- Jestem na patrolu. Same nudy w sumie. - stąpałam rytmicznie po ziemi i nuciłam sobie w myślach jakąś piosenkę.
- A twoim zadaniem jest zeskakiwanie na kogoś z powietrza?
- To był wypadek. Chodziłam sobie po drzewach i jakoś tak wyszło. - uniosłam uszy. - Jesteśmy już niedaleko. - podbiegłam w podskokach jak mały zając, który skacze sobie po łące.
- Ori? - Elver uniósł łeb na dźwięki z zewnątrz.
- Hejo. Mam tu rannego. To jest Kaze. - pokazałam na samca, który akurat wszedł.
- Witam. Jestem Elver. Pokaż, co tam masz. - odparł spokojnie.
Ten tylko przytaknął i podszedł do mojego brata. Zaczął zadawać pytania typu: „Co się stało?" lub inne takie. Jakieś opatrunki mu dał czy coś. Nie wiem, nie patrzyłam uważnie. Widziałam tyle, że coś tam mu grzebał przy skrzydle, ale to nic złego, skoro jest medykiem. Postanowiłam ich zostawić samych i pójść do mamy. Może się lepiej poznają? A mi się nudziło, więc to i tak była lepsza opcja. Akurat zastałam ją, jak patrzyła na nasze rysunki na ścianie jaskini.
- Mamo? - spojrzałam ciekawskim wzrokiem na nią, ale dalej mówiłam szczęśliwym tonem.
- Hmm? O hej Oriabi. - odwróciła się i uśmiechnęła.
Podeszłam do niej, usiadłam obok i położyłam łapę na swoim rysunku.
- Nie tak dawno to robiłam co? - zaśmiałam się i mój ogon znów poszedł w ruch.
- Tia. Nie aż tak dawno. - westchnęła.
Po jakimś czasie postanowiłam wrócić do mojego nowego kolegi. Podeszłam pod wejście i w sumie nie wiem, czy wbiłam w środek konwersacji, ale jakoś tak wyszło.
- To co, jak tam z skrzydłem? - zapytałam.
< Kaze? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz