrotu do kwatery oberwałem spadającym jabłkiem w obolały łeb, usiadłem czując że za moment krew nagła mnie zaleje. Czułem pulsującą żyłkę na skroni i przyznaję że gdyby ktokolwiek podszedł do mnie w tym momencie i palnął jakąś głupotę to z dużą dozą prawdopodobieństwa tylne łapy powyrywał bym mu przy czubku nosa! Oczywiście nie trzeba było długo czekać. Około półtora kilometra od osady głównej zostałem wręcz zdmuchnięty ze ścieżki przez polującą waderę.
-Oh! Wybacz! Przez ten zapach omyłkowo wzięłam Cię za lochę.- parsknęła samica jednocześnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.
-Nic się nie stało.- odparłem spokojnie, załamując się wewnętrznie. Huraganem, który dobił mnie dzisiejszego dnia była sama Jung Yunge, więc gorzej już być nie mogło.
-Wszystko w porządku?- zapytała wciąż się chichrając się pod nosem.- Wybacz, nie spodziewałam się... Ciebie.
-Tak.- odparłem zdając sobie sprawę z tego, że wyglądam jak półtora nieszczęścia. Cały wymięty, przemoczony, z odstającym futrem, które w chwili obecnej futrem było tylko z nazwy... Za żadne skarby nie chciał bym w takim stanie spotkać alfy a tu proszę. Spełnienie wszystkich przekleństw świata od ręki! - Wiem, wyglądam niczym uosobienie nędzy i rozpaczy w czystej postaci.
-Lepiej szybko wracaj do jaskini, aby ktoś jeszcze Cię nie upolował.- uśmiechnęła się.
Pozdrowiłem serdecznie waderę i zawinąłem się czym prędzej do jaskini. Przez zapach dzika rejestrowałem inne zapachy z wielkim opóźnieniem więc nie miałem pojęcia, że podczas mojej nieobecności w jaskini zadomowiły się wiewiórki. Opadłem bezwładnie na skórę jelenia, która stanowiła moje łoże, po czym warknąłem wściekle z bólu. Skubane pomioty szatana naznosiły pod nią żołędzie! Parsknąłem wściekle przeciągając skórę w drugi kąt pokoju, po czym zmęczony zasnąłem.
Niestety w środku nocy zgraja hałaśliwych nietoperzy dokonała abordażu na moją kwaterę. Gdybym mógł usmażyć je wzrokiem, bez wątpienia zrobił bym to natychmiast, bez zbędnej zwłoki. Małe, skrzeczące, czarne punkty kołowały pod sklepieniem jak opętane. Wstałem więc, mając nadzieję że ruch pod nimi je spłoszy co na szczęście okazało się skuteczne. Kilka minut później hałaśliwe stwory powróciły a ja miałem wrażenie, że jest ich o wiele więcej niż wcześniej.
-Więcej was matka nie miała?!- warknąłem na nie wściekle, po czym wyszedłem z jaskini.
Najwyraźniej tą noc miałem spędzić pod gołym niebem. W tym momencie parszywe nietoperze wyleciały za mną, muskając mnie swymi skrzydłami po czym skierowały się w kierunku Plaży Zachodniej. Przez chwilę myślałem, że to jakaś kpina ale widząc, że nietoperze usiłują wrócić do mej jaskini, udałem się w wyznaczonym przez nie kierunku. Perspektywa dzielenia lokum z tymi krzykaczami nie napawała optymizmem. Pod koniec drogi do mych uszu zaczęły dolatywać dziwne dźwięki, miałem wrażenie, że coś rozmawia z innymi istotami ... pod wodą? Ostrożnie zbliżyłem się w kierunku plaży, by zerknąć cóż to za diabelstwo się na niej zalęgło. Zanim jednak zdążyłem wystawić czubek nosa poza ostatnie drzewo, przybysz zdradził się sam -odgłosem kopyt. Tego się nie spodziewałem. Nie cierpiałem koni jak ogień wody. Wielkie, zarozumiałe, roślinożerne istoty współpracujące z ludźmi... Żaden szanujący się wilk nie oddał by się do niewoli i nie szedł by tak ślepo za człowiekiem jak konie. Jednakże w wielu przypadkach których doświadczyłem na własnej skórze, wiedziałem, że wraz z końmi pojawiają się ludzie a z ludźmi kataklizm dla lasów i wilków. Wystawiłem łeb aby sprawdzić z iloma końmi czy może i również z ludźmi mam doczynienia po czym dostałem szoku. Na plaży stało kilka istot, które zaledwie przypominały konie. Pośród wystających, bielących się w pełni księżyca kości, widać było gnijące mięso oraz roślinność morską, która to stanowiła prawdopodobnie najbardziej żywą tkankę upiora. We wszelkich szczelinach znajdowała się woda, która spajała wszystko w całość. Istoty posiadały także grzywy i ogony z wody, przez co można było zidentyfikować je jako Kelpie- istoty wodne, choć w tym przypadku nie do końca jeszcze przez nią strawione. Nocny wiatr zawiał wprost w moim kierunku, niosąc ze sobą także woń legendarnych istot. Nigdy w życiu nie pomyślał bym że Kelpie tak śmierdzą! Zgnilizna, stęchlizna oraz morskie zielsko niemalże wywabiło moją zawartość żołądka na światło księżyca. Smród był tak intensywny że moja woń dzika była przy tym perfumerią. Cofnąłem się odrzucony pierwszym kontaktem z nowym zapachem po czym usadowiłem się bezpiecznie i czekałem na rozwój wydarzeń.
Po kilku godzinach Kelpie prawdopodobnie skończyły swego rodzaju naradę i skierowały się w kierunku lasu a co za tym idzie, w kierunku osady głównej, co nie wróżyło nic dobrego. Członkami watahy były także szczeniaki, to nasza przyszłość więc zamiast siedzieć dalej w ukryciu i kombinować jak odesłać nieproszonych gości tam skąd przybyli , pomknąłem w kierunku gdzie przed chwilą stały potwory.
-Yhym...- chrząknąłem, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Stwory zwróciły ku mnie swoje szkaradne łby z martwymi, rybimi oczami po czym ruszyły za mną pędem. Mknąłem brzegiem morza ile sił w łapach, jednak o wiele szybsze Kelpie w mgnieniu oka mnie dogoniły. Cudownie, pech nadal mnie nie opuścił! Nie pozostawało nic poza walką z nieprzyjacielem, co w aktualnej sytuacji było kompletnym szaleństwem. Nie mając wyboru skoczyłem do gardła pierwszego lepszego koniokształtnego, jednak zamiast zawiesić się z na nim, wyrwałem jedynie znajdujące się w tym miejscu resztki zgnilizny. Boże! Cóż to za paskudztwo! Wyplułem resztki Kelpie z pyska prawdopodobnie wraz z resztkami goszczącymi w moim żołądku. Nie życzył bym takiej strawy nawet najgorszemu wrogowi... Stwór jednak nie dawał za wygraną. Wyraźnie rozgniewany potrząsnął łbem, na którym zaczęły wyrastać potężne jelenie rogi. Tupnął mocno nogą dokańczając transformację, by następnie zafundować mi darmowe upodobnienie się do durszlaka. W ostatniej chwili użyłem swojej zdolności przyzywania zbroi, co uratowało mnie przed wypatroszeniem, przez co bestia jedynie odsunęła mnie o ładnych parę metrów od miejsca gdzie stałem. Potwór sapnął gniewnie po czym wraz z kompanem przystąpił do ponownego natarcia. Szlak. Spróbowałem zamrozić potwora, a dokładniej część składającą się z wody ale niestety nic to nie dało. Ponownie skupiłem się by przyzwać swą zbroje, przymknąłem oczy by następnie... oberwać z fali zgnilizny, kości i wody? Uniosłem powiekę by zobaczyć co się stało. Wraz z pierwszymi promieniami słońca zostałem na plaży sam z resztkami Kelpie, co w chwili obecnej wyglądało bardziej niczym śmietnisko po sztormie aniżeli plac boju. Niedowierzałem własnym oczom i szczęściu, które uratowało mi skórę.
-Czyżby szczęście do mnie wróciło?- sapnąłem udając, że nic się nie stało po czym ruszyłem w drogę powrotną do domu, pełen nadziei, że szybko spiorę z siebie odór potworów. W końcu nie przystoi aby rycerz tak śmierdział, nieprawdaż?

Od Oriabi do Elvera

Jest super w naszej jaskini. Mama chodzi na polowanie i ma mnie pilnować brat, ale to ja urodziłam się pierwsza i to nie fair! On jest taki ślamazarny... W sumie to mama mówiła, żebyśmy się narysowali na ścianie tam, gdzie pokazała. Opisywaliśmy siebie nawzajem jak wyglądamy, żeby można było zobaczyć. Na razie jesteśmy na czarno-biało, ale może znajdę kiedyś jakieś kolorowe rzeczy do malowania.
- Elver nudzi mi się. Chcę pozwiedzać... idziesz ze mną? - zapytałam machając ogonem.
- To będzie niebezpieczne, więc nie idziesz nigdzie. - burknął.
- Ale.. - przerwał mi.
- Ale mama mówiła, że mamy być w jaskini i grzecznie na nią czekać.
- No weź... grrr. - pociągnęłam go za ucho. - pościgajmy się!
- Nie... jeszcze coś zrobię nie tak. - posmutniał.
- Proszę. Może znajdziemy coś fajnego.
- Okej, ale na chwilę...
Pobiegliśmy i trochę się pobawiliśmy. Usłyszałam jakiś plusk i szmery. Pobiegłam za tym i zobaczyłam super wielki wodospad.
- Wow, ale fajnie! - pisnęłam z radości.
- Ładny, ładny. Emm Ori... m-może wracajmy? - zająknął się dziwnie.
- Przecież dopiero co przyszliśmy. - odwróciłam się i krzyknęłam. - Aaaa niedźwiedź!
- Uciekajmy! - zaczął biec mój brat.
- Dam sobie z nim radę! Grr... - warknęłam na niego i ugryzłam. On za to uderzył mnie łapą i zaczęło mi dzwonić w uszach, obraz się zamazywał i zrobiło się ciemno... Usłyszałam tylko głos brata.

Elver...?

niedziela, 23 września 2018

Od Nibo do Katany

Katana.. Ah, to imię na pewno zapamiętam do końca życia. Jak ten japoński miecz! Jej pozwoliłbym pochlastać moje serduszko na plasterki i zrobić z nich szaszłyka.
Wadera widocznie miała nadzieję, że odprowadzę ją do jej jaskini i zostawię ją w spokoju. Dla niej niestety, kiedy już na kimś konkretnie zawieszę oko, nie odpuszczam aż tak łatwo. Mam zamiar wyciągnąć z niej wszystko, co wie o sobie, a nawet to, czego nie wie.
Chociaż w jakimś stopniu czułem się inaczej niż zwykle. Owszem, jestem wzrokowcem, ale nigdy nie miałem takiego pociągu do kogoś od pierwszego wejrzenia.
… To oznacza, że po prostu od samego początku byliśmy sobie pisani? Na pewno!
Ukradkiem rozejrzałem się trochę po jaskini wadery. Nieźle się urządziła. Dostrzegłem nawet łuk i strzały leżące gdzieś pod ścianą, więc wnioskuję, że wilczyca jest łuczniczką. Ciekawe zajęcie jak na tak młodą panienkę! Ale moją uwagę najbardziej przykuły pojemniki na zioła, których zapach był bardzo intensywny w jaskini. Znałem tę woń bardzo dobrze. Zioła, których wywar pomaga załagodzić objawy niewydolności płuc (a dodane do herbatki są wprost boskie).
- Mogę ci jeszcze jakoś pomóc? – dość niepewne pytanie zwróciło moja pełna uwagę znów na Katanę. Jej mina mówiła tyle co „proszę idź sobie i mnie nie krzywdź”.
- Hmm, ty już dobrze wiesz, w jaki sposób mogłabyś mi pomóc – zamruczałem, robiąc kilka kroków w stronę Katany. Gdybym miał brwi, totalnie bym nimi uwodzicielsko zafalował. Ale niestety nie mam.
Biała wadera jak na zawołanie odskoczyła na jakieś pół metra.
- N-nie mam pojęcia, co masz na myśli.
Przyznam, rozczuliłem się. To było takie urocze?? O co chodzi??? Moje serduszko zaraz się roztopi. Taka niewinna, taka czysta! Jak malutki motylek, którego jedynym zmartwieniem jest znaleźć następny kwiatek, na którym usiądzie! Aż dziwne, że jeszcze nikt nigdy jej nie złapał. Ale nie miałem w interesie zrażać do siebie i straszyć Katany.
- Nie musisz – pokręciłem łbem, posyłając waderze łagodny uśmiech. – Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać ani namawiać, oki doki? No, chyba, że do spędzania czasu ze mną. Jesteś na mnie oficjalnie skazana.
Ostrożnie podszedłem do mojej towarzyszki, nie za blisko, i wygodnie położyłem się na ziemi, zwijając w kulkę, żeby nie zajmować za dużo miejsca. Ta obserwowała mnie uważnie, jakbym zaraz miał skoczyć jej do gardła.
- Więc, opowiedz mi o sobie! – zacząłem radośnie i zrobiłem duuuży wdech – Jesteś łuczniczką, tak? Skąd zainteresowanie akurat tym zawodem? Masz problemy z płucami? Nie chcę się chwalić, ale mam spore doświadczenie w mieszaniu ziółek, mógłbym ci pomóc ulepszać leki. Chyba, że po prostu jesteś wielka fanką ziołowych herbatek. Wtedy mamy już pierwszą rzecz, która nas łączy! Urodziłaś się w tej watasze czy dołączyłaś? I kiedy w ogóle masz urodziny? Nie wybaczyłbym sobie, gdybym zapomniał dać ci prezent. Jaki jest twój ulubiony kolor? Trzecia najbardziej ulubiona nazwa ssaka? Moja to mundżak. A na pierwszym miejscu jest dydelf. Nic nie przebije dydelfów w moich oczach. To inna nazwa na oposa, wiesz? Ale mówimy tutaj o tobie, nie o mnie! Jesteś raczej rannym ptaszkiem czy nocnym markiem? Jest coś, co od zawsze chciałaś zrobić, ale się bałaś? Jaka jest najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałaś? Opowiedz mi wszystko, jestem gotowy na każdy pikantny szczegół!

< Katana? Z takimi umiejętnościami prowadzenia wywiadu, Nibo zostałby świetnym dziennikarzem >

Od Nibo [Quest nr #2]

Jesień dopiero się zaczęła, ale mimo to, pogoda już zdążyła się nieco zepsuć. Nadal było całkiem ciepło, ale silny wiatr nadganiał chłodem. Drzewa zaczynały już powoli linieć; u niektórych liście dopiero co zaczęły zmieniać kolor na brązowy, a z innych prawie już kompletnie spadły. Nie powiem niestety, z których konkretnie. Jestem zielarzem, nie botanikiem.
W watasze zdążyłem już się porządnie zaaklimatyzować. Niektórym wilkom chyba niezbyt przypadł do gustu mój wygląd, ale co tam! Nie wiedzą co tracą! Żeby tylko wiedzieli, jaki piękny byłem za młodu… jestem jak Deadpool! Nie licząc, że ja nadal jestem piękny!!
Nie, nie, nie! Pora wrócić do głównego wątku, bo znowu odpływam na mój ulubiony temat – mnie. Wyszedłem sobie na spacerek, bo nie wszystkie tereny watahy były mi znane. Zdążyłem już zwiedzić Plażę Zachodnią i Góry Gwieździstego Nieba, czy jakkolwiek to szło, i większość lasu dookoła Osady Głównej. Dziś uznałem, że mimo silnego wiatru, którzy mierzwił moje futro w miejscach, w których zmierzwione być nie powinno, jest perfekcyjny dzień na kontynuację mojej wycieczki dookoła świata.
Opadłe już liście były wilgotne od nocnej ulewy (która zdołała wywrócić wiele drzew dookoła) i wcale nie wydawały przyjemnie chrupiących odgłosów, kiedy się na nie stanęło.
- Co za hańba! Chamstwo w państwie! – oburzyłem się aż na głos, mając nadzieję, że może kiedy skarcę liście, zaczną szleścić.
Niestety się tak nie stało.
Co za bezsens.
Po dość długim czasie podróży zapuściłem się już głęboko w las. Nozdrza wypełniły mi zupełnie nowe zapachy. Nadal dało się wyczuć woń innych wilków, ale czułem, że na prawie same obrzeża nikt się nie wypuszcza zbyt często. Las był tu dużo gęstszy, a potężne korony drzew prawie blokowały światło słoneczne, przepuszczając tylko sporadyczne promyki. Wszędzie dookoła kręciły się półprzezroczyste postacie, z budowy przypominające różne zwierzęta; wilki, jelenie, sarny, zające, a nawet ludzi, których zwykle było dużo mniej w okolicach Osady Głównej. Niektóre próbowały szeptać mi coś do uszu, ale wytrwale je ignorowałem. Długo mi zajęło opanowanie tej umiejętności. Za duchowe medium robię tylko w czwartki popołudniu, sorry not sorry. Etap pomagania każdemu duchowi na drodze mam już za sobą i średnio dobrze wspominam te czasy.
Tym, co się szczególnie odcinało od reszty krajobrazu, był spory kawałek ziemi, dobrze oświetlony przez słońce. Spora korona drzewa leżała na ziemi, w połowie oparta na sąsiednich pniach. Uznałem, że bliżej przyjrzę się temu zjawisku. Od drugiej strony zastał mnie widok długich, grubych korzeni ponad powierzchnią. Część nadal rozpaczliwie tkwiła w ziemi, jakby próbując pociągnąć drzewo z powrotem do pionu.
Gwizdnąłem z podziwem, oglądając powalony konar. To drzewo było ogromne, wiatr w tej części musiał być szczególnie silny, albo po prostu to drzewo było naprawdę stare.
Obchodząc tak drzewo z łbem wysoko uniesionym do góry, nagle, robiąc krok, straciłem grunt pod łapą i boleśnie wpadłem do jakiejś dziury w ziemi. Głębokiej dziury. Na co komu takie dziury???
Podniosłem się chwiejnie i przekląłem pod nosem. Przygryzłem sobie język no.. I całe moje futro teraz jest w mokrej ziemi! Ktokolwiek wykopał tą dziurę, zapłaci mi wszystkimi swoimi pieniędzmi i odda dom, samochód, i swoje dzieci pod zastaw. Czy ten ktoś wie jak trudno zmyć ziemię z futra???
W końcu postanowiłem pozwracać trochę uwagi na otoczenia. Dziura okazał się nie być zwykłą dziurą. Była dużo dłuższa niż przeciętny dół. Przed moimi oczyma widniał ciemny korytarz, w niektórych miejscach poprzecinany korzeniami drzew.
- Jakiś naprawdę duży kret tędy przechodził. – pokiwałem mądrze łbem, niczym prawdziwy naukowiec, stwierdzający jakiś oczywisty fakt.
Zaraz potem przypomniałem sobie, że naprawdę duże krety nie żyją w tych stronach. Coś z tyłu głowy zaświtało mi o jakiś podziemnych korytarzach, o których mówiła mi raz pani alfa Jung. No ale żeby aż tak daleko je wyprowadzać? Tylko jedna droga, by się przekonać! W przód!! Chociaż wizja mokrej ziemi wszędzie dookoła mnie nie była zbyt przekonująca.. A ile tu musi być robactwa! Co jeśli złapie kleszcza? Albo pchły? Kto mnie uratuje?!
- Sam się uratujesz, Nibo, deklu, jesteś przecież tez medykiem – odpowiedziałem sam sobie i zacząłem powoli iść, a raczej czołgać się w głąb korytarza.
Po dość krótkim czasie, kompletnie straciłem widoczność, no bo hej, jestem pod ziemią. Ale na szczęście tunel nie był zbyt skomplikowany i ciągnął się cały czas w przód, bez żadnych rozwidleń. Największym problemem okazały się być korzenie, na które co chwila wpadałem pyskiem. Wierzcie, drewno skrobiące po nagiej czaszce nie należy do najprzyjemniejszych na świecie uczuć, a ten odgłos ranił moje biedne uszy od środka. Tym bardziej, że czułem jak moje futro coraz bardziej nasiąka wodą od wilgotnej ziemi. Obrzydlistwo.
Im dalej zapuszczałem się w głąb, coraz mniej miejsca miałem. Tunel stawał się coraz węższy, do tego stopnia, że musiałem jeździć brzuchem po ziemi, żeby się jakoś poruszyć. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że gleba tutaj była już sucha.
- No i po co właziłeś w nieznajome dziury? – westchnąłem do siebie.
W końcu, gdzieś wcale nie aż tak daleko przede mną, zobaczyłem delikatną poświatę. Alleluja, wreszcie koniec! Przydałaby mi się kąpiel i może jakaś odzywka, bo po tej przygodzie rozdwojone końcówki mam gwarantowane.
Ledwo się wygramoliłem przez wąskie wyjście/wejście (zależy od której strony się wchodzi). Ze zdumieniem stwierdziłem, że stoją na środku niczego. Dosłownie niczego. Znajomego niczego. Gdzieś w tle widoczny był lekki zarys gór.
Proszę państwa, witamy na Pustkowiu!! Musiałem przejść przez tą waloną pustynię, jak pierwszy raz zaszedłem do watahy.
Wydałem z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, który balansował między westchnięsiem, a krzykiem czystej rozpaczy. Byłem cały brudny, głodny i teraz musiałem wesoło cwałować przez pustynię i pół lasu, żeby znaleźć się w domu. A nie ma opcji, że znowu będę przechodził przez to, pożal się borze, tajemne przejście.
No i na co mi było włażenie do nieznajomych dziur?

Od Arlesa

Mój pierwszy dzień w watasze. Dostałem swoją jaskinię, a łóżko zrobiłem sobie z siana i trawy. Dostałem stanowisko zwiadowcy, więc ruszyłem na mój pierwszy zwiad. Okolica jest przepiękna. Piękny las, strumyk.. na zwiadzie obejrzałem okolicę jeszcze raz, znalazłem skałę na której bym mógł wyć do księżyca Tak to tu będzie pięknie w nocy ale muszę dokończyć zwiad. Znalazłem dwa mosty nad strumieniem i nic złego mnie nie spotkało, znalazłem parę świecących kamień i dołożyłem do mojej kolekcji, będę musiał udekorować moją kwaterę i poszukać kamieni księżycowych...

Konkurs - Dzień Potępienia

Pragnę ogłosić, że z dniem dzisiejszym na stronie watahy pojawił się konkurs. Wszelkie informacje znajdą Państwo tutaj: KLIKNIJ MNIE!
Na ten sam link można wejść za pomocą nowej zakładki po lewej stronie bloga, tuż pod Questami.

Powodzenia kochani,
Wasza samica alfa,
Jung Yunge

sobota, 22 września 2018

Post informacyjny - jesienna depresja?

Witajcie kochani! Dni robią się coraz chłodniejsze, zmrok nastaje coraz szybciej, a nauka pochłania cały wolny czas, nieprawdaż? Aj, wrzesień... ah, jesień...
Liście drzew przybierają odcienie od delikatnych żółci, poprzez intensywne złote, aż po krwiste czerwone. Z drzew spadają twarde kasztany, a gdziekolwiek by się nie wybrać - tam na chodnikach dywany z listków usypane. Pewien urok tejże pory roku jest, prawda? 
Ale niestety, następuje to, czego osobiście nie lubię najbardziej - chłodek! Jak deszcz kocham, tak zimna, czy wszelkiego wiatru - nie znoszę. Sezon na gripexy, kichanie i chusteczki czas rozpocząć. Ajaj, tak więc życzę Wam kochani zdrówka i odporności!
Z dniowym wyprzedzeniem, ponieważ dopiero jutro miała pojawić się zmiana pory roku - do watahy zawitała jesień

Kolejną sprawą, którą pragnę zawrzeć w tym poście (zamiast pisania osobnego), jest postarzenie wilków, które także miało nastąpić jutrzejszego dnia. Każdy psowaty otrzymał +1 rok do wieku, prócz Absolema, Nibo, Sitri, Elvera, Arlesa oraz Oriabi, którzy pojawili się w naszych szeregach we wrześniu. Jeżeli jednak którykolwiek z właścicieli wyżej wymienionych wilków zgłosi, że chce aby jego podopieczny także się zestarzał, to tak się stanie. 

Myślę, że na dzień dzisiejszy to tyle z mojej strony. Życzę dobrych ocen w szkołach, oraz powodzenia w pracy, dla starszych członków! I nie dajmy się jesiennej depresji, zapamiętać!

Pozdrawiam, 
Wasza samica alfa
Jung Yunge

Nowy członek watahy - Arles!

Podobny obraz

Powitajmy Arles, nowego basiora w watasze!
Mam nadzieję, że spędzimy miło wiele chwil.

środa, 19 września 2018

Teneko urodziła!

Dzisiejszego dnia pragnę powitać w watasze nowe, małe łapki. Chodzi oczywiście o szczenięta Teneko! Gratulujemy i życzymy powodzenia z maluchami. ^^




Elver

~~~



Oriabi



Autorką obu prac jest właścicielka, obowiązuje zakaz kopiowania.

Od Teneko

Wróciłam do siebie ze zwiadów, ale szybko wyszłam na polowanie. Obficie się najadłam. Nudziłam się, więc poprawiłam mój rysunek w jaskini. Wyglądał lepiej. Nagle zaczął boleć mnie brzuch. Zaczęłam głęboko oddychać.
- Zaczęło się... - powiedziałam sama do siebie.
Szybko zdjęłam futerka z królików i położyłam się na trawie. Wolałam urodzić przed jaskinią tam, gdzie będzie cieplej. Trochę to zajęło. Męczyłam się niesamowicie, ale nagle usłyszałam jakiś pisk. Zobaczyłam białego szczeniaczka z niebieskimi znamieniami. Była to dziewczynka. Jak mówiłam będzie to Oriabi. Zaraz po niej pojawił się czarny samiec z czerwonymi znamieniami. To będzie Elver. Polizałam je i do siebie przytuliłam. Zaczęły pić mleko. Ja leżałam spokojnie, odpoczywałam. Nigdy więcej dzieci, ale i tak ciszę się, że mam chociaż tę dwójkę. Kontrastują ze sobą z wyglądu. Oriabi zaczęła ciągnąć mnie za ogon i jak zniżyłam głowę, to pociągnęła mnie za ucho. Tak delikatnie, ale jednak pociągnęła. Zaśmiałam się i spojrzałam na Elvera. Leżał taki trochę jakby smutny. Zachęciłam, żeby się pobawili i jakoś na ślepo im się udało trochę platać. Wstałam po jakimś czasie i pogoniłam szczeniaki do jaskini. One spały na skórach z królików, a ja jeszcze miałam w pogotowiu mój ogon. Kiedy zasnęły, miałam zabrać się za malowanie ich na moim drzewie genealogicznym, ale zostawię to im. Na razie ważne są tylko one.

Od Teneko c.d.Absolema

Przechadzałam się i nagle wyszedł pewien wilk. Trochę z nim gadałam.
-Teneko, zostaniesz na podwieczorku? - zapytał uprzejmie Absolem po nalaniu herbaty.
- Z miłą chęcią. - pomachałam szczęśliwie ogonem.
Weszłam szybko i usiedliśmy. Wszystko było przygotowane jakby serio się kogoś spodziewał. Super było z nim gadać. Głaskałam nawet jego kota i tego jednorożca. Oczywiście za jego pozwoleniem. Trochę mnie śmieszy, że traktuje ich jako swoje dzieci, ale w sumie ma fajnie. Już się nie mogę doczekać moich szczeniaków... i w tym momencie jak o tym pomyślałam dostałam mdłości.
- Przepraszam cię na chwilę... - wybiegłam szybko gdzieś i jakby to ładnie ująć... puściłam pawia. To chyba nie było zbyt ładnie powiedziane... Tak czy inaczej trochę to trwało, zanim wróciłam do Absolema.
- Co się stało, że nagle wybiegłaś? - zapytał.
- Nic... tylko mnie zemdliło.
- Dlaczego?
- Jestem w ciąży heh... - zaśmiałam się.
- Gratuluję w takim razie. - zaczął dalej pić herbatę.
- Dziękuję. - ugryzłam ciastko.
Byłam chyba zbyt oficjalna tak mi się wydaje. Zamiast "dzięki", mówię "dziękuję" nie wiem w sumie, ja nie jestem typem wilka, który jest taki spokojny. Zjadłam jeszcze trochę przekąsek i pożegnałam się. Muszę iść na zwiady. Wyszłam powoli i poszłam na te zwiady. Wszystko jest tak jak należy, więc wróciłam do siebie.

Od Sitri`ego do "Szanownego basiora"

Rozciągnąłem świeżo rozgrzane mięśnie. Jak ja nienawidzę upałów! Smoliście czarne futro kompletnie nie pomaga podczas skrajnych temperatur a lekki zefirek pożegnał mnie dobrych kilka godzin temu. Pogoda w górach jest zmienna i ewidentnie testuje moją cierpliwość. Jedynie śnieżny łeb i szary kark ratują mnie przed żarem ale tak to już w życiu bywa. Matka Natura zawsze postawia przede mną nowe wyzwania, więc w tym roku mam zamiar zmierzyć się oko w oko z niedźwiedziem. Na moje nieszczęście, nie mogłem znaleźć żadnego okazałego samca a jedynie matki z dziećmi. Czy ja wyglądam na tak brutalnego? Takim oto sposobem przedostałem się przez Góry Północne na tereny należące do jakiejś watahy. No właśnie... Watahy. W powietrzu unosił się zapach wielu wilków a ja przemieszczałem się z wiatrem, przez co zapewne zostałem już dawno zidentyfikowany jako zagrożenie. Nierozsądnie było by się wpakować w kłopoty, na dodatek w pojedynkę.
Cichy szelest suchej trawy, lekki oddech... Nieznajoma istota skradała się ku mnie od zachodu. Zwinnie przyspieszyła by zaraz zwolnić. Wiatr obrócił się na moją korzyść. Niezgrabny szelest, drapnięcie pazurków... Czy to zając? Nieznajoma istota wyskoczyła z gracją na ścieżkę, chcąc zaatakować spóźnionego zająca, jednak zamarła na mój widok, przez co szaraczek zwinnie umknął niechybnej śmierci
-Kim jesteś?- zapytał basior, zerkając na mnie z ukosa.
Milczałem stojąc gotów do walki. Odwrót nie wchodził w grę. Woń basiora unosiła się w powietrzu, przypominając zapach żywicy, wyrazisty i przepełniony mocą watahy. Poruszyłem uszami aby skontrolować teren. Wciąż byliśmy sami.
-Przedstawisz się w końcu? To bardzo niegrzeczne nie odpowiadać gdy inni grzecznie pytają. - warknął poirytowany. -Twa godność?
-Wybacz. Jam Sitri.- odparłem spokojnie, opuszczając gardę.
-Jesteś sam? W jakim celu przybywasz?- kontynuował rozmówca uspokoiwszy się nieco.
-Mości Panie chciałbym zapolować na niedźwiedzia. Przybywam samotnie.
Odwróciłem łeb aby wilk spokojnie mógł mnie obwąchać i ocenić moją prawdomówność. Basior zerknął na mnie uważnie, na grzbiet i kark, po czym powiódł swym wzrokiem po moim ciele, jakby chciał przekonać się do czego się nadaję.

-Chodź za mną dziwaku. Idziemy do alfy- rozkazał ruszając traktem, co jak zwykle przemilczałem wedle mego zwyczaju.

(Czy jakiś szanowny basior zechce dokończyć?)

wtorek, 18 września 2018

niedziela, 16 września 2018

Od Absolema do Teneko

Absolem spojrzał na swoje dzieło z dumą. Stół, nakryty barwnym patchworkowym obrusem, był już przygotowany do podwieczorku. Na blacie stało kilka talerzyków i filiżanek do kompletu, z jednego zestawu, chociaż różniących się wzorem. Do tego taca z kilkoma rodzajami ciastek, a także miseczki z leśnymi owocami i orzechami. W ramach dekoracji stół zdobił wazon z pachnącymi polnymi kwiatami, obok którego stał najważniejszy przedmiot. Ozdobny czajnik z trzema dziobkami był już wypełniony parującą herbatą.
Absolem zerknął na swój zegarek. Była dopiero 16:56, więc wyrobił się przed czasem! Miał całe cztery minuty, aby znaleźć jakiegoś gościa na podwieczorek. W końcu im więcej osób, tym ciekawiej, a kto nie lubi dobrej herbatki i smacznych ciasteczek? Poza tym, warto byłoby poznać kogoś z watahy. Do tej pory popielaty basior kojarzył jedynie kilka osób, a z żadną z nich nie zaznajomił się bliżej. Mimo, że lubił przebywać sam, czasami brakowało mu towarzystwa...
Wilk nastawił uszu, bo nieopodal w krzakach coś zaszeleściło. Po chwili wyłoniła się stamtąd nieduża wilczyca o czarnym futerku z intensywnie żółtymi akcentami. Absolemowi od razu rzucił się w oczy kolor tęczówek nieznajomej, albo raczej kolory – jedno z jej ślepi było barwy nieba, drugie zaś krwi.
– Masz ładne oczy – stwierdził na powitanie. – Zawsze chciałem mieć heterochromię.
– Eee... – zaczęła wadera, spoglądając na basiora ze zdziwieniem. – Dziękuję?
– Przy okazji, jestem Absolem – przedstawił się popielaty wilk, po czym spojrzał na swój zegarek. Do siedemnastej została tylko minuta. Wilk miauknął, wzywając swojego rudego kociego towarzysza i jeszcze bardziej zaskakując czarną waderę.
– Ja jestem... Teneko – powiedziała po dłuższej chwili, przyglądając się nadbiegającemu kocurowi, który trzymał w pysku pluszowego jednorożca. – Czy ty właśnie zawołałeś tego kota?
– Tak. Przedstawiam ci Zieloną Herbatę Bez Cukru, a jednorożec nazywa się Kocimiętka. Jest trochę nieśmiały – odparł Absolem, uśmiechając się delikatnie do czarno-żółtej wilczycy. W tamtej chwili porcelanowy dzbanek zaczął podskakiwać na stole, co oznaczało, że wybiła siedemnasta. Popielaty wilk błyskawicznie rozlał herbatę do czterech filiżanek.
– Teneko, zostaniesz na podwieczorku? – zapytał Absolem, spoglądając na nowopoznaną wilczycę.
<Teneko?>

sobota, 15 września 2018

Od Teneko

Mój brzuch już trochę urósł. Uważam na siebie jeszcze bardziej..., ale nie mogę siedzieć cały dzień w jaskini. Wyszłam z niej powoli i było mi trochę ciężej chodzić. Poszłam pod norę królików i czekałam aż jakiś wyjdzie. Po chwili moje szczęki zacisnęły się na karku królika i zjadłam go. Nadal byłam strasznie głodna. Pozwiedzałam sobie trochę w poszukiwaniu jakiś owoców. Szybko znalazłam 3 pełne krzaki malin. Zajaadałam się nimi przez chyba pół godziny. Były takie pyszne. Znalazłam jeszcze jakieś resztki z jelenia, wnioskując po zapachu. Te resztki wystarczyły, żebym i ja się najadła. Myślałam nad imionami dla moich szczeniaków.
~Na początku jeśli to będzie samiczka, to będzie Oriabi, a jeśli będzie samiec to hmm... Może Elver. Tak będzie Oriabi i Elver.~ - pomyślałam sobie. Wróciłam do jaskini i zapisałam gdzieś z boku imiona, bo szybko bym zapomniała. Powoli zaczyna się robić jesień. To niedobrze, bo szczeniaki jednak są słabsze niż dorośli i szybko im będzie robiło się zimno. Będę je chronić i żeby były tylko przy mnie. Wow zamieniam się powoli w moją nadopiekuńczą matkę. No ale bywa. Pod wieczór upolowałam jeszcze 2 króliki i zabrałam ich skóry ze mną. Położyłam się na górze jaskini, a pod brzuch położyłam te futerka królików. Na wszelki wypadek oczywiście. Patrzyłam sobie w gwiazdy i zaczęłam gadać do brzucha o jakiś historyjkach związanych z gwiazdami. Robię się dziwna przez tą ciążę... Wróciłam do siebie z futerkami i zasnęłam na półce skalnej.

piątek, 14 września 2018

Od Katany do Nibo

Samiec, wyraźnie starszy od mnie, który przedstawił się imieniem "Nibo", mówił bardzo szybko, prawie że niezrozumiale. O losie... co on powiedział? "Miłość-mego-życia" przeleciały mi te słowa przez głowę, od ucha do ucha. Oh zgrozo...
Uśmiechnęłam się z lekkim skrzywieniem, wyraźnie zakłopotana. Oczy nieznanego basiora błyszczały jaśniej od słońca, wręcz jakby iskry z ogniska do nich wpadły. Machał ogonem, wyraźnie wyczekując odpowiedzi.
- Nazywam się.. Katana - rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.
- Cóż za głos, cóż za imię! - zaśpiewał zamykając oczy.

Nie minęło wiele czasu, a znajomy-nieznajomy podążał za mną w kierunku plaży. Oczywiście nie prosiłam go o to. "Cholerna kulka..."-pomyślałam, widząc jak basior patrzy na mnie jak w obrazek.  Chwila, czy on w ogóle mrugał? Położyłam się na ciepłym piasku.
- Więc, jesteś nowym członkiem watahy, tak? - zagadałam. Basior położył się obok. Przez najbliższe kilka dni będzie przerąbane..
- Tak. - Odpowiedział, po czym ponownie się uśmiechnął. - Chyba wiem, dlaczego tu przybyłem!
- Słucham? - odparłam siadając, Nibo wydawał się być wręcz podekscytowany zaistniałą sytuacją.
- Ty jesteś moim celem podróży, dla Ciebie tu jestem! Jestem pewien, jesteś powodem za którego tu przyszedłem! - odrzekł na jednym wdechu. Ojeju, nie ukrywam, że zrobiło mi się miło, ale cóż będzie, gdy aromatyczna, magiczna kulka, przestanie działać. Zginę na miejscu, będzie pamiętał co robił, czy może zapomni? Zerknęłam za towarzysza, słońce zaczynało powoli zachodzić.
- Może pokażesz mi gdzie masz jaskinię? - uśmiechnęłam się. Plan był taki, abyśmy się rozeszli w osadzie głównej, a potem unikać wychodzenia z własnej jaskini, aż zaczarowany wytwór przestanie działać. Oh jak się myliłam...
Inicjatywę przejął oczywiście Nibo, odprowadzając mnie pod wejście do MOJEJ jaskini. No i plan ukrycia się w taki oto sposób przepadł. Ku mojemu zaskoczeniu, basior do zagłębia jaskini podążył za mną. Zatrzymałam się, odwróciłam głowę i pytającym wzrokiem spojrzałam na Nibo, który z szarmanckim uśmiechem stał tuż za mną, z wyczekiwaniem.

<Nibo? :> >

Od Nibo do Katany

- Mam nadzieję, że szybko się tu zadomowisz i znajdziesz jakiś przyjaciół. –biała wadera posłała mi łagodny, matczyny uśmiech, skończywszy oprowadzać mnie po miejscu, nazywanym „Osadą Główną”.
- I ja również, pani alfo! – przytaknąłem jej wesoło. W końcu do watahy dołącza się, żeby mieć przyjaciół! I przygody!
- Samo Jung Yunge wystarczy – wilczyca uśmiechnęła się trochę bardzo zakłopotana.
Jakby nie patrzeć, przez cały ranek i część popołudnia zwracałem się do niej per pani alfo, mimo jej czynnego oporu.
- Się wie, pani alfo Jung Yunge!
***********
Cóż poradzę, że tak głęboko respektuję władzę w tym kraju? Jung wydała z siebie męczennicze westchnięcie, chyba godząc się ze swoim losem bycia panią alfą w moich oczach już po kres jej dni. Tudzież moich dni.
Od mojej (bardzo bardzo) nieudanej próby nekromancji, przez prawie 4 lata błąkałem się tu i tam. Okazuje się, że jak zaczniesz zadzierać z ożywianiem umarłych, może cię znienawidzić nawet własna rodzina. Taka mała przestroga dla młodszego pokolenia.
Nie oznacza to jednak, że przez ten czas nie urzędowałem w żadnej innej watasze. Myślałem, że nikt nie będzie chciał przyjąć kogoś, kto wygląda jak pierworodny Babadooka z halloweenowym szkieletem, ale wychodzi na to, że jest zupełnie na odwrót. Im bardziej przypominasz Śmierć z wyglądu, tym za silniejszego i bardziej intrygującego uchodzisz. Mi to tam odpowiadało, miałem okazje poznać naprawdę interesujące persony.
Ale ostatecznie zawsze się nudziłem i w końcu opuszczałem każdą z watah.
No.. Może nie zawsze nuda była powodem moich odejść. Kilka razy zdarzyło mi się roztrzaskać serduszka połowy członków jakiejś watahy, przez co wszyscy byli na mnie koncertowo wkur…
Wkurzeni.
Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Taka moja natura i nie mam zamiaru jej zmieniać. Jedyne, co mogę zmienić to moje ubrania, których i tak nie noszę!
Point tej całej gadanki jest taki, że dziś zawędrowałem do nowej watahy, ukrytej praktycznie na wyspie otoczonej z prawie każdej strony wodą. Prywatnie się urządzili.
Pani alfa okazała się być dość młoda, ale bardzo kompetentna, niezwykle urocza i bardzo wyrozumiała. Oprowadziła mnie po niewielkiej ilości terenów (po wszystkich nie mogła, zapewne ma jakieś alfa biznesy do ogarnięcia) i pokazała jaskinię, która od dziś będzie moim domem. Nie żebym w ogóle miał cokolwiek, co bym chciał schować w takowej. Raczej nie biegam po świecie z bagażem, zbędny balast jest po prostu.. zbędny.
Postanowiłem więc trochę pozwiedzać okolice. Najbardziej moją uwagę przykuł twór na północy, który widocznie tu nazywają Górami Gwieździstej Nocy. Rany, jakby po prostu nie można było nazwać gór czymś w stylu „góry” albo „wysokie góry” czy coś.
Pasmo było dość niskie, co w sumie mi pasowało, bo wspinanie się na prawie pionowe skały z odstającymi ostrymi kamieniami jakoś szczególnie mnie nie jarała. Ale na razie podziwiałem sobie góry od dołu. Miały pokryte trawą, lekkie stoki. Pewnie w zimą fajnie by było się tu ślizgać na śniegu.
Nagle pod moje łapy przyturlało się coś niewielkiego, okrągłego i niezwykle przyjemnie pachnącego. Jak truskawki!
Pochyliłem się nad tajemniczym przedmiotem i powąchałem, dokładniej studiując jego przyjemną woń. Mmm, pewnie musi smakować tak samo dobrze jak pachnie. Mama zawsze mówiła, żeby nie brać cukierków od obcych, ale ja nie jestem już szczeniaczkiem i nie ma tu żadnego obcego, który by mi to dał!
Po jednym kłapnięciu szczęk, smakołyk znalazł się w moim pysku. Ohhh, ten smak! Wprost nie do opisania! Jakbym jadł wszystkie rzeczy, które najbardziej lubię na raz! To by było dość obrzydliwe, tak szczerze. Ale ten magiczny cukierek, z zapewne czeluści piekieł, nie smakował ani trochę obrzydliwie.
Gdy przełknąłem, zacząłem się zastanawiać, kiedy ziemia się otworzy a z piekła wyskoczy jakiś demon, który mi powie, że właśnie zaprzedałem moją duszę za ten przysmak bogów. Tak się jednak nie stało. Za to kątem oka zobaczyłem kogoś.
Odwróciłem łeb, żeby ujrzeć waderę leżącą w dość.. ciekawej pozycji. Była młoda. Bardzo młoda, zapewne dużo młodsza ode mnie. Była raczej wątłej budowy i nie wyglądała na kogoś szczególnie śmiałego. Ale.. oh borze. Odczułem potrzebę podejścia do niej. Nie żebym normalnie tego nie zrobił, ale to było inne. MUSIAŁEM do niej podejść. Czułem, jakbym miał oszaleć, gdybym tego nie zrobił.
Powoli ruszyłem w stronę wilczycy, która na mój widok natychmiast się podniosła i cofnęła kilka kroków, kładąc uszy po sobie. Jak uroczo.
Zbliżyłem się do niej tak blisko, że praktycznie stykaliśmy się nosami. Definitywnie była dużo młodsza i mniejsza) ode mnie. Ale miała najbielsze futerko na całym świecie, a jej oczy były sto razy bardziej błękitne niż letnie niebo w południe. W płucach zabrakło mi powietrza, a w gębie słów. Co się zdarza bardzo rzadko.
Jezus, czy ja się właśnie zakochałem od pierwszego wejrzenia?
Wadera nie ruszała się. Stała tylko jak wryta, chyba czymś mocno przerażona/zszokowana. Zgaduję, że jeśli się nie odezwę, to będziemy mogli tu tak stać do wieczora. Odchrząknąłem, żeby przygotować gardło na iście romantyczną przemowę.
- Hej, jestem Nibo i totalnie jestem tu nowy, a ty jak się nazywasz? Nie, czekaj, nie odpowiadaj, sam zgadnę. Jesteś Miłość Mego Życia, czyż nie? Nie? Masz rację, głupie, jestem głupi, nie powinienem, przepraszam. Zacznijmy od nowa. Ja jestem Nibo, a ty? – wypaliłem na wydechu, mówiąc tak szybko, że sam siebie nie rozumiałem. Kompletnie nie wiedziałem, co bredzę. Co jeszcze NIGDY się nie zdarzyło.
To truskawkowe cholerstwo musiało naprawdę być jakimś tworem szatana.



< Katana? >

poniedziałek, 10 września 2018

Od Absolema [Quest nr #3]

Chociaż Absolem był zmęczony całodzienną podróżą (z przerwą na herbatkę, oczywiście) i była to dopiero jego pierwsza noc w roli członka Watahy Lodowego Księżyca, los skazał go na pobudkę w środku nocy. Smacznie sobie spał, gdy nagle do jego jaskini wpadło stado niezwykle głośnych nietoperzy, wrzeszczących na cały głos. W pierwszej chwili basior starał się zignorować niezapowiedzianych gości, ale trzepot skrzydeł i ciągłe nerwowe rozmowy nie pozwoliły mu na powrót do snu. Wilk przeciągnął się niechętnie, ziewając szeroko, a potem wstał i spojrzał z naganą na grupę nietoperzy. Większość znalazła już sobie miejsce u stropu groty, ale kilka nadal krążyło w powietrzu ze zdenerwowania.
– Co się stało? – zapytał Absolem, nie ukrywając irytacji.
– Konie wyszły z wody – oznajmił jeden ze skrzydlatych ssaków.
– Idź na zachód, a się przekonasz – dodał drugi.
– Co? – Tylko tyle zdołał z siebie wydusić Absolem. Nie dostał jednak żadnej odpowiedzi, więc po prostu wyszedł z jaskini. Chłodne powietrze skutecznie go rozbudziło, więc szybko wydedukował, że owe konie powinny znajdować się na Plaży Zachodu. To miejsce zdążył już poznać – znajdowało się blisko Osady Głównej, gdzie mieszkali wszyscy członkowie watahy. Jednak nadal pozostawało jedno pytanie: co to za konie, które "wyszły z wody"?
Przez całą drogę nad morze Absolem zastanawiał się nad odpowiedzią, ale nie mógł nic wymyśleć. Dodatkowo rozpraszały go nieznane, melodyjne głosy, posługujące się językiem, z którym wilk nigdy wcześniej się nie spotkał. Ich właściciele rozmawiali o sprawach związanych głównie z wodą, zmiennokształtnością i... nie, nie mógł się przecież przesłyszeć... atakiem na wilki.
– Konie atakujące wilki? – mruknął do siebie popielaty basior, bo przecież nie mogli być to inni przedstawiciele jego gatunku. Nie pozwalało na to położenie terenów watahy. – Hm... To mi się podoba! – dodał po chwili z uśmiechem. Mina nieco mu zrzedła, gdy przypomniał sobie, że przecież sam jest wilkiem. Natychmiast zatrzymał się, nagle niepewny, czy chce się znaleźć na plaży z nieznanymi kopytnymi istotami, o ile stworzenia naprawdę nimi były. Po dłuższej chwili wahania doszedł do wniosku, że przynajmniej sprawdzi, co to za kreatury. Jeśli rzeczywiście chcą zaatakować watahę, lepiej zrobić rozpoznanie w sytuacji i w razie potrzeby ostrzec inne wilki.
Skulony i drżący, Absolem ponownie ruszył w kierunku morza, stąpając najciszej, jak mógł. Minęło zaledwie kilka minut, a znalazł się na skraju lasu. Od strony plaży dochodził go cichy stukot kopyt. Basior ostrożnie wyjrzał na otwartą przestrzeń spomiędzy liści i gałązek krzewów. Jego oczom ukazały się stąpające po wilgotnym piasku białe konie. Rumaki poruszały się z niezwykłą gracją i mogłyby sprawiać wrażenie łagodnych, gdyby nie kły, które dostrzegł Absolem. Ich sierść w niespotykany sposób odbijała księżycowy blask – zupełnie, jakby były zrobione z nieprzezroczystej wody.
– Kelpie – mruknął do siebie, nie odrywając wzroku od wodnych istot. Nieustannie docierał do niego szmer ich rozmów. Sprawiały wrażenie wrogo nastawionych do wilków i chętnych na zatopienie jakiejś ofiary. Do Absolema dotarło, że jeśli nie zawiadomi watahy o obecności białych koni, ktoś może zginąć – i nie będą to niezapowiedziani goście z oceanu. Ale... może jednak nie są wrogo nastawione? Słabo słyszał ich głosy, gdyby tylko mógł podejść trochę bliżej...
Jeden mały kroczek okazał się dla szarawego wilka zgubny. W mroku nie zauważył on, że teren opada i nie utrzymał równowagi. Wpadł w krzaki, robiąc sporo hałasu, a potem wyturlał się na plażę. Od razu wzbudził uwagę kilku koni, które zagrodziły mu drogę do lasu. Absolem podniósł się szybko i cofnął trochę, a potem otrzepał futro z piasku.
– No proszę, kogo my tutaj mamy – odezwał się cicho jeden z koni; Lemmy po głosie poznał, że ma do czynienia z ogierem. – Nawet nie musieliśmy wchodzić do lasu.
– Byłbym wdzięczny, gdybyście mnie nie topili – odpowiedział basior w języku Kelpie, kuląc się nieco.
– Cóż to, wilczek mówi w naszym języku? – zdziwiła się stojąca obok ogiera klacz.
– To takie dziwne? – zapytał Absolem, unosząc nieco głowę z większą pewnością siebie.
– Szczerze powiedziawszy, mało kto poza Kelpie zna ich język – odpowiedział śnieżnobiały ogier. – Może z tego powodu damy ci możliwość przeżycia... Co wy na to, przyjaciele?
Inne konie ochoczo pokiwały głowami, co ucieszyłoby basiora, gdyby nie ich złowieszcze uśmiechy. Absolem nerwowo przełknął ślinę i cofnął się o krok. Kelpie w odpowiedzi przesunęły się o krok bliżej niego.
– Propozycja, wilczku, brzmi następująco – zaczął ogier. – Możesz dołączyć do naszej społeczności i stać się jednym z nas, jednym z Kelpie.
– Czy wtedy mówiłbym w tak wyrafinowany sposób jak wy? – zapytał basior, mając nadzieję, że gdy zwróci uwagę na charakterystyczny dobór słów, odwlecze trochę swój wyrok.
– Niewątpliwie szybko byś się tego nauczył – zapewnił biały rumak. – Jeśli odrzucisz tę propozycję, puścimy cię wolno pod jednym warunkiem... albo utopimy.
– Co to za warunek? – zadał kolejne pytanie wilk.
– Wsiądziesz na mój grzbiet i przetrwasz przejażdżkę – oznajmił Kelpie. Pozostałe białe konie zaczęły gromadzić się wokół odgradzającej basiora od lasu grupki.
– Hm... a może upoluję wam jakąś sarenkę i wspólnie ją utopimy? Mogę nawet przygotować herbatkę do popicia – zaproponował Absolem, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić w tej dość beznadziejnej sytuacji. U Kelpie jego słowa wywołały salwę upiornego śmiechu.
– Jesteś zabawny, wilczku – oznajmiła klacz, gdy już się uspokoiła. – Szkoda będzie cię utopić.
– Ale przecież nie musicie mnie topić – zaprotestował basior. – Możemy się zakolegować.
– Wilczku, my się nie kolegujemy z innymi. My ich topimy. Odrzucasz naszą propozycję?
Absolem nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał zostać jednym z Kelpie, ani tym bardziej wsiadać na grzbiet któregokolwiek. Oba rozwiązania niechybnie skończyłyby się śmiercią jakiegoś wilka – nieważne czy jego, czy członków Watahy Lodowego Księżyca. Trzecie rozwiązanie również wiązało się z utratą życia, tylko w bardziej bezpośredni sposób...
– Nie możemy się jakoś dogadać? – zapytał.
– Nie. Masz do wyboru tylko trzy rozwiązania – odpowiedział ogier. Absolem nie odzywał się przez dłuższą chwilę, cofając się o kolejny krok. Kelpie ponownie zaczęły się do niego przybliżać...
– Wybieram deltę! – wrzasnął nagle ile sił w płucach, a potem zaczął wykrzykiwać zdania w kilkunastu różnych językach. Wodne konie na chwilę zatrzymały się, zbite z tropu. Potem ponownie zaczęły spychać Absolema w kierunku wody, ale nim przebyli chociażby dwa metry, coś innego przykuło ich uwagę. Z lasu na linii kilkudziesięciu metrów zaczęły wybiegać i wylatywać najprzeróżniejsze leśne stworzenia. Zaatakowały one Kelpie, które próbowały się bronić. Kilka ptaków skończyło w usianej ostrymi kłami końskiej paszczy, parę zajęcy oberwało kopytami. Dwie czy trzy wiewiórki wdrapały się na grzbiet jednej z potwornych istot, której sierść szybko zamieniła się w klejące się błoto. Futerkowe zwierzątka chwilę później zniknęły wśród niespokojnych fal wraz ze swoim wierzchowcem.
Absolem skorzystał z nagłego braku zainteresowania jego osobę i otworzył swój poza przestrzenny schowek. Chwilę w nim grzebał, po czym wyciągnął czajnik z gorącą herbatą. Szybko zamknął skrytkę i ruszył z wrzaskiem do ataku. Przez kilkanaście sekund krążył wśród wierzgających i biegających koni, polewając je wszystkie parzącą cieczą.
Jak się po kilku minutach okazało, to właśnie mali przyjaciele Absolema i jego herbata stanowiły największe zagrożenie dla Kelpie. Konie miały problem z atakowaniem niedużych stworzeń, a polewanie ich naparem sprawiało, że doznawały oparzeń i zaczynały przybierać swoją wodną formę. Nie minęło więcej jak dziesięć minut, a wszystkie Kelpie albo zniknęły pod wodą, albo stały na jej granicy, z nienawiścią spoglądając na Lemmy'ego i niewielkie istoty, którzy właśnie ich pokonali.
– Miałeś szczęście, wilczku – wysyczała do basiora klacz, z którą wcześniej rozmawiał. – Zaskoczyłeś nas. Armia twoich pobratymców mogłaby nie dać nam rady... Imponuje nam to, ale zasługujesz na karę...
W następnej chwili jeden z Kelpie stanął dęba i trącił głowę Absolema kopytami. Wilk upadł na piasek bez przytomności.

>>> <<<

Absolem obudził się o poranku w miejscu, którego nie poznawał. Jęknął, gdy spróbował się podnieść. Głowa bolała go tak bardzo, że ciężko mu było nawet myśleć.
Pochyliła się nad nim jakaś nieznajoma wadera i kazała mu wypić jakąś miksturę. Wkrótce ciepło rozlało się po całym ciele Absolema, a ból nie był aż tak dokuczliwy.
– C-co s-się sta-o? – zapytał słabym głosem.
– Znaleźli cię nieprzytomnego na plaży. Nieźle oberwałeś czymś w głowę. Poza tym, trochę się też poobijałeś i pokaleczyłeś – odpowiedziała medyczka.
– T-to... K-k-k-kelpie – oznajmił basior, przypominając sobie zdarzenia poprzedniej nocy. – C-całe sta-stado.
– Kelpie? – zdziwiła się wilczyca. – Musiałeś mieć halucynacje albo jakiś koszmar. Raz pojawiły się tu te stworzenia, ale samotnie nie mógłbyś spotkać się z nimi i przeżyć. To raczej nie są miłe stworzenia.
– A-ale ja mówię prawdę – zaprotestował Absolem.
– Odpocznij lepiej – odpowiedziała wadera, kończąc dyskusję. Widocznie nie chciała wierzyć wilkowi. Ale przecież on z pomocą innych zwierząt naprawdę zmusił stado Kelpie do wycofania się. A może to był tylko sen? Bardzo, bardzo realistyczny sen?
Absolem nie miał tamtego dnia więcej siły, żeby się nad tym zastanawiać. Szybko zapadł w sen, w którym ponownie spotkał się z Kelpie.
– Znajdziemy cię, wilczku – szepnęła do niego znajoma mu klacz. – Znajdziemy cię.

niedziela, 9 września 2018

Nowy członek watahy - Nibo!

Voyager by Chickenbusiness
Powitajmy cieplutko Nibo - nowego basiora w naszej watasze!
Mam nadzieję, że się szybciutko zadomowisz i miło spędzisz z nami czas. ^^

sobota, 8 września 2018

Od Levithana do Riley

Riley oparła pysk o mój bark. Leżeliśmy tak chwile, w milczeniu...
Dostrzegłem, że wadera po jakimś czasie zasnęła. Wyglądała bardzo uroczo, a mnie ciekawiło, czy coś Jej się śniło. Ziewnąłem, po czym sam oparłem łeb o podłoże i całkiem odpłynąłem~

Obudziły mnie ciepłe promienie słońca, którym towarzyszył świergot wszelakich ptaków zamieszkujących las. Riley spała dalej, skulona w kulkę i odwrócona tyłem do mnie. Uśmiechnąłem się na ten widok. Wstałem, przeciągnąłem się ospale, po czym usiadłem. Przejechałem suchym językiem po pysku i nosie. Czas się rozbudzić. Niedaleko płynął strumyczek, więc podszedłem do niego i napiłem się. Z racji iż dzień zapowiadał się ciepły (co w moim przypadku oznacza leniwy zapewne), uznałem, że świetnie będzie przemyć futro, tak więc radośnie wskoczyłem w niewielki strumyk. Woda była płytka, nie sięgała mi dalej niż nieco ponad pęciny. Wytarzałem się w chłodnej rzeczce, po czym z zadowoleniem otrzepałem. Ruszyłem w drogę powrotną do Riley.
Wadera się przebudziła gdy przyszedłem.
- Dzień dobry! - uśmiechnąłem się. - Pora wstawać!

Wilczyca zaśmiała się pod nosem i pokiwała głową.
- Dzień dobry, a czemuż jesteś taki.. - wstała - mokry?
- A wiesz, poranny prysznic i takie tam. - przymknąłem jedno oko i wystawiłem język. - To co? Jaka dziś przygoda nas czeka?
- Mam nadzieje, że żadna niebezpieczna - zaśmiała się wadera.

Zjedliśmy na "śniadanie" zające, które z łatwością upolowaliśmy nieopodal, po czym powolnym krokiem ruszyliśmy tam, gdzie niosły nas łapy, a więc w kierunku Gór Gwieździstej Nocy. Wieczorem, będąc już dość wysoko znaleźliśmy rzekę, której nurt co prawda był silny, a głębokość wynosiła zapewne około dziesięciu metrów, lecz woda była krystaliczna i zachęcająca. Napiliśmy się przy brzegu ostrożnie, aby przypadkiem nie skończyć w porywistym żywiole. Podniosłem głowę, po czym się rozejrzałem.
- Chyba jedyną opcją, by iść dalej, jest przejście po tamtym powalonym drzewie. - wskazałem łapą na stary, suchy, i chyba niezbyt stabilny pień, który wznosił się nad rzeką. Spojrzałem waderze w oczy z ekscytacją, lecz ona wyraźnie miała mieszane uczucia co do mojego pomysłu.

Wbrew chwilowemu protestu wadery, oboje po chwili delikatnie stąpaliśmy po drzewie, do momentu w którym coś chrupnęło.
- Levithan? - Riley się zatrzymała. - Słyszałeś to?
- Hm? - także stanąłem, po czym odwróciłem się do wadery. Znajdowaliśmy się na samym środku rzeki. - Faktycznie, słyszałem chrupnięcie.
Nie minęła chwila, a kora pod nami się zapadła i z towarzyszącemu naszemu rykowi pęknięciu kolejnej warstwy pnia, zapadliśmy się wprost do rzeki.
Gnaliśmy z nurtem, przytuleni do siebie na kawałku kory. Nasze miny były komiczne, lecz strach towarzyszył każdej sekundzie. W pewnej chwili rzeka się uspokoiła, a my się puściliśmy. Spojrzałem z głupim uśmiechem na waderę.
- No to nieźle... - odpowiedziałem. Wadera patrzyła na mnie wzrokiem typu "poważnie!? Śmieszy Cię to!?", lecz ku mojemu zdziwieniu, także się uśmiechnęła.
- O mamo... to było super - zaśmiała się, chociaż wciąż z lekkim drżeniem w głosie.
- Masz rację - spojrzałem szczerząc się do wadery. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, który przerwał coraz głośniejszy huk i przyśpieszanie nurtu.
- Riley.. bo ta rzeka chyba się kończy... eee... - spojrzałem przed siebie.
- Wodospadem... - stuliła uszy wadera.

Runęliśmy w dół, na szczęście zaledwie dwa metry, a nasza "łódź" przetrwała. Wadera siedziała za mną, trzymając się mnie w pasie. Oboje krzyczeliśmy, lecz z uśmiechami na pyskach. Bardzo szybko, z ciągłymi około metrowymi wodospadzikami, przemieszczaliśmy się dalej do przodu.
- Ale zabawa..! - krzyknąłem, po czym zawyłem.

Rzeka się ponownie uspokoiła. To była taka idealna chwila...
- Riley, mógłbym tak spędzać z Tobą każdy dzień - spojrzałem waderze w oczy z uśmiechem.
- Fakt, świetne przeżycie - uśmiechnęła się także.
- A wiesz... - obróciłem głowę. Został największy wodospad. Zamerdałem ogonem. - Chyba śniła mi się ta chwila.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Riley.. - zacząłem. Powoli zbliżyliśmy się ku wodospadowi, już mieliśmy wręcz lecieć.... - każda chwila z Tobą jest wspaniała, proszę, niechaj od dziś mógłbym spędzić każdy dzień przy Tobie!
- Co masz na myśliiii - z uśmiechem powiedziała, z my zaczęliśmy lecieć. Złapaliśmy się za łapy w tym locie.
- A że mi się podobasz! - zaśmiałem się, wyraźnie zadowolony tą chwilą.

Z głośnym chlupnięciem wylądowaliśmy w wodzie, po czym zaczęliśmy płynąć do brzegu.



< Riley? :3 Ależ mnie wena wzięła! >

Od Jung Yunge do Theor'a

Odwróciłam się w stronę pytającego. Theor wydawał się być zaniepokojony. Fakt faktem - uroniłam kilka łez, lecz nic szczególnego się nie wydarzyło. Wstałam i podeszłam do wilka.
- Nawet jeżeli cokolwiek by się stało, to jeszcze nie wiem co takiego. Albo nie chcę wiedzieć. - uśmiechnęłam się z lekkim wymuszeniem. Mój towarzysz rozmowy przytaknął ze zrozumieniem, chociaż wątpię by faktycznie rozumiał co mam na myśli.
- Proponuję się przejść i porozmawiać. - zaoferowałam. Nie czekając na odpowiedź wstałam i ruszyłam ku wyjściu z jaskini, mijając przy tym basiora. Przyznam, że przyzwyczajenie się do stanowiska alfy, zajęło mi dość sporo czasu. Jednakże przy wyjściu zatrzymałam się i spojrzawszy na Theor'a poczekałam aż podejdzie. 
- A wiesz, że w sumie to miewam dość rzeczywiste, lecz mało zrozumiane sny? - powiedziałam cicho. Chyba czas komuś się z tego zwierzyć...*

< Theor? Przepraszam, że takie krótkie. >


*Jung męczą sny, podczas których zmierza ku górskiej rzece. Jeden z nich opisany został tutaj: [klik!]

Od Teneko

Ostatnio dostałam pewien eliksir. Chcę mieć grupkę szczeniaków, więc chętnie wypiłam zawartość. Przez chwilę zaczął mnie dziwnie boleć brzuch. Znaczy to nie było takie bolesne, ale tak przez chwilę czułam jakbym miała cięższy brzuch. Trochę mi potem przeszło. Teraz muszę na siebie uważać. Co chyba mi nie wyjdzie. Może poproszę kogoś o pomoc? Nie no co ja mam 3 miesiące, żeby kogoś prosić? Sama sobie poradzę. To tylko ciąża hehe... O matko to będzie okropne. To dopiero pierwszy dzień, a ja normalnie się już martwię. Już się boję co będzie potem... zachcianki, zmiany nastroju... Będę musiała więcej jeść, bo najpierw jedzą maluchy w brzuchu, a dopiero potem ja. Tak mi mówiła mama. Koniec na razie tego tematu, bo zaraz oszaleję. Wstałam i wyszłam z jaskini. Przypomniało mi się jak Oblivon odprowadził mnie do domu. Chyba go zaczynam lubić. Jednak nie zapomnę mu tej gałęzi, która na mnie zleciała. W sumie na razie nie będę z nikim za bardzo gadać. Może powiem alfie potem, że jestem w ciąży... takiej dziwnej, bo z eliksiru, ale jednak. Na razie muszę pobyć sama. Miałam ochotę na królika. Szybko wytropiłam ofiarę i potem się zajadałam. Poszłam na wszelki wypadek na zwiady. Tak w sumie to po prostu poszłam, bo trochę mi się nudzi i zrobię coś przydatnego. Przeszłam się i obserwowałam uważnie teren. Było spokojnie. Postanowiłam, że pójdę nad wodospad. Byłam niedaleko, bo usłyszałam szum wody. Podeszłam bliżej i usiadłam nad brzegiem. Zamknęłam oczy i wyciszyłam swoją duszę czy jak to tam nazwać. Czasem mogę być zbyt żywiołowa, ale też czasem potrafię być spokojna jak tafla jeziora. Jednak nie mogę być zbyt spokojna, bo czuję się tak nieswojo. Ciekawe ile będę mieć szczeniaków. Może będzie to miało coś wspólnego z moim naszyjnikiem. Chciałabym, żeby byli jak yin yang... różni, ale potrafią się dogadać. Może to tylko moje głupie marzenia, ale kto wie? Nie mogę się tego doczekać. Medytowałam trochę nad tym wodospadem i potem udałam się powoli w stronę domu. Nuciłam sobie coś pod nosem i przypomniało mi się, że ćwiczyłam sztuki walki, a nawet z tego nie korzystam. Na razie sobie odpuszczę, ale muszę znowu potrenować. Jak co wieczór odprawiłam mój rytuał, czyli patrzenie w gwiazdy i poszłam tym razem nie spać, ale znalazłam kamień, którym można rysować po ścianie jaskini. Zaczęłam szkicować różne rzeczy np. yin yang i moie szczeniaki (chyba coś mi odbija powoli na tym punkcie). Narysowałam nad nimi siebie, żeby było widać, że jestem ich matką. Co prawda nie są to rysunki największej jakości, ale zawsze coś. Może to będzie taka tradycja.
- Oooo wiem! Narysuję to jako drzewo genealogiczne! - powiedziałam sama do siebie i zabrałam się do mazania po ścianie. Każdy następny będzie rysować swoją część. Zaczęłam od dołu i zostawiłam miejsca nawet dużo. Rysowanie łapą jest ciężkie. Kiedy zaczęła mnie boleć, przestałam rysować i odstawiłam kamień koło miejsca gdzie śpię. Po chyba 2 godzinach rysowania, poszłam spać.

czwartek, 6 września 2018

Nowy członek watahy - Absolem!


Pragnę dzisiejszego wieczoru powitać (z lekkim opóźnieniem) Absolem.
 Życzę Ci miło spędzonych chwil w watasze! 

poniedziałek, 3 września 2018

Od Riley do Levithana

Prawdę mówiąc nigdy nie spotkałam się z tego typu darem, tym bardziej wydawał mi się on dość... hm, niezwykły? Potężny? Chyba bardziej to drugie, aczkolwiek nie wykluczam poprzedniej opcji. Tak czy inaczej, podziwiam Levithana, bo z doświadczenia wiem, że w wielu sytuacjach trudno zapanować nad gniewem, a kiedy posiada się jeszcze takie umiejętności jak on... Cóż, na pewno nie jest mu łatwo. Dobrze, że moje zdolności nie są tak ściśle związane ze stresem, bo szczerze wątpię czy byłabym w stanie kiedykolwiek pohamować te nagłe wybuchy złości, które chcąc nie chcąc towarzyszą mi wyjątkowo często. Tak, zdecydowanie za często.
- ... a więc, tak to wygląda... - dokończył basior, odrywając wzrok od podłoża, by ponownie skierować go na mnie - Mam tak od zawsze, czasem miewam też wizje, ale to już...
- Wizje? - przerwałam mu strzygąc uszami. Nie ukrywam, iż zaintrygował mnie ten temat. Swego czasu całkiem sporo czytałam o tego typu sprawach, co więcej, ciekawiły mnie nawet bardziej niż sama lewitacja, którą jeszcze przed chwilą byłam tak bardzo zafascynowana (hah, swoją drogą Levithan to już chyba istny ekspert w dziedzinie ciekawych nadprzyrodzonych mocy. Muszę go częściej wypytywać o magiczne umiejętności) - Jakie na przykład?
Przyjaciel popatrzył na mnie z wyraźnym rozbawieniem, a na jego pysku wykwitł delikatny uśmiech - Cóż, trudno powiedzieć. Nie jest to zależne ode mnie i zdarza się stosunkowo rzadko.
Dobra, teraz to serio zaczęła zżerać mnie ciekawość.
- Opowiesz coś o tym? - sama nie wiem czemu, gdy wypowiadałam te słowa, końcówka mego ogona lekko zamerdała, co najwyraźniej jeszcze bardziej rozbawiło rozmówcę, choć dyskretnie starał się tego po sobie nie pokazywać.
- Może innym razem. Ja się już dość dzisiaj nagadałem! - zaśmiał się, by po chwili ułożyć się wygodnie w cieniu jednego z drzew. No tak, wypadałoby chyba dać mu trochę wytchnienia po tym wszystkim. Eh, Riley, gdzież się podziało twoje wyczucie?!
Z uśmiechem na pysku padłam na trawę obok niego. Kiedy tak leżeliśmy w ciszy każde pogrążone we własnych rozmyślaniach, znów dopadło mnie to dziwne uczucie. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć co naprawdę czuję ale... moja odwaga dziwnym trafem znów wyparowała jak kamfora. Westchnąwszy cicho przysunęłam się tylko bliżej basiora, opierając pysk o jego bark. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy snów.

Levithan?

sobota, 1 września 2018

Od Theor'a do Jung Yunge

Ostatniej nocy postanowiłem nie wracać do jaskini, tylko przenocować w Górach Gwiaździstych. Spanie na świeżym powietrzu uspokaja mnie, jednocześnie dając przypływ wolności. Ostatnie dni były nudne i monotonne na tyle, że zacząłem zastanawiać się nad odejściem. Oczywiście jestem tu, ponieważ chciałem: spokoju, poczucia przynależności, bezpieczeństwa, watahy… Tego wszystkiego pragnąłem, a teraz z własnej woli chcę to porzucić. Co ze mną jest nie tak? Chyba po prostu się do tego nie nadaję, a to, co miało być moją oazą, zmieniło się w więzienie. Matka miała rację, zresztą jak zwykle, mówiąc, że powinienem uważać na to, czego pragnę. Szkoda, że dopiero teraz czerpię z jej mądrości. Z drugiej strony jakaś nieznana siła mnie tu trzyma i jakkolwiek brak atrakcji daje mi się we znaki, to nie chcę stąd odchodzić. Nadal niepewny co do przyszłości uznałem, że powinienem porozmawiać z Alfą, która już wcześniej zauważyła moje oddalenie się od innych wilków, i kilkakrotnie próbowała rozmawiać ze mną na ten temat, a ja ją zbywałem. Winien jestem jej wyjaśnienia. Katanie w sumie też. I Riley. A także Levithan’owi, Menace’owi, Lacercie, Dameon’owi, Teneko czy Oblivon’owi, czy jakkolwiek chce, by go nazywać. Z drugiej strony, co ja mam im wyjaśniać, skoro nie mam pojęcia co mam zrobić, jestem w punkcie zero. Nadal, myśląc o konsekwencjach każdej w decyzji, zawitałem w grocie koło wodospadu, tej samej, w której kiedyś, może nie tyle ile podjąłem (bo decyzja podjęta została już w momencie spotkania wilczyc), co wyraziłem na głos chęć dołączenia do watahy. Gdy wszedłem do wnętrza, okazało się, że z Alfą porozmawiam szybciej, niż się spodziewałem. Jung Yunge siedziała tyłem do mnie i choć nie wiedziałem na pewno, wydawało mi się, że płacze.
- Alfa?- zapytałem cicho. Nie było jednak odpowiedzi, więc spróbowałem jeszcze raz - Jung? Czy coś się stało?
Wilczyca odwróciła się w moją stronę.

[Jung Yunge?]
Netka Sidereum Graphics